Kumpela
ostatnio dietuje i przesyła różne zdrowe przepisy ze swojej diety,
jak już sama wypróbuje i stwierdzi, że smaczne. Pomyślałam, że
zrobię coś podobnego i podzielę się z Wami namiarami na trzy
potrawy „dla ducha”, które najefektywniej odżywiały mnie przez
ostatni kwartał. Łączy je to, że ich twórcy zwą się na tę
samą literkę. Dziś o tym, co poznajdowałam w rapowych tekstach niejakiego
Maty.
![]() |
Używając niesamowicie prostych
środków językowych (no, może z wyjątkiem „przykładu” i „jarzębiny”), Mata przekazuje całe doświadczenie sacrum. |
Dlaczego rapsy Maty mnie urzekły? Bo uwielbiam
takie sytuacje: być w otoczeniu niepięknym i niezbyt dobrym i nagle
wśród takiego względnego syfu znaleźć Wielkie Piękno i
Wielkie Dobro, którego człowiek się tam kompletnie nie spodziewał.
(Jak już kiedyś wspominałam, najbardziej modelową sytuacją tego
typu jest dla mnie motyw z Meisterem Eckhartem w „Oberkach do końca
świata” Wita Szostaka, obczajcie.)
No
i mamy młodziutkiego
rapera, który składa rymy wprawdzie sprawnie,
ale na ogół w tematyce niesprzyjającej zachwytom, a i forma tego
bywa niekiedy chropawa. I nagle taki koleś wylatuje z kawałkiem
„Żółte
flamastry i grube katechetki”. Nie umiem nawet za wiele
powiedzieć na temat tego, za
dużo emocji.
W sumie to bardziej napisałam ten wpis po to, żeby Wam dać znać,
żebyście tego kawałka posłuchali i go wchłonęli, niż żeby
wielce kminić na jego temat.
Dobra,
jednak trochę pokminię. Podoba mi się u Maty to, że w swoich
rapsach stosuje się do ewangelicznego „tak-tak, nie-nie”. Kiedy
nie ma konceptu, po prostu nawija sobie o moralnym zepsuciu
bogatej młodzieży, wyprawie do Freshmarketu albo przepitych feriach we
Włoszech – czysta, klarownie przekazująca myśli narracja, bez
językowych udziwnień albo banalnych frazesów o dźwięku
potłuczonego szkła i księżycu, który głowę schował. Ale
kiedy już ten koncept ma, wychodzą duże rzeczy.
Nie
wiem, czy ktoś już wcześniej użył metafory
o
Bogu, który podnosi i całuje błądzącego człowieka jak całuje
się chleb,
który upadł, ale coś się od tego w człowieku takiego robi, że
miałby ochotę powiedzieć tak swoim dzieciom, tłumacząc jak
odnosić się do chleba, Boga i siebie. Albo „bo są rzeczy,
których nie wolno nam pić/ i których nie wolno nam jeść/ jak na
przykład jarzębina” – koleś, używając niesamowicie prostych
środków, niemal prymitywów
językowych (no, może z wyjątkiem „przykładu” i
„jarzębiny”), przekazuje
całe doświadczenie sacrum:
tego, jak to jest być bardzo, bardzo młodym człowiekiem albo
wyznawać bardzo, bardzo młodą religię. Skojarzyło mi się to ze
Starym Testamentem i odświeżyło moje ciepłe uczucia do niego.
W
innej piosence, „100 dni do matury” (podobnie jak na „Żółte
flamastry”, zwrócił mi na ten fragment uwagę Ziuta – pozdro, ziom)
mamy zwrot Maty do rodziców, w którym tłumaczy znaczenie swojej
ksywy: „Jak się boicie, że zapomnę zatracając się w rapach/ to
pamiętajcie MA jak mama TA jak tata” i to też mnie rozstraja
niesamowicie. Pewnie dlatego, że każdy
z nas, bez wyjątku, jest złożony z takich dwóch połówek, więc
każdego ten temat jakoś rusza.
Pewnie już pisałam, że w taki sposób mój pan od literatury
tłumaczył siłę „Króla Leara” Szekspira: nie każdy człowiek
przeżył zakochanie, nie każdy ma dzieci, wiarę albo wrogów, więc
tekst o miłości, rodzicielstwie, świętości czy zbrodni nie
przemówi do każdego, ale rodziców ma lub miał każdy.
No
i generalnie wychodzi mi, że siłą tekstów Maty w miejscach,
gdzie one są mocne, jest to, że dotyka tam rzeczy bardzo
uniwersalnych. Mnie bardzo siedzi jeszcze w pamięci ten fragment
z „Patointeligencji”: „miałem już (...) tak dość tego
ciepła i piękna”, ale to już nie wiem, dlaczego, nie wpisuje mi
się to w teorię. Chyba po prostu jest to dobra, przekonująca
antyteza: czego jak czego, ale ciepła i piękna większość z nas
naprawdę chce, a tu ktoś pisze, że miał go dość, więc budzi to
jakieś uczucia.
Jeszcze
jedna ważna rzecz odnośnie do „Żółtych flamastrów”: oprócz
relacji z Bogiem i kwestii językowych jest tam bardzo piękny obraz
męskiego dzieciństwa. I to nas ładnie prowadzi do kolejnej
notki, gdzie też coś o tym będzie. Widzimy się niebawem, yo.
___
P.S.
Jeśli komuś mało, to pod
tym linkiem można znaleźć bardzo ciekawą i lepiej niż moja
ogarniętą w temacie rapu recenzję albumu Maty autorstwa Macieja
Wernio z Noizz.pl.
P.S.2 Już po napisaniu tego tekstu przesłuchałam kawałek Maty pt. „Konkubinat” i świadomość metajęzykowa, którą autor w nim pokazuje, to dowód, że to, o czym napisałam w notce, nie wyszło mu przez przypadek. A refren, w którym Mata wydaje przesterowane jęki bólu spowodowanego brzmieniem nielubianych słów, to kolejny motyw, który można by chyba nazwać uniwersalnym. No powiedzcie sami, kto z Was nie zna tego uczucia?
P.S.2 Już po napisaniu tego tekstu przesłuchałam kawałek Maty pt. „Konkubinat” i świadomość metajęzykowa, którą autor w nim pokazuje, to dowód, że to, o czym napisałam w notce, nie wyszło mu przez przypadek. A refren, w którym Mata wydaje przesterowane jęki bólu spowodowanego brzmieniem nielubianych słów, to kolejny motyw, który można by chyba nazwać uniwersalnym. No powiedzcie sami, kto z Was nie zna tego uczucia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz