Jeśli ktoś o tak atrakcyjnych współcześnie poglądach mówi coś głębokiego o Bogu, to warto go posłuchać. |
Tą
notką kończę cykl wpisów o trzech potrawach „dla ducha”,
które szczególnie mi ostatnio smakowały, a które
łączy je to, że ich twórcy zwą się na tę samą literkę.
Poprzednio pisałam o tekście
piosenki rapera Maty i mikropowieści
Sándora
Máraiego.
Dziś będzie o duchowym przewodniku pt. „Nikt nie jest samotną
wyspą” autorstwa Thomasa Mertona – dwudziestowiecznego
amerykańskiego mnicha, mistyka, pacyfisty, antyrasisty, miłośnika
kultury Dalekiego Wschodu i ważnego prekursora
hipster katolicyzmu.
O
Thomasie Mertonie (1915–1968) miałam
już okazję tu pisać w kontekście jego książki „W natarciu na
niewypowiadalne”, będącej zbiorem esejów o książkach,
kulturze i wierze. Byłam zdziwiona – choć zarazem zachwycona –
że napisał coś tak „przyziemnego”, bo stereotypowo
kojarzyłam Mertona raczej z wysoką mistyką. Stereotyp
ten umocnił we mnie fejsbukowy fanpejdż „Thomas Merton Daily
Quotes”, który chętnie podczytywałam, a który zazwyczaj
publikował bardzo uduchowione i wysmakowane intelektualnie cytaty –
często pochodzące właśnie z „Nikt nie jest samotną wyspą”.
Stwierdziłam, że musi
to być pewnie jakieś szczególnie ważne dzieło tego pisarza
i gdy w końcu wpadło mi w ręce, z chęcią się za nie zabrałam.
TOMASZ
HIPSTER
Spodziewałam
się po „Nikt nie jest samotną wyspą” wiele, bo, jak
wspomniałam, mam Mertona za ikonę hipsterskiego podejścia do
chrześcijaństwa, a podejście to bardzo mnie pociąga. Był i
jest ceniony przez intelektualistów i artystów: do niegdysiejszej
fascynacji Mertonem przyznaje sie m.in. reżyserka Małgorzata
Szumowska, fascynacji tej udzieliła też głównemu bohaterowi swego
kontrowersyjnego filmu „W imię...”.
Szumowska
akurat zadeklarowała później utratę wiary, więc wzór dla adepta
mistyki chrześcijańskiej z niej słaby.1
Ale o samym Mertonie nie można tego powiedzieć – w końcu jeśli
ktoś o tak znakomitych talentach literackich, przygotowaniu
intelektualnym i o tak atrakcyjnych dla współczesnego człowieka
poglądach (wspomniany pacyfizm, szacunek dla tradycji duchowej
Wschodu, szacunek dla przyrody, propagowanie porozumienia między
religiami, równości ras i ogólnie równości społecznej) ma
jednocześniej do powiedzenia coś naprawdę głębokiego o Bogu,
to pewnie warto go posłuchać.
CZYTA
SIĘ WOLNO, ALE WARTO
Z
tą myślą, i pamiętając piękne cytaty przeczytane na fanpejdżu,
zabrałam się za „Nikt nie jest samotną wyspą”. I na starcie
doznałam pewnego rozczarowania: początek książki napisany jest
bardzo gęstym, a przy tym bardzo kościelno-filozoficznym językiem,
którego po prostu nie czytało mi się najlepiej.
Zachęcona
wspaniałą renomą autora i pozytywnymi wrażeniami z „W natarciu
na niewypowiadalne”, przebiłam się jednak dalej i w sumie już po
kilkudziestu stronach spomiędzy trudnych słów i stereotypowo
kapłańskich sformułowań zaczęły się przebijać bardzo
oryginalne, łapiące za serce myśli. I choć książka do
samego końca pisana jest gęsto – czyta się ją przez to dość
wolno, ja niekiedy na jednym posiedzeniu czytałam po zaledwie
kilka-kilkanaście stron – to miałam świadomość, że nie
zmarnowałam ani jednej poświęconej jej minuty.
Jest
ona po prostu bardzo pożywnym literackim i duchowym daniem, taką
energetyczną pigułą – łyżkami jeść nie sposób, ale już
mała porcja i smakuje, i nasyci. I chociaż smuci mnie obserwacja,
której dokonał ongiś Ignacy Loyola, że świeckie książki i
myśli dają tylko chwilową przyjemność a jedynie lektura i
refleksja duchowa – przyjemność trwałą2,
to gdybym miała wybrać sobie lektury na – nomen omen – bezludną
wyspę, „Nikt nie jest samotną wyspą” byłoby mocną
kandydaturą, właśnie z tego powodu.
JAK
SIĘ ZBAWIAĆ, TO NIE INDYWIDUALNIE
Jakie
składniki zawiera zatem ten literacko-duchowy baton energetyczny?
Dla mnie jedną z najmocniejszych treści w tej książce była teza
zawarta w tytule, często przewijająca się w treści: że nikt z
nas nie żyje dla siebie i nawet do duchowego rozwoju a w
konsekwencji – do zbawienia wiecznego dążymy jako wspólnota,
wraz z bliskimi ludźmi, którzy nas otaczają.
Było
to dla mnie dość nowe, bo w czasach, w których nasze pokolenie się
wychowało, mocno stawiano przecież na indywidualizm, posiadanie
własnego zdania, czy wymagania od siebie „nawet gdyby inni (...)
nie wymagali”.3
Maksymalizm moralny i rozwinięta duchowość kojarzyły mi się
raczej z samotnością i pewnego rodzaju buntem przeciw otoczeniu.
Ale z drugiej strony wpajano przecież, żeby być dla innych dobrym
i miłym, że miłość bliźniego itp., i bywał człowiek nieco
zagubiony...
W
książce Mertona te dwie rzeczy ładnie się spotykają, co mnie
osobiście dało ulgę i motywację. Ciekawe są też praktyczne
porady, jakie Merton daje w związku z życiem we wspólnocie – na
przyklad ta, że tych bliskich ludzi nie sposób mieć zbyt wielu.
Warte do rozważenia w dobie fejsbuka.
POP-MISTYKA,
ALE...
„Nikt
nie jest samotną wyspą” z pewnością może spodobać się osobom
spragnionym duchowości w jej bardzo współczesnym, wręcz
stereotypowym rozumieniu, typu medytacja czy mindfulness: sporo
jest tam na temat uproszczenia życia, samotności czy skupienia.
Jednak czytelnika, który szukałby w Mertonie New Age’owego,
neutralnego światopoglądowo dziecka-kwiatu, schlebiającego
współczesnej głównonurtowej moralności, czeka pewne zdziwienie:
w kwestii obyczajów autor „Nikt nie jest samotną wyspą”
okazuje się mocno ewangeliczny i katolicki.
TOMASZ
PRORODZINNY
Ciekawe
jest na przykład to, jak mocno autor podkreśla, że ważną rolą
małżonków jest, jak to określa, „obowiązek” dawania nowego
życia – pisze np. tak: „Żyjąc w ścisłym zjednoczeniu z
Bogiem-Stwórcą, mąż i żona zrozumieją lepiej niż inni
tajemnicę Jego nieskończonej płodności, bo uczestniczenie w niej
stało się ich przywilejem” (s. 189). Albo: „Miłość
obawiająca się mieć dzieci dla jakiegokolwiek powodu, lęka się
samej miłości. (...) Sama natura miłości żąda, by dążyć do
wypełnienia jej twórczych celów pomimo wszelkich przeszkód” (s.
239).
Nie
jest to absolutnie najważniejszy wątek tej książki – w samym
temacie miłości małżeńskiej autor równie mocno podkreśla
wagę bliskości, wzajemnego wsparcia czy też po prostu rozkoszy
zmysłowej – ani też jakiś mój szczególnie ulubiony, jednak
ciekawi mnie to zestawienie poglądów, gdzie pisarz, który w wielu
kwestiach popiera bardzo „postępowe” wartości, w tym temacie
jest akurat bardzo jednoznaczny i tradycyjny. Znów rozumuję na
zasadzie: skoro tę myśl wyraził wspaniały, hipsterski Merton, to
jest to dobry powód, by poświęcić jej chwilkę.
TOMASZ
– JEDNAK DZIECKO-KWIAT?
Przy
tym wszystkim Merton jest rewelacyjnie naturalny, pozbawiony
pruderii i przekonujący, gdy pisze na tematy związane z
seksualnością. Spodobało mi się to, jak afirmuje świeckie
powołanie małżeńskie. Wskazuje na jego korzyści w
porównaniu z kapłaństwem czy życiem zakonnym, które teoretycznie
niby bardziej sprzyjają głębokiej duchowości. Np. w tym
fragmencie: „wielu chrześcijan, nie mających powołania do życia
zakonnego ani do kapłaństwa mówi sobie: »Nie mam powołania!«
Cóż za pomyłka! Mają wspaniałe powołanie, tym piękniejsze, że
pozostawiające stosunkowo dużo swobody i pozbawione sztywnych form”
(s. 188).
Albo
tu: „Ludzie żyjący w małżeństwie (...) [p]owinni dziękować
Bogu, że to ich powołanie, z całą jego odpowiedzialnością i
jego trudnościami, jest pewną i bezpieczną drogą do świętości,
wolną od skrzywień i wypaczeń pobożnego konwencjonalizmu” (s.
189). To umiłowanie Mertona do naturalności i wychodzenia ze
sztywnych ram, nawet tam, gdzie porusza tematy najbardziej związane
z katolicką ortodoksją pokazuje, że chyba jednak był w dużej
mierze dzieckiem-kwiatem.
PIĘKNE
I WZNIOSŁE (PO
RAZ DRUGI)
To
jest bardzo wybiórczy i stronniczy rzut oka na wątki zawarte w
„Nikt nie jest samotną wyspą”, w książce jest tych treści o
wiele więcej. Oprócz wspomnianych tematów skupienia, samotności
czy wspólnotowości jest mowa m.in. o ascezie (bardzo ciekawe
objaśnienie dla osób, które nie rozumieją, o co chodzi z tymi
wszystkimi postami czy inną czystością i wstrzemięźliwością –
szczególnie warte przeczytania w dobie zagrożeń ekologicznych i
nowych trendów etycznych, które wymuszają na nas pewne
samoograniczenia), stosunku do przyrody, pracy czy używania dóbr
doczesnych. Generalnie Merton odnosi się do większości ważnych
dziedzin w życiu człowieka – każdą z nich odnosząc do życia
kontemplacyjnego i poszukiwania Boga.
I
w zasadzie ten główny temat pozostaje chyba z czytelnikiem
najdłużej po przeczytaniu tej książki – to poszukiwanie tego, o
co naprawde w życiu chodzi, a w wypadku wierzących – tęsknoty
za pięknym, wzniosłym Bogiem, Tym, którego kiedyś tam się
spotkało podczas tzw. nawrócenia,
chociaż poźniej w życiu człowiek nieraz za bardzo zaaferuje się
innymi sprawami i o tej chwili, o tym pięknie, zapomni. Merton
szczególnie mocno mi o tym przypomniał, bo też i głównie o tym
pisał, ale takie przebłyski zdarzają mi się również przy
czytaniu rzeczy całkiem spoza działki literatury religijnej. I w
sumie
dostarczanie tego typu przeżyć to coś, co łączy wszystkie trzy
teksty kultury (pierwsze dwa: tu
i tu),
które opisałam w tym cyklu
o autorach na literkę M.
Merton,
Thomas. 1983. Nikt nie jest samotną wyspą [No
man is an island]. Tłumaczyła Maria Morstin-Górska. Kraków:
Wydawnictwo Znak.
PRZYPISY
1 Szumowska:
To piękno trzeba złamać,
rozmawiał: Tadeusz Sobolewski, „Wyborcza.pl”, 7 lutego 2013,
https://wyborcza.pl/piatekekstra/1,129155,13365759,Szumowska__To_piekno_trzeba_zlamac.html?disableRedirects=true
2 Ks.
J. Badeni SI, Życie św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu
Towarzystwa Jezusowego, wydanie
trzecie, Kraków 2016,
http://www.ultramontes.pl/zycie_sw_ignacego.pdf,
s. 12.
3 Jan
Paweł II, homilia w czasie liturgii słowa skierowana do młodzieży
zgromadzonej na Westerplatte, Gdańsk – Westerplatte
12 czerwca 1987,
http://www.nauczaniejp2.pl/dokumenty/wyswietl/id/748
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz