niedziela, 5 lipca 2020

Duchowa dieta na literę „M”. Vol. 3: Merton, czyli energetyczna piguła

Jeśli ktoś o tak atrakcyjnych współcześnie poglądach
mówi coś głębokiego o Bogu, to warto go posłuchać.

Tą notką kończę cykl wpisów o trzech potrawach „dla ducha”, które szczególnie mi ostatnio smakowały, a które łączy je to, że ich twórcy zwą się na tę samą literkę. Poprzednio pisałam o tekście piosenki rapera Maty i mikropowieści Sándora Máraiego. Dziś będzie o duchowym przewodniku pt. „Nikt nie jest samotną wyspą” autorstwa Thomasa Mertona – dwudziestowiecznego amerykańskiego mnicha, mistyka, pacyfisty, antyrasisty, miłośnika kultury Dalekiego Wschodu i ważnego prekursora hipster katolicyzmu.


O Thomasie Mertonie (1915–1968) miałam już okazję tu pisać w kontekście jego książki „W natarciu na niewypowiadalne”, będącej zbiorem esejów o książkach, kulturze i wierze. Byłam zdziwiona – choć zarazem zachwycona – że napisał coś tak „przyziemnego”, bo stereotypowo kojarzyłam Mertona raczej z wysoką mistyką. Stereotyp ten umocnił we mnie fejsbukowy fanpejdż „Thomas Merton Daily Quotes”, który chętnie podczytywałam, a który zazwyczaj publikował bardzo uduchowione i wysmakowane intelektualnie cytaty – często pochodzące właśnie z „Nikt nie jest samotną wyspą”. Stwierdziłam, że musi to być pewnie jakieś szczególnie ważne dzieło tego pisarza i gdy w końcu wpadło mi w ręce, z chęcią się za nie zabrałam.


TOMASZ HIPSTER

Spodziewałam się po „Nikt nie jest samotną wyspą” wiele, bo, jak wspomniałam, mam Mertona za ikonę hipsterskiego podejścia do chrześcijaństwa, a podejście to bardzo mnie pociąga. Był i jest ceniony przez intelektualistów i artystów: do niegdysiejszej fascynacji Mertonem przyznaje sie m.in. reżyserka Małgorzata Szumowska, fascynacji tej udzieliła też głównemu bohaterowi swego kontrowersyjnego filmu „W imię...”.


Szumowska akurat zadeklarowała później utratę wiary, więc wzór dla adepta mistyki chrześcijańskiej z niej słaby.1 Ale o samym Mertonie nie można tego powiedzieć – w końcu jeśli ktoś o tak znakomitych talentach literackich, przygotowaniu intelektualnym i o tak atrakcyjnych dla współczesnego człowieka poglądach (wspomniany pacyfizm, szacunek dla tradycji duchowej Wschodu, szacunek dla przyrody, propagowanie porozumienia między religiami, równości ras i ogólnie równości społecznej) ma jednocześniej do powiedzenia coś naprawdę głębokiego o Bogu, to pewnie warto go posłuchać.


CZYTA SIĘ WOLNO, ALE WARTO

Z tą myślą, i pamiętając piękne cytaty przeczytane na fanpejdżu, zabrałam się za „Nikt nie jest samotną wyspą”. I na starcie doznałam pewnego rozczarowania: początek książki napisany jest bardzo gęstym, a przy tym bardzo kościelno-filozoficznym językiem, którego po prostu nie czytało mi się najlepiej.


Zachęcona wspaniałą renomą autora i pozytywnymi wrażeniami z „W natarciu na niewypowiadalne”, przebiłam się jednak dalej i w sumie już po kilkudziestu stronach spomiędzy trudnych słów i stereotypowo kapłańskich sformułowań zaczęły się przebijać bardzo oryginalne, łapiące za serce myśli. I choć książka do samego końca pisana jest gęsto – czyta się ją przez to dość wolno, ja niekiedy na jednym posiedzeniu czytałam po zaledwie kilka-kilkanaście stron – to miałam świadomość, że nie zmarnowałam ani jednej poświęconej jej minuty.


Jest ona po prostu bardzo pożywnym literackim i duchowym daniem, taką energetyczną pigułą – łyżkami jeść nie sposób, ale już mała porcja i smakuje, i nasyci. I chociaż smuci mnie obserwacja, której dokonał ongiś Ignacy Loyola, że świeckie książki i myśli dają tylko chwilową przyjemność a jedynie lektura i refleksja duchowa – przyjemność trwałą2, to gdybym miała wybrać sobie lektury na – nomen omen – bezludną wyspę, „Nikt nie jest samotną wyspą” byłoby mocną kandydaturą, właśnie z tego powodu.


JAK SIĘ ZBAWIAĆ, TO NIE INDYWIDUALNIE

Jakie składniki zawiera zatem ten literacko-duchowy baton energetyczny? Dla mnie jedną z najmocniejszych treści w tej książce była teza zawarta w tytule, często przewijająca się w treści: że nikt z nas nie żyje dla siebie i nawet do duchowego rozwoju a w konsekwencji – do zbawienia wiecznego dążymy jako wspólnota, wraz z bliskimi ludźmi, którzy nas otaczają.


Było to dla mnie dość nowe, bo w czasach, w których nasze pokolenie się wychowało, mocno stawiano przecież na indywidualizm, posiadanie własnego zdania, czy wymagania od siebie „nawet gdyby inni (...) nie wymagali”.3 Maksymalizm moralny i rozwinięta duchowość kojarzyły mi się raczej z samotnością i pewnego rodzaju buntem przeciw otoczeniu. Ale z drugiej strony wpajano przecież, żeby być dla innych dobrym i miłym, że miłość bliźniego itp., i bywał człowiek nieco zagubiony...


W książce Mertona te dwie rzeczy ładnie się spotykają, co mnie osobiście dało ulgę i motywację. Ciekawe są też praktyczne porady, jakie Merton daje w związku z życiem we wspólnocie – na przyklad ta, że tych bliskich ludzi nie sposób mieć zbyt wielu. Warte do rozważenia w dobie fejsbuka.


POP-MISTYKA, ALE...

Nikt nie jest samotną wyspą” z pewnością może spodobać się osobom spragnionym duchowości w jej bardzo współczesnym, wręcz stereotypowym rozumieniu, typu medytacja czy mindfulness: sporo jest tam na temat uproszczenia życia, samotności czy skupienia. Jednak czytelnika, który szukałby w Mertonie New Age’owego, neutralnego światopoglądowo dziecka-kwiatu, schlebiającego współczesnej głównonurtowej moralności, czeka pewne zdziwienie: w kwestii obyczajów autor „Nikt nie jest samotną wyspą” okazuje się mocno ewangeliczny i katolicki.


TOMASZ PRORODZINNY

Ciekawe jest na przykład to, jak mocno autor podkreśla, że ważną rolą małżonków jest, jak to określa, „obowiązek” dawania nowego życia – pisze np. tak: „Żyjąc w ścisłym zjednoczeniu z Bogiem-Stwórcą, mąż i żona zrozumieją lepiej niż inni tajemnicę Jego nieskończonej płodności, bo uczestniczenie w niej stało się ich przywilejem” (s. 189). Albo: „Miłość obawiająca się mieć dzieci dla jakiegokolwiek powodu, lęka się samej miłości. (...) Sama natura miłości żąda, by dążyć do wypełnienia jej twórczych celów pomimo wszelkich przeszkód” (s. 239).


Nie jest to absolutnie najważniejszy wątek tej książki – w samym temacie miłości małżeńskiej autor równie mocno podkreśla wagę bliskości, wzajemnego wsparcia czy też po prostu rozkoszy zmysłowej – ani też jakiś mój szczególnie ulubiony, jednak ciekawi mnie to zestawienie poglądów, gdzie pisarz, który w wielu kwestiach popiera bardzo „postępowe” wartości, w tym temacie jest akurat bardzo jednoznaczny i tradycyjny. Znów rozumuję na zasadzie: skoro tę myśl wyraził wspaniały, hipsterski Merton, to jest to dobry powód, by poświęcić jej chwilkę.


TOMASZ – JEDNAK DZIECKO-KWIAT?

Przy tym wszystkim Merton jest rewelacyjnie naturalny, pozbawiony pruderii i przekonujący, gdy pisze na tematy związane z seksualnością. Spodobało mi się to, jak afirmuje świeckie powołanie małżeńskie. Wskazuje na jego korzyści w porównaniu z kapłaństwem czy życiem zakonnym, które teoretycznie niby bardziej sprzyjają głębokiej duchowości. Np. w tym fragmencie: „wielu chrześcijan, nie mających powołania do życia zakonnego ani do kapłaństwa mówi sobie: »Nie mam powołania!« Cóż za pomyłka! Mają wspaniałe powołanie, tym piękniejsze, że pozostawiające stosunkowo dużo swobody i pozbawione sztywnych form” (s. 188).


Albo tu: „Ludzie żyjący w małżeństwie (...) [p]owinni dziękować Bogu, że to ich powołanie, z całą jego odpowiedzialnością i jego trudnościami, jest pewną i bezpieczną drogą do świętości, wolną od skrzywień i wypaczeń pobożnego konwencjonalizmu” (s. 189). To umiłowanie Mertona do naturalności i wychodzenia ze sztywnych ram, nawet tam, gdzie porusza tematy najbardziej związane z katolicką ortodoksją pokazuje, że chyba jednak był w dużej mierze dzieckiem-kwiatem.


PIĘKNE I WZNIOSŁE (PO RAZ DRUGI)

To jest bardzo wybiórczy i stronniczy rzut oka na wątki zawarte w „Nikt nie jest samotną wyspą”, w książce jest tych treści o wiele więcej. Oprócz wspomnianych tematów skupienia, samotności czy wspólnotowości jest mowa m.in. o ascezie (bardzo ciekawe objaśnienie dla osób, które nie rozumieją, o co chodzi z tymi wszystkimi postami czy inną czystością i wstrzemięźliwością – szczególnie warte przeczytania w dobie zagrożeń ekologicznych i nowych trendów etycznych, które wymuszają na nas pewne samoograniczenia), stosunku do przyrody, pracy czy używania dóbr doczesnych. Generalnie Merton odnosi się do większości ważnych dziedzin w życiu człowieka – każdą z nich odnosząc do życia kontemplacyjnego i poszukiwania Boga.


I w zasadzie ten główny temat pozostaje chyba z czytelnikiem najdłużej po przeczytaniu tej książki – to poszukiwanie tego, o co naprawde w życiu chodzi, a w wypadku wierzących – tęsknoty za pięknym, wzniosłym Bogiem, Tym, którego kiedyś tam się spotkało podczas tzw. nawrócenia, chociaż poźniej w życiu człowiek nieraz za bardzo zaaferuje się innymi sprawami i o tej chwili, o tym pięknie, zapomni. Merton szczególnie mocno mi o tym przypomniał, bo też i głównie o tym pisał, ale takie przebłyski zdarzają mi się również przy czytaniu rzeczy całkiem spoza działki literatury religijnej. I w sumie dostarczanie tego typu przeżyć to coś, co łączy wszystkie trzy teksty kultury (pierwsze dwa: tu i tu), które opisałam w tym cyklu o autorach na literkę M.


Merton, Thomas. 1983. Nikt nie jest samotną wyspą [No man is an island]. Tłumaczyła Maria Morstin-Górska. Kraków: Wydawnictwo Znak.


PRZYPISY

1 Szumowska: To piękno trzeba złamać, rozmawiał: Tadeusz Sobolewski, „Wyborcza.pl”, 7 lutego 2013, https://wyborcza.pl/piatekekstra/1,129155,13365759,Szumowska__To_piekno_trzeba_zlamac.html?disableRedirects=true 
 

2 Ks. J. Badeni SI, Życie św. Ignacego Loyoli, założyciela zakonu Towarzystwa Jezusowego, wydanie trzecie, Kraków 2016, http://www.ultramontes.pl/zycie_sw_ignacego.pdf, s. 12.



3 Jan Paweł II, homilia w czasie liturgii słowa skierowana do młodzieży zgromadzonej na Westerplatte, Gdańsk – Westerplatte 12 czerwca 1987, http://www.nauczaniejp2.pl/dokumenty/wyswietl/id/748