niedziela, 31 stycznia 2021

Restauracja inna niż wszystkie (W. Szostak, „Cudze słowa”)

 

Jak wielu z nas wie, Cudze słowa Wita Szostaka to powieści obyczajowa, w której siedmiu bohaterów (dwie kochanki, przyjaciel z dzieciństwa, ojciec, wykładowca-mentor, kolega ze studiów i podwładny w pracy) przedstawia siedem różnych wersji historii życia Benedykta Rysia – w młodości wybitnie się zapowiadającego studenta filozofii, a następnie spiritus movens niezwykłej krakowskiej restauracji z kuchnią śródziemnomorską. 

Mnie w niniejszej notce interesuje obecność w tej książce trzech funkcji: nieuchwytnego piękna, dobrej fabuły oraz ciekawie literacko ogranej duchowości chrześcijańskiej. Na koniec ponarzekam bonusowo na konflikt pokoleń, który trochę z początku popsuł mi odbiór Cudzych słów.

 

Fabuła w Cudzych słowach jest i wciąga. To wielki atut na tle większości polskiej głównonurtowej literatury najnowszej.

Notka zawiera ogólne, lecz sugestywne odniesienia do fabuły Cudzych słów, w tym do zakończenia. Osoby, które obawiają się spoilerów, zachęcam do lektury mojego tekstu po przeczytaniu książki.

 

PIĘKNO

Szukam tej cechy w każdej książce Wita Szostaka od czasu, gdy zachłysnęłam się nią w Oberkach do końca świata. Zachwyt wytłumaczyć jest trudno i musicie mi uwierzyć na słowo: w Cudzych słowach on też jest, a dokładnie w pierwszej części powieści, zanim nie zaczyna go przyćmiewać kolejna szukana przeze mnie funkcja, czyli fabuła. W miarę jak autor coraz bardziej zaciekawia czytelnika a to rozwojem jakiegoś romansu, a to upadkiem czy mrocznym sekretem któregoś z bohaterów, to subtelne, charakterystyczne dla prozy Szostaka piękno przestaje być widoczne, ustępując innym bodźcom. Najwyraźniej dostrzegłam je chyba w początkowej części historii Józefa, ojca Benedykta, z jej czułością, pokręconą, błądząca dobrocią i żalem. I może też w historii Jakubka, gdy tę rodzinę małego Benedykta opisywał, a także dużo później, gdy duży Jakub przychodzi do „Isoli”.


FABUŁA

Fabuła w Cudzych słowach jest i wciąga. Wspomniane romanse, upadki, mroczne sekrety, do tego obraz formacyjnej przeprowadzki, bezwzględnego akademickiego wyścigu szczurów, marzycielskiego biznesplanu gastronomicznego tudzież cennych rad rodzica jednego z bohaterów na temat zamążpójścia – te wszystkie wydarzenia budzą taki stopień plotkarskiej ciekawości, że książkę trudno odłożyć. To wielki i rzadki atut, jeśli spojrzymy na Cudze słowa na tle reszty polskiej głównonurtowej literatury najnowszej. Jakiś czas temu nadrabiałam zaległości w tej dziedzinie i wyrywkowa lektura wybranych książek Tokarczuk, Karpowicza, Shutego, Vargi czy Drotkiewicz utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeśli jakiś współczesny polski pisarz aspiruje do pisania poza schematami powieści gatunkowych, chce powiedzieć coś ważnego, popisać się kunsztem językowym, to zazwyczaj dzieje się to kosztem przyzwoicie napisanej fabuły. Cudze słowa takie nie są, co wydaje się potwierdzać hipotezę, że wśród naszych pisarzy dobrych fabuł mniej boją się – wyszkoleni w popkulturze – postfantaści.


Dwiema wisienkami na torcie są dwa cudowne twisty fabularne na końcu powieści – zaskakujące, misternie spinające wszystkie wątki, obracające w proch nasze wcześniejsze wyobrażenia na temat czytanej historii. Te twisty uratowały moje pozytywne mniemanie o Cudzych słowach, bo przed doczytaniem do końca trochę miejscami kręciłam na tę książkę nosem – o czym napiszę w końcowej części notki.


Kolejna sprawa – dialog z duchowością chrześcijańską. Nim się tym zajmę, wytłumaczę, co, oprócz subiektywnych zapatrywań, każe mi uważać, że jest to ciekawy temat literacki.


(DYGRESJA: DLACZEGO WARTO PISAĆ O CHRZEŚCIJAŃSTWIE?)

Sprawa jest prosta: uważam, że duchowość – a dokładniej sfera Mitu w sposób, w jaki rozumiał ją np. C.S. Lewis – to ogólnie ważny temat dla literatury. Wątki chrześcijańskie są zaś w tym temacie dobrym wyborem dla naszych lokalnych pisarzy – czy to w realizmie, czy w światotwórstwie – bo dla większości z nas są po prostu najbardziej dostępne i emocjonalnie najbliższe, nawet jeśli dla niektórych w sposób negatywny. Duchowości egzotyczne, wyparta słowiańszczyzna czy new age w większości przypadków mają pod tym względem, moim zdaniem, dużo mniejszą siłę, nie mówiąc już o racjonalizmie, który w duchowość jest zazwyczaj z definicji uboższy.


To w duchowości chrześcijańskiej większość z nas jest zanurzona (nawet gdy ktoś jej nie podziela), to jej legendarium i imaginarium znamy i to ono na nas działa – pozytywnie lub nie – a zatem to na jej podstawie jesteśmy w stanie tworzyć dobry realizm lub przekonujące fantazje. Na niwie fantastyki myślę, że to jest właśnie niewypowiedziany morał eseju Sapkowskiego Piróg, albo nie ma złota w Szarych Górach, z którym pewnie ów autor za nic by się nie zgodził: skoro nie potrafimy budować dobrych opowieści rodzimowierczych jak Anglosasi, bo silniej wyparło je u nas chrześcijaństwo, to może spróbujmy, czy nie będzie nam się ich dobrze budowało właśnie na chrześcijaństwie?  


Tegoroczna Nike wydaje się to potwierdzać w sposób pozytywny a niedawna krytyka pod adresem Dukaja w związku z niewłaściwym odwzorowaniem egzotycznej kulturowo i religijnie bohaterki – w sposób negatywny.


WĄTEK CHRZEŚCIJAŃSKI: TEOLOGIA CIAŁA

Wróćmy do Wita Szostaka i Cudzych słów. W poprzednich książkach tego autora moja spragniona takich właśnie swojskich duchowych tematów czytelnicza dusza znajdowała ukojenie, jednak zawsze były to wzmianki bardzo delikatne: a to zachwycający wątek Meistera Eckharta w Oberkach..., a to subtelne, bardzo szczerze brzmiące odniesienia we Wróżeniu z wnętrzności (piszę o nich w tej notce). W Cudzych słowach mamy mniej takiego subtelnego ducha, a więcej ciała, a konkretnie – teologii ciała. Otóż: dwoje bohaterów – kolega Benedykta ze studiów, Szymon, i jego dziewczyna Magdalena – fascynując się za młodu filozofią personalistyczną i jednocześnie sobą nawzajem, zaczynają na własnym związku testować moralne wytyczne promowane przez zwolenników owego nurtu teologii. Zaczyna się między nimi gra, w której miesza się filozofia, duchowość i erotyka.


Ten wątek jest różnie interpretowany przez recenzentów książki. Paweł Cybulski z Przy muzyce o książkach sprowadza go do dekonstrukcji przez Szostaka „»filozofii« Jana Pawła II, która nie wytrzymuje najprostszej konfrontacji z życiem. Zwłaszcza z życiem ludzi wybitnie myślących, którzy próbowali wcielać ideały tej myśli w życie”.1 Abstrahując od mojej – odmiennej – oceny teologii ciała i jej praktyczności, smutne wydaje mi się takie spłaszczenie wielowymiarowej książki Szostaka do głosu w polityczno-obyczajowej wojence (w recenzji pojawia się pełna uznania uwaga, że autor pisze „jakby na przekór zaleceniom ministra Czarnka”2). Tym bardziej, że wybitność myślenia (i w ogóle wiarygodność jako bohaterów) Szymona i Magdaleny to sprawa mocno dyskusyjna. Bliżej mi emocjonalne do rozpoznania Adama Skalskiego z portalu Katedra, który dopatruje się w historii Magdaleny i Szymona poważnej dyskusji ze wspomnianym nurtem teologii.3 Ale generalnie nie całkiem zgadzam się z tym, że teologia ciała jest w Cudzych słowach przywołana gwoli intelektualnej czy obyczajowej polemiki.


Moim zdaniem funkcja tego wątku jest czysto literacka: teologia ciała jest tu użyta, by w nowy i świeży sposób połączyć dwa mocarne tematy literackie (i życiowe): wiary religijnej i seksualności. Nie wiem, na ile subiektywnie, ideowo, jestem zachwycona rozegraniem tego tematu w Cudzych słowach od pewnego momentu książki. Zastanawiam się nad jego zbytnimi podobieństwami do obiegowych, jurnych „prawd” na temat seksualności i związków. Na pewno jednak temat ten jest bardzo zgrabnie użyty pod względem fabularnym: teologia ciała jest zarówno świetnym motywem dla zawiązania się wątku romansowego, jak i dla splecenia owego romansu z głównym wątkiem książki. Faktem jest też, że finalna sytuacja rodzinno-uczuciowa tej historii czyni ją w moim subiektywnym odczuciu lepszą również pod względem ideowym, dopowiada do niej pewien morał.


Podsumowując – pomimo zastrzeżeń, cieszę się, że ktoś – bardziej czy mniej subtelnie – wprowadził teologię ciała do literatury. Nie spotkałam jej dotąd jako tematu literackiego i chętnie poczytałabym kolejne historie, który ograłyby ten temat – może w sposób bardziej mi odpowiadający, niż w Cudzych słowach.


JEDZENIE I KONFLIKT POKOLEŃ

Miałam ponarzekać na tematy pokoleniowe, które w początkowej części książki trochę zraziły mnie do Cudzych słów. Punkt wyjściowy jest taki: zarówno większość bohaterów, jak i „autor wewnętrzny” wydają się reprezentować punkt widzenia tzw. pokolenia X w jego polskim wydaniu. Dotyczy to przede wszystkim głównego wątku Cudzych słów, dotyczącego restauracji „Isola”. Przez lwią część powieści wokół jadłodajni prowadzonej przez Benedykta i Weronikę unosi się atmosfera zachwytu: jakie to wspaniałe, że ta kuchnia śródziemnomorska, i jak cudownie, że to takie miejsce inne niż wszystkie, w dodatku ciągle ewoluuje, a to wycofują stałą kartę dań i każdego dnia jest coś innego, a to zapraszają gości do gotowania... A ten restaurator jaki charyzmatyczny, a to się dosiądzie i uraczy historią z życia, a to zgromi za chęć polania pilawu keczupem... A jak wspaniale, że ta „Isola” to coś więcej, niż zwykły biznes: pracownicy są powoływani jak apostołowie i codziennie biesiadują do późna jak rodzina, tacy są zżyci, no i w ogóle bycie tam to bardziej duchowe misterium, niż zwykłe przyjście na posiłek...


Ten balonik zostaje pięknie przekłuty w finale powieści, jednak przez większość jej trwania czytelnik musi z tą wizją żyć i znosić kolejne mistyczne zachwyty nad knajpką „inną niż wszystkie”.4 I to jest pewnie bardzo OK, jeśli ktoś taką wizję choć trochę kupuje. Jest to prawdopodobne w przypadku czytelników, którym – podobnie jak większości bohaterów Cudzych słów – blisko jest mentalnie do pokolenia X. Wizja roztaczana w Cudzych słowach może spodobać się np. osobie, która doświadczyła zachłyśnięcia się możliwością podróży i dostępnością egzotycznych kuchni po epoce PRL, czy też nowego, kapitalistycznego podejścia do biznesu, gdzie praca staje się „czymś więcej”, misją i wizją, wartością samą w sobie, a w walce o klienta – również tego gastronomicznego – pojawiają się coraz to nowe, rewolucyjne pomysły. 

 

Taka osoba, jeśli dodatkowo wychowana była przed epoką powszechnej promocji higieny emocjonalnej i asertywności, może łatwiej zachwycić się charyzmatycznym bohaterem, który w imię sobie tylko znanej agendy ingeruje w życie erotyczne przyjaciół a biznes prowadzi tak, jakby był nie usługodawcą, a karzącym prorokiem, choć żadnej moralnej prawdy w zamian od tego proroka nie uświadczymy.


Mnie, jako że bardziej identyfikuję się z pokoleniem Y (w powieści reprezentowanym przez Weronikę), ta wizja od początku wydała się podejrzana. Co więcej, w trakcie czytania martwiłam się, że autor „to wszystko tak na serio” i gdyby nie zakończenie, chyba trochę bym się do niego zraziła. Zachwyty nad pilawem, jagnięciną itp. przywodziły mi na myśl motywacyjne historyjki o rzucaniu korpo i przeprowadzce do cudownej Prowansji. „Niesamowite” pomysły wdrażane w „Isoli” kojarzyły mi się nie tyle z literacką transgresją, co z jak najbardziej mającymi miejsce w realu zabiegami restauratorów, by przyciągać klientów coraz to większymi nowościami. Nieformalna atmosfera, elastyczne menu, zapraszanie gości do przygotowywania potraw czy osób wykluczonych do współpracy to przecież wszystko pomysły z życia wzięte. Sam przywołany przeze mnie wcześniej cytat dotyczący „Isoli” niebezpiecznie kojarzy się ze sloganem „restauracja inna niż wszystkie”, którym często bywa określana pewna restauracja bynajmniej nie włoska, a amerykańska

 

Nie zachwyciła mnie też wizja „powoływania” pracowników czy przyjacielskiego ucztowania obsługi noc w noc – wolę transparentną rekrutację, przewidywalne godziny pracy i oddzielenie aktywności zawodowej od prywatnej. Jeśli natomiast chodzi o postać Benedykta i jego oddziaływanie na otoczenie, to osoba, której nieobca jest podstawowa wiedza o zdrowiu psychicznym (a to chyba częściej i wcześniej zdarza się u „igreków”, niż u wcześniejszych pokoleń), nie da się zwieść zachwytom roztaczanym przez większość akcji powieści i dość szybko dostrzeże w nim manipulatorskiego, nieodpowiedzialnego partnera raniącego bliskich, toksycznego szefa i złego usługodawcę (ten keczup szczerze mnie zdenerwował).


ZAKOŃCZENIE JEST SUPER


Ale tak jak powiedziałam, zakończenie jest cudowne i naprawia ten pokoleniowy niedostatek, akcentując przy tym atuty powieści, których subiektywne wyliczenie zawarłam w poprzedniej części notki. A przy okazji oddaje głos rozsądnej, „igrekowej” Weronice, z czego po kibicowsku się cieszę.



Wit Szostak, Cudze słowa, Warszawa 2000: Powergraph.

Ilustracja: 🎄MerryChristmas🎄 z Pixabay

Przypisy:

2 Tamże.

4 W. Szostak, Cudze słowa, Warszawa 2020: Powergraph, s. 265.