środa, 26 lipca 2023

Dzban, który nie był dzbanem (M. Musierowicz, "Feblik")

Do czytania ostatnich części Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz zainspirowały mnie właśnie niepochlebne recenzje opisywanego tu dziś Feblika. Ze zdziwieniem przekonałam się, że powieść odbieram jako niezłą, a przynajmniej najlepszą z finalnej trójki. Historia rękodzielniczego dzbana to zgrabna rama fabularna. Plusem są też protagoniści, którzy okazali się porządnie napisani i - wbrew temu, czego oczekiwałam po przeczytaniu recenzji Zwierza Popkulturalnego czy Catus Geekus - z mojego punktu widzenia wcale nie dzbanowaci. 

Czy Ignacy jest dzbanem? Według mnie nie - jego wady mieszczą się w granicach niedoskonałości, jakie może mieć bohater pozytywny.

 

Tekst zawiera spoilery.

Głównymi bohaterami Feblika Małgorzaty Musierowicz jest dwójka studentów - neurotyczny intelektualista Ignacy, syn Gabrysi (najstarszej z czterech sióstr Borejko, kariatyd Jeżycjady) oraz jego szkolna koleżanka, uzdolniona malarsko i obdarzona zmysłem obserwacyjnym Agnieszka. Para spotyka się przypadkowo w autobusie. Agnieszka wiezie właśnie do nabywcy dzban wykonany przez jej siostrę i Ignacy ofiarowuje się z pomocą w dostarczeniu problematycznej, jak się okazuje, przesyłki. Przy okazji oboje bohaterowie mają okazję poznać się na nowo, zwiedzić kawałek Wielkopolski oraz porównać swoje sytuacje rodzinne, włącznie z towarzyszącymi im problemami.

 

Tak jak wspomniałam, Feblik, będący dwudziestym pierwszym tomem cyklu, uważam za najmocniejszą powieść z trójki kończącej Jeżycjadę. Motyw z dzbanem ładnie porządkuję akcję i nadaje tempa, dzięki czemu powieści udaje się uniknąć dłużyzn i kuriozów widocznych choćby w tomie poprzednim - we Wnuczce do orzechów

 

BOHATEROWIE NIEDOSKONALI (I DOBRZE)

Spodobał mi się sposób napisania głównych bohaterów. Ignacy teoretycznie ma budzić sympatię, ale z drugiej strony z kilometra widać jego niedoskonałości. Opis tego, jak prowadzi samochód jadąc z Poznania do ciotki Patrycji (przedstawiony z perspektywy wnikliwie i lekko złośliwie patrzącej na rzeczywistość Agnieszki) to przykład bardzo dobrego realizmu (oraz bardzo ciekawego przypadku dla twórcy rozwiązań technicznych spod znaku poka-yoke). 

 

Podoba mi się też, jak w jego postaci rozegrany jest temat męskości. Mamy tu ciekawą przepychankę między wyznawanym przez Ignacego etosem "rycerza na białym koniu" a jego rzeczywistą osobowością, w której spotykają się zarówno cechy stereotypowo, jak i całkiem niestereotypowo męskie, przy czym Ignacy wydaje się mieć w tej kwestii sporo samoakceptacji. 

 

Czy Ignacy jest dzbanem? Zwierz Popkulturalny zdaje się sugerować, że tak, krytykując m.in. jego nieprawomyślny sposób użycia wyrazu "kobieta" ("Sytuacja jest poważna, ktoś ma kłopoty. Kobieta." - s. 95) czy też negatywny stosunek do nadużywania przez płeć piękną alkoholu. Dla mnie jednak jego wypunktowane w Zwierzowej recenzji wady albo są wadami tylko subiektywnie, zależnie od politycznego nastawienia czytelnika, albo mieszczą się w granicach niedoskonałości, jakie może mieć bohater ogólnie pozytywny, lecz nie zerojedynkowo idealny.


Agnieszka to inny typ postaci, ale również satysfakcjonujący. Przez większość czasu jest przedstawiana jako wiarygodna i pod każdym względem atrakcyjna bohaterka, z której zresztą perspektywy - bystrej, wnikliwej, mimowolnie ironicznej - obserwujemy większość akcji powieści. Krytycyzm i lekka neurotyczność wydają się być jej głównymi (jakże błahymi) słabymi stronami - jednak tylko do momentu, w którym zamiast punktu widzenia samej Agnieszki czy Ignacego dostajemy perspektywę innych postaci. Wtedy okazuje się, że ta charyzmatyczna postać nie jest wcale tak wspaniała: Józef określa ją jako miągwę (choć dodaje, że jest w porządku), Gabriela pamięta Agnieszkę z czasów szkolnych Ignacego jako osobę niespecjalnie atrakcyjną wizualnie i niewyróżniającą się niczym szczególnym.

 

WIĘCEJ AKCJI, MNIEJ ROMANSU

Co do minusów powieści, pierwszym z nich jest dla mnie, subiektywnie, brak ważnego plusa, jakim jest poruszająca historia miłosna. Być może zgrabne fabularne meandry i niezła psychologia głównych postaci sprawiły, że książka stała się na tyle wyrozumowana, że nie wystarczyło już miejsca na wzruszenia. To zresztą, moim zdaniem, cecha powtarzająca się również w starszych częściach Jeżycjady: najlepsze romanse dzieją się w książkach, które są trochę o niczym, jak Brulion Bebe B. czy Szósta klepka, natomiast w powieściach z konceptem i żywszą akcją, jak Kłamczucha, Opium w rosole czy Noelka, wątki miłosne nigdy mnie nie ruszały. Także i w końcówce Jeżycjady palmę pierwszeństwa na polu romantycznych uniesień przyznaję nie Feblikowi, a dużo bardziej problematycznej jakościowo Wnuczce do orzechów.

 

MINUSY: SPOTKANIE PO LATACH I SCRABBLE

Nie sposób też nie poczynić Feblikowi zarzutów formalnych, jak czyniły już to przede mną inne osoby w blogosferze. Szczególnie chciałabym wypunktować cztery problematyczne dla mnie momenty. Pierwszym jest scena spotkania dwojga głównych bohaterów, w które Agnieszka rozpoznaje w Ignacym dawnego szkolnego kolegę i jej niemal pierwsza reakcja to pewne rozczulenie, by nie rzecz wręcz - czułość. W ten sposób autorka na samym początku popełnia autospoiler, sugerując, co będzie się dalej dziać między bohaterami. Tymczasem tok myślenia Agnieszki jest jeśli nie całkowicie nierealistyczny, to kuriozalny. Taką błyskawiczną pozytywną reakcję należałoby przynajmniej jakoś wytłumaczyć, scena trzymałaby się kupy gdybyśmy np. dostali informację, że bohaterka jest chorobliwie kochliwa, albo że miała do Ignacego szczególną słabość w latach szkolnych a później coś poważnego stanęło na drodze ich znajomości, a nie że po prostu w miarę go lubiła, ale ich drogi rozeszły się po ukończeniu szkoły.

 

Drugim zgrzytem (lakonicznie napomyka o nim w swojej recenzji Zwierz popkulturalny) jest dla mnie motyw z babcią Milą oceniającą kandydatki na żony młodych Borejków przez styl ich gry w scrabble. Agnieszka została zaopiniowana pozytywnie, bo nie skupiała się na wygranej i nie mówiła za dużo o sobie. Jej poprzedniczka Magdusia zaminusowała przez agresywny styl i afektowane okrzyki w momentach przegranych. Niby pasuje to do klimatu Jeżycjady - motyw jest nawet zabawny, ma intelektualne konotacje i wymowę etyczną. Jednak skoro rodzina Borejków ma być taką oazą ciepła i życzliwości, nie pasuje mi do niej stosowanie takich tanich chwytów psychologicznych rodem z niuejdżowego podręcznika do zarządzania. Spodziewałam się po babci Borejko czegoś więcej, niż osądzania bliźnich po tak poszlakowych dowodach. Choć z drugiej strony może po prostu, jako osobę grającą podobnie do Magdusi, uwiera mnie sumienie i męczy obawa, że nie przeszłabym pomyślnie takiego testu?

 

(Tu wyznanie: magia Borejków również w tym tomie nadal względnie na mnie działa. Niespecjalnie dostrzegam widzianej przez inne recenzentki domniemanej mizantropii czy wyniosłości. Faktem jest jednak, że czasami autorka wydaje się zmęczona mnożeniem cudowności, jakie charakteryzują tę rodzinę, i osuwa się w niezręczność. Choćby nużący motyw rzekomo niezrównanej innowacyjności i wielości smaków lodów przygotowywanych przez Patrycję, gdy tymczasem ogranicza się ona do kombinacji powszechnie dostępnych w Polsce owoców i swojskich ziół, które każdemu bywalcowi współczesnych lodziarni trącą banałem.)

 

MINUSY CD.: KUPUJ DOM Z BALTONĄ

Kolejnym minusem są infodumpy na temat kupna domku na wsi przez Idę i Marka. Ambitne plany Idy, jak tę transakcję przeprowadzić oraz eksperckie porady Floriana sprowadzające szwagierkę na ziemię nie wydają się służyć fabularnie kompletnie do niczego. Do czego więc mają służyć, do odmalowania obrazu epoki? W takim razie być może docenią je czytelnicy za sto lat, we mnie wzbudziły jedynie irytację, którą spotęgowała postawa Idy, gdy dowiedziała się, że domek należy do jej przyszłej synowej i wykoncypowała sobie, że w takim razie na pewno dostanie go za darmo, nie spytawszy nawet właścicielki o zdanie.


Nie mam natomiast pretensji o liczne detale na temat historii wielkopolskich wsi w wywodach Ignacego, na które narzeka Zwierz Popkulturalny. Te nawet mi się podobały: takie treści brzmią naturalnie w ustach introwertycznego studenta historii sztuki, który chce zaimponować koleżance również zainteresowanej kulturą. Poza tym ładnie wpisują się w ramy fabularne - np. wizyta w skansenie i rozmowa, która wynika przy tej okazji.

 

JAK SZYBKO ZAKOŃCZYĆ TOM, CZYLI ZNÓW BIEGUSIEM DO ZARĘCZYN

Ostatni problematyczny motyw to kolejny przypadek błyskawicznych, nieprzemyślanych zaręczyn. W recenzji Catus Geekus motyw ten został zinterpretowany jako przykład odklejenia bohaterów od rzeczywistości, natomiast Zwierz Popkulturalny rozważa go w sekcji "Miłość i dzietność", traktując jako przykład etycznego nastawienia młodych Borejków, którzy, o zgrozo, "chyba nie słyszeli o tym, że można randkować nie planując ślubu". Dla mnie jedyną motywacją tego posunięcia fabularnego był - jak w przypadku Wnuczki do orzechów - pośpiech. Byle tylko dać czytelnikom znać, co stanie się również i z tą parą, zakończyć tom, odhaczyć ten wątek. Dorabianie do tego ideowego drugiego dna jest o tyle nietrafione, że w praktykowanej przez rodzinę Borejków, a krytykowanej w niektórych recenzjach obyczajowości katolickiej, trudno znaleźć przykazanie, że zaręczać się należy w pośpiechu i pochopnie w pierwszych dniach związku. 

 

Gdyby nie ten pośpiech (który wydaje mi się również przyczyną tak nagłego wezbrania uczuć Agnieszki na początku książki), Feblik miałby szansę być jeszcze lepszą powieścią, choć i bez tego jest nie najgorszy. Niestety, ten pęd do domknięcia wątków jest obecny również w kolejnym tomie, tj. Ciotce Zgryzotce, choć i ów tom ma jakieś atuty. Najważniejszy z nich jest związany właśnie z postacią Agnieszki. Postaram się opowiedzieć o tym kolejnym razem.


Musierowicz Małgorzata, Feblik, Łódź 2015: Akapit Press.

Ilustracja: Pixabay