poniedziałek, 11 marca 2019

Wodnikowe Wzgórze” 2018 #1: Książka a serial

Zeszłoroczny serial „Wodnikowe Wzgórze” Netflixa – adaptacja powieści R. Adamsa z 1972 r., opowiadającej o dzikich królikach, które wyruszają szukać nowego schronienia, gdy ich dotychczasowej królikarni zaczyna zagrażać niebezpieczeństwo – choć przyjemny w odbiorze, zawiera niestety schematy rodem z komercyjnych młodzieżówek. Ale nie będę się tym martwiła.
.

Bardzo wiele spodziewałam się po Netflixowym „Wodnikowym Wzgórzu” bo zapowiadające je kadry – obrazy animowanego komputerowo krajobrazu angielskiej wsi, gdzie dzieje się akcja, i pomykające wśród niego króliki – wyglądały, moim zdaniem, świetnie. Fantastycznie wspominam też książkę Adamsa: choć opowiada o przygodach zwierząt, nie jest ani powiastką przyrodniczą, ani bajką zwierzęcą, gdzie zwierzęta to alegorie ludzi. To zwyczajna powieść, której bohaterowie – króliki – mają własne historie i niepowtarzalne cechy psychiczne, a ich społeczność posiada własną religię, mitologię, język, przysłowia i sztukę.


USZY ZAMIAST MACEK

Dzięki powyższym zabiegom „Wodnikowe Wzgórze” jest książką zwyczajnie ciekawą – nie jako ciekawostka dla fana przyrody, ale dla zwykłego czytelnika powieści, lubiącego śledzić przygody bohaterów. Ma ona też pewne szczególne plusy dla fana fantastyki: oryginalne i rozbudowane pomysły autora w opisywaniu króliczej „kultury” dają podobną radość jak przy podziwianiu fantastycznych uniwersów, natomiast towarzyszące czytelnikowi uczucie obcości – zarówno w zderzeniu z kulturą królików (która, będąc podobna do naszej, ale jednocześnie nieludzka, ma w sobie coś z „doliny niesamowitości), jak i w opisach kultury ludzkiej, obcej i strasznej w oczach królików – jest podobne do wrażeń, których dostarczają nam co subtelniejsze utwory z domeny grozy, która wszak obcością, naruszającą zwykły porządek rzeczy, stoi.


DLA DOROSŁYCH CZY DLA DZIECI?

Czytałam „Wodnikowe Wzgórze” w późnym dzieciństwie, jednak bywa ono klasyfikowane jako powieść młodzieżowa, a przypuszczam, że broni się też jako lektura dla dorosłych. Tym bardziej, że pojawiają się tam, z tego co pamiętam, tematy, które mogą zainteresować starszego czytelnika: śmierć, naturalistyczny (w subtelny sposób) obraz przyrody, nawiązania do działania społeczności ludzkich ukryte w tym, co się dzieje w powieściowej społeczności królików. Nie brak tam (fakt, subtelnie przedstawionych) tematów przemocy, cierpienia i ogólnie ciemniejszej strony „kręgu życia”.


I w tej właśnie kwestii – ciekawego napięcia między tradycyjnie kojarzoną z literaturą dziecięcą formą opowieści o zwierzętach a „dorosłą”, choć subtelną i „obyczajną” treścią – Netflixowe „Wodnikowe Wzgórze” trochę mnie rozczarowało. Przed obejrzeniem serialu nastawiłam się na to, że to napięcie również tam będzie – jako wrażliwy widz, trochę się wręcz bałam, że w dobie „Gry o tron” producenci z Netflixa gotowi zrobić z powieści Adamsa coś naprawdę „po krawędzi”, do tego stopnia, że nie będę tego już miała ochoty oglądać.


Nic takiego jednak nie nastąpiło, stała się natomiast rzecz, powiedziałabym, gorsza. Gdzieś przy trzecim (z czterech) odcinków, zdziwiona (i w sumie nawet ucieszona) niewinnością tego, co widzę, zaczęłam się zastanawiać – co oni tacy grzeczni? Króliczego Westeros ani widu, ani słychu, jedyne mocniejsze motywy to niezbyt drastyczne sceny przemocy. Co więcej – nawet wątki, które kojarzyłam jako nieco mroczne w samej książce (królikarnia sideł, nieżywy jeż na drodze), zostały jakby złagodzone. Dlaczego oni to zrobili?


WYPŁASZCZENIE W MŁODZIEŻÓWKĘ

Po krótkim czasie doszło do mnie: no tak, young adult. Mając jako produkt wejściowy tekst, który ciekawie balansuje między literaturą dla młodszych i starszych widzów, zamiast pozostawić to ciekawe niedookreślenie, lub też „wyostrzyć” tę historię, robiąc z niej współczesny, drastyczny i przekraczający granice produkt dla dorosłych, twórcy zdecydowali się wypłaszczyć nieoczywistości oryginału i nadać adaptacji cechy typowej, kliszowej, komercyjnej młodzieżówki z naszych czasów.


I tę kliszowość niestety widać. Sceny, w których pojawiają się ślady działalności ludzi, np. opuszczone ruiny budynków, w których chronią się króliki, są przedstawione w stylu postapo1 – jest to bezsensowne dla fabuły, ale zapewne miłe dla oka fanów tej popularnej estetyki. Mamy osławiony wątek atrakcyjnej bohaterki wybierającej między dwoma konkurującymi o nią bohaterami. Postaci żeńskie, w książce dużo bardziej epizodyczne, tu są – fabularnie nieco na siłę – przedstawione jako Silne Postaci Kobiece.2 Królikarnia Efrafa natomiast – fakt, dość opresyjne miejsce również w książkowym oryginale – w naszych czasach nie może się nie skojarzyć z młodzieżową dystopią.


W warstwie ideowej, w większym stopniu niż wszystkie te ciekawe rzeczy, które i ja, i inni pamiętaliśmy z książki – naturalizm, relacja królików z Bogiem (Frysem) i ich mitycznym bohaterem – El'Ahrerą, czy niepowtarzalny, króliczy światopogląd oparty z jednej strony na ciągłym poczuciu zagrożenia a z drugiej na pochwale sprytu – mamy głównie „bezpieczne”, niekontrowersyjne wartości: Wolność, Przyjaźń czy Logiczne Myślenie Zamiast Fanatyzmu. 


Nawet kolorystycznie jest tu tak, jak w znanych filmach young adult – obowiązkowe od czasów czwartej części Harry’ego Pottera klimatyczne, przytłumione zielenie – a scenom pościgu czy ucieczki musi towarzyszyć pompatyczna muzyka symfoniczna i obraz z drona, by zadowoleni byli z kolei fani innego klasyka vintage – Władcy Pierścieni Jacksona.


***

Te klisze trochę mnie zirytowały – zachwycona oryginalnością książkowego pierwowzoru, miałam nadzieję, że i adaptacja będzie podobnie jednostkowa. Ale tak jak napisałam na początku, nie będę się tym martwiła, bo ostatecznie i tak oglądało się cudnie, a do początkowych zachwytów wizualnych3 dołączyły inne. 


I o nich będzie następnym razem. 


 
Wodnikowe wzgórze [Watership Down]. 2018. Netflix.
Ilustracja: Pixabay


1 To akurat Ziuta zauważył, nie ja. 
2 No, może nie zawsze na siłę – motyw z Truskawką i jej geniuszem kopania nor jest sensowny dla fabuły i uroczy, scena z odnalezieniem rannego też ma sens w obliczu tego, jak fabuła potoczyła się dalej.
3 Eksperci narzekają na jakość animacji królików i pozostałych zwierząt. Mnie nie podobał się tylko pies, króliki, jak na moje, były OK.

niedziela, 17 lutego 2019

Cegły (U.K. Le Guin, „Rzeczy”)

Tom pt. „Rybak znad Morza Wewnętrznego” to obszerny zbiór opowiadań Ursuli K. Le Guin, złożony z czterech mniejszych zbiorów i uzupełniony powieścią „Opowiadanie świata”. Mówi się ostatnio w fandomie, że warto czytać opowiadania, więc może to trafna lektura na początek roku? Wiele tu dobra: takie trochę połączenie głębi opowiadań klasyków (typu Czechow czy Dostojewski, coś na zasadzie „koleś w kapelutku idzie ulicą, ojej, tu na pewno jest drugie dno, pointerpretujmy!”) z ulgą dla wyobraźni znaną z lektur fantastycznych. Dziś opowiem o tekście z „Rybaka...”, który szczególnie mnie poruszył. 
 


W notce beztrosko operuję spoilerami, więc jeśli ktoś uważa za ważne,by nie znać zakończenia tego opowiadania przed jego przeczytaniem, zachęcam do wcześniejszego zapoznania się – jest we wspomnianym tomie na str. 137-145.


Rzeczy” to opowiadanie o ludziach z małej, wyspiarskiej społeczności (nie jest dokładnie powiedziane, ale pewnie jest to Ziemiomorze – mamy tu prostą kulturę w stylu fantasy-średniowiecza i wspomniane osadnictwo na wyspach) w obliczu zbliżającego się końca świata. Ludzie szaleją, rozpaczają, niszczą swój dobytek i uciekają w głąb swojej maleńkiej, bezdrzewnej wyspy, choć wiadomo, że i tam ratunku brak. Główny bohater, wytwórca cegieł imieniem Lif, postanawia oprzeć się destrukcyjnemu pędowi pobratymców i spróbować poszukać ocalenia przez opuszczenie skazanej na zagładę wyspy. Stara się przy tym wykorzystać umiejętności, jakie dał mu jego wyuczony zawód.


Zarówno cechy formalne opowiadania – schematyczność akcji i postaci: nie wiemy dokładnie, co się dzieje, co to w ogóle za koniec świata, brak tła, szczegółów o tym, co się z bohaterami działo wcześniej itp. – jak i moje wewnętrzne odczucie każe mi interpretować ten tekst jako przypowieść. (To raczej nadinterpretacja, ale celowo czy też nie, imię głównego bohatera oznaczało w języku staroangielskim „życie”, „sposób życia”, bądź też „okres życia człowieka” – idealne imię dla bohatera moralnego exemplum, oni lubili mieć imiona w stylu Każdy, Chrześcijanin, Cnota, Występek itp.) Głównym tematem tej przypowieści wydaje mi się zaś – trochę inaczej, niż samej autorce, z tego, co pisze we wstępie – droga zawodowa człowieka i to, jak wiąże się ona z sensem naszego życia.


Myślę, że to fajny temat na przypowieść dla współczesnego człowieka, bo wiążący się z wieloma naszymi bólami i rozterkami: a to jesteśmy jeszcze w takim wieku czy sytuacji, że nie wiemy, co i po co mamy w życiu robić; a to męczy nas taki czy inny zawodowy lęk, niedobór czy niedosyt; a to na zewnątrz niby cud, miód, sukces i rozwój, ale wystarczy chwila zastanowienia, by przyszły myśli o tym, jak śmieszne, zbędne i abstrakcyjne są te moje zadanka i biznesy; a to jeszcze coś zupełnie innego. Dodatkowe rozterki może mieć osoba, dla której liczy się życie duchowe i dla której nie za bardzo spina się ono z tym, co na co dzień robi zawodowo: bo jak to jest, że mam dążyć do zbawienia, a tymczasem większość energii zajmuje mi analiza i prognozowanie popytu albo rozkminianie, które pędy krzewu pomidora należy wyciąć a którym dać szansę?


Rzeczy” Le Guin są tak sugestywnym obrazem takiej sytuacji, że aż mi głupio, że takie wrażenie to na mnie zrobiło. Jeśli naniesiemy sobie sytuację Lifa na los współczesnego człowieka, z jego pracą zawodową, obowiązkami życiowymi i powołaniem, to niejednej osobie może być łatwo się taką sytuacją utożsamić: tak, to co robię jest zarąbiście śmieszne i boleśnie niewystarczające, to całe sprzątanie, dbanie o zewnętrzną formę, kopanie rowów i zasypywanie ich, obracanie nieistniejącymi ideami. Jest niekiedy niemal tak śmieszne, jak budowanie balii z cegieł i próby żeglowania w niej, czy inne eksperymenty głównego bohatera „Rzeczy”, nawet jeśli jest w tym i uczciwość, i pracowitość, i rzemieślniczy kunszt, i świadomość tego ostatecznego, najważniejszego – często nieosiągalnego własnymi siłami – celu.


I tu dochodzimy do czegoś, co odczytałabym jako jeden z możliwych „morałów” opowiadania. Wiadomo, ze bez sensu jest zmieniać zdanie czy poglądy tylko dlatego, że fikcyjny bohater w jakiejś książce zrobił to czy tamto – zdarza się jednak, że w danej fabule ujrzymy wyjątkowo ładną i sugestywną ilustrację czegoś, w co i tak wierzymy i uznajemy za ważne, i ten obraz w jakiś sposób nam pomaga. U mnie zadziałało to w wypadku „morału” „Rzeczy” i moich własnych przemyśleń na temat chrześcijańskiej etyki pracy.


Bo – zdaje się sugerować fabuła opowiadania Le Guin – pomimo tej śmieszności i bezsensowności rób właśnie to, co umiesz i co masz w obowiązku robić, i niech cię ta bezsensowność nie zniechęca, bo gdy w finale skończy ci się budulec, zobaczysz przed sobą coś jasnego, co bardzo chciałeś zobaczyć i okaże się, że twoje śmieszne i niewystarczające wysiłki były jednak absolutnie niezbędne, nawet jeśli to Ktoś Inny dokończył za ciebie całą resztę.


Oczywiście, jeśli ktoś wierzy w takie sytuacje, jak ta z zakończenia opowiadania. Z metafizyką chrześcijańską spina się to bardzo ładnie i robi dobre rzeczy w głowie, przynajmniej u mnie zrobiło.


Tomy dzieł Ursuli Le Guin wydawane teraz przez Prószyńskiego przypominają trochę cegły i to prowadzi mnie do jeszcze jednego skojarzenia. Sens twórczości literackiej – czy innej artystycznej – oraz jej odbioru bywa sprawą równie wątpliwą, jak celowość naszych zabiegów w życiu profesjonalnym. Od wieków powątpiewają weń sami twórcy, ustawodawcy i tzw. zwykli ludzie. Nieraz powątpiewam i ja. Jaka jest celowość tworzenia zmyślonych opowieści odwzorowujących w większym lub mniejszym stopniu rzeczywistość, gdy wokół tyle głodu i wszelakich innych ludzkich potrzeb a przed nami – wieczność, też, jak mówią, wymagająca starań?


Odpowiedź, którą można odczytać z „Rzeczy”, jest dla mnie bardzo satysfakcjonująca również w temacie literatury: cegły wyrzucone w morze. Urszula wyrzuciła swoje nieco ponad rok temu. Mam nadzieję, że dożeglowałaś do jakiegoś fajnego miejsca, kochana.




Le Guin, Ursula. 2016. Rzeczy. Przeł. Zofia Uhrynowska-Hanasz. W: Le Guin, Ursula. 2016. Rybak znad Morza Wewnętrznego. Warszawa: Prószyński i S-ka, s.137-145.

piątek, 4 stycznia 2019

Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa #4: Duchowość i poglądy


W zeszłym roku napisałam trzy notki (do poczytania tutaj, tutaj i tutaj), w których starałam się zainteresować Was wybitną a niesłusznie zapomnianą powieścią fantasy Anny Borkowskiej pt. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Wówczas koncentrowałam się głównie na jej literackim kunszcie – szczególnie na tym, na ile historia Taguna, Nulani, Dżauriego i innych mieści się w typowych wzorcach fantastyki, a na ile jest od nich twórczo odrębna. Tym razem skupię się na duchowej i światopoglądowej warstwie tej książki.

 

Nie udawajmy: jeśli chodzi o ducha i poglądy, dla wielu czytelników Gar'Ingawi... ważnym tematem jest biograficzny fakt, że autorka jest katolicką mniszką klauzurową

Fakt ten może budzić różne reakcje. Może to być poważna zachęta – np. czytelnicy spragnieni dobrej fantastyki z duchowym „drugim dnem” i zasmuceni jej małą podażą na rynku – bo ile można tego Tolkiena, Lewisa i Huberatha – mogą wiele spodziewać się po powieści fantasy pisarki, która na duchowości chrześcijańskiej zna się „zawodowo”. Proweniencja autorki może też jednak budzić podejrzliwość – np. co do ewentualnego podporządkowania wartości literackich wartościom ideowym – albo po prostu zaciekawienie i nastawienie na egzotyczne czytelnicze wrażenia.  

Przystępując do lektury Gar'Ingawi..., podzielałam po trosze każde z tych nastawień i z uwagą śledziłam warstwę duchowo-światopoglądową tej książki. Oto, co znalazłam.


ZNANA DUCHOWOŚĆ, NIEZNANA HISTORIA

To, co zachwyciło mnie w Gar'Ingawi..., to połączenie wątków bliskich chrześcijaństwu obecnych w innych dziełach nurtu "uduchowionej" fantastyki, takich jak religijna tęsknota i metafizyczny zachwyt czy umiłowanie moralnej czystości, prostoty, dobra i łagodności – z całkowicie nowym, niekopiujących istniejących już opowieści, uniwersum. 

Historie mieszkańców wyspy Gar'Ingawi, jej najeźdźców – Dżugidów czy też wyruszającego z niej wędrowca – Taguna – nie są bowiem alegoriami czy kolejnymi przepisaniami historii biblijnych czy hagiograficznych. Są raczej dziełami nieskrępowanej fantazji umieszczonymi w uniwersum, w którym działa kochający, chrześcijański Bóg i ewangeliczna moralność. 

Również sama religia wyznawana przez głównych bohaterów, choć niesprzeczna z chrześcijańską prawdą o Wcieleniu, nie przypomina formą czy obrzędami religii chrześcijańskiej i stanowi kolejny dowód światotwórczej wyobraźni autorki. To połączenie niezmiennych dla wielu prawd metafizycznych i moralnych z nieprzewidywalnością1 i kreatywnością świata i fabuły w Gar'Ingawi... może robić ożywcze wrażenie.


OCZEKIWANIE

Oczekiwanie na przyjście Jasnego Brata to w Gar'Ingawi... główny sens wspomnianej religii mieszkańców Wyspy, a zarazem konkretna technika modlitewno-medytacyjna, w której Tagun i jego sprzymierzeńcy starają się wyszkolić. Nie chciałabym pisać wiele o tym wątku, bo trochę mnie on przerasta, ale osobiście znalazłam w nim coś bardzo ważnego. I oczywiście jest to pewnie po części kwestia kompozycji duchowej danego czytelnika, bo na wątek ten szczególnie podatni mogą być ci, których duchowość wiąże się z jakąś formą tęsknoty. Mam jednak wrażenie, że Oczekiwanie może złapać za serce niezależnie od religijnej denominacji odbiorcy. Nostalgia i „maryjne” zapatrzenie u Tolkiena też przecież zachwyca czytelników różnych opcji, a tutaj jest wątek podobnej rangi, i podobnie pięknie opisany.


MNISZKA WIDZI INACZEJ?

Nie chciałabym ulec stereotypom, ani też przeceniać wpływu biografii autora na dzieło, jednak mam wrażenie, że niektóre cechy Gar'Ingawi... składające się na niepowtarzalność tej książki są efektem monastycznej wrażliwości jej twórczyni. We wpisie drugim pisałam już o wyjątkowej sensorycznej wrażliwości w opisach – która być może wydoskonala się w życiu pod klauzurą, gdzie nie ma przeładowania bodźcami, a we wpisie trzecim – o charakterystycznej zwięzłości dialogów, a nuż wynikającej z przyzwyczajenia autorki do reguły benedyktynek zakładającej wyciszenie. 
 
W kwestiach typowo moralno-duchowych kolejnym takim „zakonnym” wątkiem wydała mi się, zaskakująca i ciekawa jako temat literacki, krytyka tzw. „swobody”. Wyznawana jako czołowa wartość przez mieszkańców krany Galgal-pa'asz, „swoboda” pozornie tylko oznaczała dowolność i brak krępujących zasad, w rzeczywistości zaś była przyzwoleniem na krzywdzenie jednych przez drugich, dewastację przyrody, uniformizację niszczącą wszelkie piękno i wreszcie – państwowy terror i totalitaryzm. „Swoboda” jest w książce skontrastowana z pochwałą prostoty, wręcz duchowego ubóstwa mieszkańców Wyspy Szczęśliwej. Czy nie wydaje sie prawdopodobne, że ten punkt widzenia mógł zostać zainspirowany własnymi doświadczeniami osoby żyjącej pod regułą zakonną, upatrującej wolności w dyscyplinie i maksymalnie upraszczającej życie? 
 
W monastyczną wrażliwość wpasowuje się też postać Taguna jako protagonisty i herosa, jego sposób działania i „supermoce”. Czy nie tak właśnie powinien wyglądać heros fantasy w wydaniu... klauzurowym? I właśnie dzięki tym „mnisim” cechom Tagun jest, jako heros fantasy, oryginalny.


  BOHATEROWIE NIEZIEMSKICH OBYCZAJÓW

Co do obyczajowości w Gar'Ingawi..., to choć, jak pisałam, w powieści widać silne wpływy chrześcijańskiej wrażliwości moralnej, nie oznacza to nie tylko – rzecz jasna – tego, że wszyscy bohaterowie są świątobliwi, ale również tego, że system wartości mieszkańców Wysp – przestrzegany lub nie – jest tożsamy z chrześcijańskim. Choć, jak już również wspomniałam, powieść wysoko punktuje łagodność, uczciwość czy cnoty małżeńskie, nawet porządnym bohaterom i plemionom zdarzają się w powieści "na legalu" rozwody, wielożeństwo, podstępy czy ostre akcje militarne i dyplomatyczne. Widać, że jest to jednak świat inny od naszego – na Wyspach nie wykuto tablic Mojżesza ani nie spisano Katechizmu i moralność poszła nieco innym drogami. Jest to jeden z powodów czyniących z Gar'Ingawi... książkę fabularnie ciekawą: nie możemy po prostu założyć, że dana postać czegoś nie zrobi bo to „nie po katolicku”. 
 
Jest jeden wątek obyczajowy, który znów nasuwa skojarzenie z zakonną proweniencją autorki, a mianowicie lekka kontestacja miłości romantycznej i życia rodzinnego, zwłaszcza gdy wiążą się one z porzuceniem przez daną osobę własnych przekonań czy powołania. Niektóre wątki w książce pokazują, że bycie li i jedynie kochającym małżonkiem czy rodzicem nie przesądza o byciu dobrym człowiekiem czy życiowym spełnieniu. Z drugiej strony książka wydaje się afirmować wszelakie żywoty, wydałoby się, „przegrane” – porzuconego współmałżonka niewstępującego w kolejny związek czy osoby samotnej, straumatyzowanej i pozbawionej statusu społecznego – sugerując, że i tacy ludzie mają w najwyższym stopniu szansę na wartościowe, piękne życie.

I jeszcze w kwestii obyczajów, w Gar'Ingawi... całkowicie brak bezpośredniego erotyzmu, jednak jest to jednak zrobione tak, że w żaden sposób nie „kastruje” czy nie wyjaławia tej książki, nie kojarzy się z pruderią czy niedojrzałością, nie ujmuje też głębi opisywanym relacjom – również małżeńskim, miłosnym, z których rodzą się dzieci. Myślę, że to jeden z dowodów na kuszt autorki. Wiele jest zapewne przypadków, gdy z powodów etycznych czy zdroworozsądkowych dany pisarz decyduje się na nieporuszanie w twórczości pewnych tematów – Borkowska pokazuje, że nawet nie pisać o czymś można pięknie i z intelektualną klasą.


DUŻO MIODU, KROPLA DZIEGCIU

Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą uważam za książkę piękną, mądrą i ciekawą. Dlatego też podczas czytania intrygowała mnie postać „autorki wpisanej w dzieło” – w jakimż to pięknym umyśle mogła powstać taka historia? Kompozycja umysłowa „opowiadacza” stojącego za Gar'Ingawi... jawi się jako naprawdę pociągająca: jest tu mnóstwo uduchowienia, intelektualne wyrafinowanie i erudycja (zarówno zawiłości fabuły, jak i detale dotyczące batalistyki czy żeglarstwa budzą, przynamniej u osoby nieuczonej, szczere zaufanie), sensoryczna wrażliwość, otwartość umysłu (żonglowanie wielością punktów widzenia, choćby przy porównaniu wierzeń ludów Północy i Południa), wyczulenie na ogólnoludzkie wartości i sprawiedliwość wobec pokrzywdzonych (pewna piękna scena pokazująca zachowanie się wobec rodziny pokonanego wroga), wyczulenie na piękno, poczucie humoru, ironia... Myślę, że nawet wielu osobom teoretycznie przeciwnym wartościom, które uosabia autorka powieści, trudno byłoby się z tym „opowiadaczem” nie zgodzić.

I w tym całym nagromadzeniu mądrości i słuszności jest jeden malutki zgrzyt, a mianowicie: współczesnego czytelnika, który rozpozna Gar'Ingawi... jako dzieło opowiedziane z punktu widzenia, podsumujmy, głęboko religijnego intelektualisty o otwartym umyśle i zrozumieniu dla innych punktów widzenia, może zaskoczyć to, jak ten „opowiadacz” powieści Borkowskiej potraktował figurę świeckiego, racjonalistycznie i relatywistycznie nastawionego do rzeczywistości myśliciela w osobie... no, sami zobaczycie kogo. Nie wiem, może to znak tamtych czasów, może czegoś w tamtym wątku nie zrozumiałam, a może i w tym wypadku ta książka jest mądrzejsza ode mnie. Tym niemniej... dla osoby wiedzącej, jak współcześnie potrafi wyglądać dialog chrześcijańskich intelektualistów z ateistami – choćby rozmowa ks. Michała Hellera z Richardem Dawkinsem – sposób rozegrania tego tematu w Gar'Ingawi...może wydać się nieco kuriozalny. Ale to taki drobiazg, który przy całej imponującej reszcie jest co najwyżej dodatkową ciekawostką.

No i tak, jakby ktoś nie pamiętał – przeczytajcie Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą, bo to piękna książka jest.



1Pewne wątki w książce Borkowskiej można oczywiście porównać z już istniejącymi historiami – np. wielu przede mną zauważyło, że wędrówka Dżugidów kojarzy się z losami Narodu Wybranego (w tym sama autorka: https://pl.aleteia.org/2017/05/14/powiesc-fantasy-napisana-przez-katolicka-mniszke/) a wątek Jasnego i Ciemnego Brata – z gnozą, jednak są to pojedyncze motywy w bardzo nowatorskiej całości.


Borkowska, Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom I: Oczekiwanie, Tom II: Dzieje Nulani, Tom III: Dzieje Taguna. Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.