niedziela, 12 grudnia 2021

Kat-krętacz i literatura wysoka (Gene Wolfe, Księga Nowego Słońca: Cień i Pazur, Miecz i Cytadela)

 Księga Nowego Słońca Gene’a Wolfe’a, prócz radości, jaką dało mi obcowanie z kolejnym wybitnym pisarzem czerpiącym z wrażliwości katolickiej, usatysfakcjonowała mnie również jako fankę Jacka Dukaja. Podobna ścieżka rozwoju fabuły, to samo wysokojakościowe przemieszanie odmian gatunkowych i porównywalny stopień radosnego lekceważenia czytelnika i jego wygodnictwa.

Gene Wolfe, Księga Nowego Słońca
W Księdze Nowego Słońca występuje niewiarygodny narrator.
Przykład: kwestia natury klejnotu zwanego Pazurem Łagodziciela.

Za Księgę Nowego Słońca autorstwa Gene’a Wolfe’a (wydaną przez wydawnictwo MAG w serii „Artefakty”, póki co w dwóch częściach pod tytułami Cień i Pazur oraz Miecz i Cytadela) zabrałam się z podobnych powodów, co za opisywany tu ostatnio zbiór opowiadań Flannery O’Connor. Od dawna słyszałam o znakomitości tego pisarza – nie tylko na tle innych autorów science fiction, ale też literatury amerykańskiej jako takiej. Mój zapał był tym większy, że, podobnie jak O’Connor, Gene Wolfe był znany ze swojej wiary katolickiej, której ślady można znaleźć w jego dziełach. Czytałam już wcześniej inną książkę Wolfe’a, głównonurtowy Pokój, i jej wieloznaczność w połączeniu z faktycznie bliskimi mi, bardzo subtelnymi, motywami duchowymi, zachęciła mnie, by sięgnąć po jego utwory fantastycznonaukowe.

 

Księga Nowego Słońca, inaczej niż sugeruje forma wydawnicza, składa się tak naprawdę z pięciu tomów: Cień kata, Pazur Łagodziciela (w Magu, jak i często w wydaniach anglojęzycznych, wydane razem jako Cień i Pazur) Miecz liktora, Cytadela Autarchy (w Magu razem jako Miecz i Cytadela) oraz Urth Nowego Słońca (w Magu ukaże się osobno w nadchodzącym roku). W notce skupię się zatem na pierwszych czterech tomach; Urth Nowego Słońca jest jeszcze przede mną.

 

Opowiadają one, z początku w konwencji mrocznego fantasy, historię ucznia a następnie czeladnika bractwa katów imieniem Severian. Spędziwszy dzieciństwo i nauczywszy się katowskiego fachu w siedzibie bractwa w niejakiej Wieży Matachina w mieście Nessus, Severian naraża się przełożonym, pomagając pięknej więźniarce. Zostaje wydalony z bractwa i tak rozpoczyna się jego długa wędrówka, podczas której odwiedza osobliwe miejsca, poznaje różne dziwne postaci i przybiera niespodziewane role życiowe. W miarę jego wędrówki czytelnik natyka się na coraz więcej motywów, które bardziej niż z gatunkowym, akcyjnym fantasy kojarzą się z science fiction lub symbolicznymi i formalnymi zawiłościami literatury wysokiej.

 

KSIĘGA NOWEGO SŁOŃCA A LITERATURA WYSOKA

 Co do przynależności fantastycznej Księgi Nowego Słońca do literatury wysokiej, słyszałam o niej wiele przed lekturą – o tym, że Wolfe bywa zaliczany do najwybitniejszych pisarzy amerykańskich swojej epoki, a na temat wielopoziomowości i symboliki jego dzieł rozpisywane są kolejne analizy. Wstępnie nastawiłam się zatem na wyszukiwanie intertekstualności czy erudycyjnych nawiązań. Jednak, pomimo posiadania pewnych podstaw wiedzowych, niczego się nie dopatrzyłam; książki te na moim poziomie odbioru wydają się mocno samowystarczalne. Doceniłam jednak ich misterną strukturę.

 

Księga Nowego Słońca miejscami ma budowę szkatułkową, napotkani przez Severiana bohaterowie opowiadają mu swoje historie, przytaczane są opowieści zawarte w książce, którą protagonista bierze na pamiątkę z Wieży Matachina. Ważnym motywem jest sztuka teatralna, kojarząca się z teatrem absurdu lub witkacowską Czystą Formą, odgrywana przez trupę aktorską, do której Severian dołącza u początku swojej drogi. Wszystkie te szkatułkowe historie, a owa sztuka szczególnie, zmyślnie łączą się z fabułą, a jeśli ktoś czytałby uważniej, niż ja, pewnie doceniłby tę zmyślność jeszcze bardziej.

 

Przykładów na kunszt literackiej formy Księgi Nowego Słońca jest więcej. Na uwagę zasługuje choćby stylizacja cyklu na przekład z języka i kultury opisywanej planety i epoki, podkreślana przez notkę „od tłumacza” dodaną do każdego tomu. Są też zabiegi świadczące o samoświadomości narracji, na przykład bezpośrednie zwroty do czytelnika, gdzie narrator zdradza, dlaczego pewne rzeczy opisuje tak a nie inaczej. Widać na tej podstawie, że Wolfe, nie mniej niż heroicznymi przygodami Severiana, jest zainteresowany formą, w jakiej opowiada historię.

 

Mamy też do czynienia z niewiarygodnym narratorem: w miarę czytania można odkryć, że opowiadający Severian myli plany czasowe, postrzega świat przez pryzmat własnych niedoskonałości, na przykład choroby czy skrajnego zmęczenia. Bywa też, że wersja wydarzeń, którą wcześniej przekonująco nam przekazał, jest zakwestionowana przez innych, na oko bardziej kompetentnych bohaterów. Przykładem są członkinie zakonu Peleryn spotkane w lazarecie, które naruszają zaufanie czytelnika do jego wcześniejszej wiedzy na temat natury Pazura Łagodziciela.

 

Poza tym, choć wiele zdarzeń w tych książkach wydaje się nie mieć klasycznego, „przygodowego” związku przyczynowo-skutkowego, w miarę czytania okazuje się, że motywy powracają i spójnie się ze sobą splatają. Szczególnie dobrze widać to w finale Cytadeli Autarchy, gdzie wiele postaci wcześniej pozornie „porzuconych” przez narratora okazuje się odgrywać ważną rolę.

 

Także pojawiające się w opowieści artefakty czy sceny pozornie niemające wpływu na akcję są opisane tak sugestywnie, że czytelnik jest pewien, że nie są one tylko pustymi ozdobnikami, a czechowowskimi strzelbami. Jednak by w pełni usłyszeć wystrzał (mnie nie zawsze się to udawało), trzeba by pewnie przeczytać te książki z wnikliwością akademickiego krytyka, a jeśli nie, to przynajmniej – jak sugeruje w finale sam Severian – przeczytać je dwukrotnie.

 

GRATKA DLA FANÓW DUKAJA

Choć cztery tomy składające się na Cień i Pazur oraz Miecz i Cytadelę czytałam bardzo długo, przez około kwartał, a swoje kompetencje czytelnicze uważam za nie najgorsze, uważam, że nie wyciągnęłam z cyklu Gene’a Wolfe’a wszystkiego, co w nim jest. Ślizgałam się po powierzchni, koncentrując się na akcji, bohaterach, klimacie, wątkach etycznych i sklejaniu tego w imponującą całość w miarę wyjaśniania się kolejnych zawiłości fabuły. W tym sensie lektura Księgi Nowego Słońca przypominała mi mój odbiór książek Jacka Dukaja. Łapię je fabularnie, odgaduję część tropów intelektualnych i ogólnie wyciągam z lektury wiele satysfakcji. Jednak mam świadomość, że autorowi niespecjalnie zależy, by wytłumaczyć mi wszystkie swoje pomysły i część z nich po prostu mnie omija. Podobnie jak Dukaj, tym razem Wolfe wydawał się wymagać ode mnie więcej sił intelektualnych i zaangażowania, niż byłam w stanie dać. A może faktycznie wszystko wyjaśnia się u niego po ponownej lekturze?

 

Jak zasugerowałam na początku, fani Dukaja mogą mieć wiele satysfakcji z lektury Księgi Nowego Słońca również z innych powodów. Należą do nich zbliżony sposób rozwoju fabuły (nie będę rozwijać, poczytajcie sami) czy też, podobnie jak np. w Dukajowskim Lodzie czy Extensie, przemieszanie sztafażu fantasy/quasihistorycznego z pomysłami science fiction. Tu dodam, że ta warstwa w cyklu Gene’a Wolfe’a, choć znacząca dla fabuły i ciekawa, wydaje się mniej rozwinięta i technologicznie przekonująca niż u polskiego autora. (Podobnie, odkrywanie elementów „naszego” świata towarzyszących u Wolfe’a wątkowi fantastycznonaukowemu, choć również udane, nie miało takiej siły rażenia, takiej grozy, jak np. w Kantyczce dla Leibowitza Millera czy w cyklu haińskim Le Guin.)

 

GENE WOLFE – NIENACHALNY KATOLIK

W Księdze Nowego Słońca Wolfe’a bardzo przypadły mi do gustu – również nieobce prozie Dukaja – wątki nawiązujące bardziej lub mniej luźno do chrześcijaństwa. Choć Wolfe jest tu wyjątkowo nienachalny, luźne podobieństwa między wiarą chrześcijan a czcią, jaką mieszkańcy Urth obdarzają niejakich Prastwórcę i Łagodziciela czy ich wiarą w nadejście Nowego Słońca, mogą wydać się osobie wierzącej krzepiące.

 

Subtelne sugestie treści bliskich chrześcijaństwu widać również w warstwie obyczajowej. Choćby w uroczym według mnie, „prorodzinnym” zakończeniu jednej ze szkatułkowych historii. Narrator stwierdza w nim, że mężczyźni z jego stron bardzo kochają swoje rodziny: „Powiada się nawet, że kiedy mężczyzna pcha swoją łódź po kamieniach, w szurgocie, jak wtedy powstaje, można usłyszeć dwa powtarzane bez przerwy słowa: żona i dzieci, żona i dzieci, żona i dzieci…”[1]

 

Wszystko to są jednak bardzo delikatne przebłyski, świat Księgi Nowego Słońca jest bowiem mroczny i pełen występku, od okrucieństwa i grzechów seksualnych poczynając, co zresztą może być przeszkodą dla części czytelników lub przynajmniej częściowo psuć im lekturę. Dlaczego tak tam jest – tego po części dowiemy się pod koniec. Historia trochę podobna jak w biblijnej Księdze Sędziów, której okrutna treść, bulwersująca czytelników, którzy natrafią na jej wyrwane z całości fragmenty, jest smutno i słusznie uzasadniona dwoma ostatnimi zdaniami (u Wolfe’a wyjaśnienie pojawia się wcześniej).

 

FANTASTYKA JAKO BALAST

Na zakończenie dwie uwagi z perspektywy czytelnika fantastyki. Po pierwsze, Severian, główny bohater Księgi Nowego Słońca, może być dla nas, współczesnych fantastów, o tyle ożywczy, że praktycznie nie da się go lubić czy trzymać za niego kciuków. Jeśli przywykliśmy szukać w popkulturze bohaterów, z którymi możemy się utożsamiać, czy też reprezentujących grupy, do których należymy, tu możemy od tego schematu spokojnie odpocząć: katowski czeladnik już choćby przez wzgląd na swój zawód nie budzi sympatii, do tego kręci, ciągle dopuszcza się wątpliwych etycznie i logicznie czynów, a jego przygody stają się z rozdziału na rozdział coraz mniej zbieżne z jakimkolwiek naszym doświadczeniem w tzw. realu. To może być uwalniające, bo nabierając dystansu do protagonisty, lepiej docenimy kunszt samej opowieści, choćby niewiarygodność narracji.

 

Po drugie, sztafaż fantasy wydawał mi się ciążyć w odbiorze części zawartości Księgi Nowego Słońca. Być może wspomniane wcześniej wysokoliterackie walory tego cyklu były dla mnie tak trudne do uchwycenia właśnie dlatego, że Wolfe ubrał je w dekoracje, które zazwyczaj kojarzymy z bardzo typowo gatunkową prozą przygodową. Nie oznacza to oczywiście, że odmawiam wybitnym dziełom fantasy wstępu do literatury wysokiej, bo byłaby to po prostu nieprawda czego przykładem nie tylko Wolfe, ale i książki Tolkiena, Le Guin, nagrodzona nagrodą Nike powieść Radka Raka czy choćby pełny kunsztu literackiego cykl smoczogórski Wita Szostaka. Jednak tym razem w przypadku Wolfea schematy poznawcze okazały się dla mnie zbyt silne. Co tu kryć, Severian zbyt mocno kojarzył mi się z – fakt, również na swój sposób wybitnym literacko, ale jednak typowo ludycznym – Conanem. Trudniej jest dopatrzeć się subtelnej symboliki magicznego klejnotu czy spotkania epickiego osiłka z jakimś magiem, gdy wcześniej poznało się ileś historii, w których klejnoty i magia były po prostu tworzywami dla niezobowiązujących „przygód”. Wspomniany już Pokój Wolfe’a, pozbawiony ciężaru takich dekoracji, wydawał się łatwiejszy do interpretowania.

 

 

G. Wolfe, Cień i Pazur, Warszawa 2020: Wydawnictwo MAG

G. Wolfe, Miecz i Cytadela, Warszawa 2020: Wydawnictwo MAG

Ilustracja: Hans-August Beer z Pixabay



[1] G. Wolfe, Miecz i Cytadela, Warszawa 2020: Wydawnictwo MAG, s. 334.