Już
dwa razy napomykałam na tych łamach o „Świętych codziennego
użytku” Szymona Hołowni, ale że właśnie skończyłam
czytać, dorzucę parę bardziej całościowych myśli. Dziś - o nawiązaniach fantastycznych, wzruszeniach i zamiłowaniu świętych do porządku (lub nie).
Znajdź jednego świętego w tłumie normalsów. |
Trzymając
się tematyki bloga – Hołownia, opisując sylwetki świętych,
często żyjących wiele wieków temu, mocno zderza je naszym
współczesnym życiem i popkulturą – w tym, niekiedy, z estetyką
fantastyki. Jest tu np. mangowa św. Paraskiewa, steampunkowy
Edmund Bojanowski (o tym autor akurat nie wspomina, ale jego
kojarząca się z tą odmianą gatunkową dziewiętnastowieczna
„fajność” aż bije w oczy) i św. Charbel, który, gdy Szymon
pierwszy raz wypatrzył go na pobożnych podobiznach w Meksyku,
„wyglądał jak Merlin albo członek rady pedagogicznej z Hogwartu”
(s. 120-121).
Trzymając
się tematyki bloga od innej strony – mnie wiele z tych historii
nieźle wzruszyło i ciekawa jestem bardzo, na ile to wzruszenie
siedzi w tym tekście obiektywnie i czy „Święci codziennego
użytku” zadziałaliby tak również na Was, czy też to tylko
ja tak reaguję, bo taki mam rodzaj wyobraźni, taką przynależność
religijną itp. Jakby ktoś z Was miał okazję książkę obadać,
może dać znać w komentarzach, jakie były jego wrażenia. (Innymi
słowy, kochani, testujemy, czy Szymonowi udało się zawrzeć w
„Świętych...” eliotowski obiektywny korelat.)
Czytając
„Świętych codziennego użytku”, zaczęłam się w pewnym
momencie skupiać na tematyce porządku i bałaganiarstwa. Czy
święci byli raczej poukładanymi ludźmi i swoich gości, uczniów
i penitentów witali w cieszących oko porządkiem i czystością
mieszkaniach, celach lub pustelniach? Czy też w dążeniu do spraw
wyższych przymykali oko na przyziemne sprawy takie jak niezamieciona
podłoga albo kolekcja kubków po kawie na biurku?
Dorastając
w czasoprzestrzeni, w której wrażliwość religijna lubiła się
niekiedy mieszać z estetyką punk rocka, miałam zawsze wrażenie,
że prawdziwsza jest opcja numer dwa. Jeśli jesteś dobrym
człowiekiem – a co dopiero świętym! – to nie ma aż takiego
znaczenia, czy ślicznie wykrochmalisz firanki a na stole postawisz
doniczkę z prymulką.
Z
tym przekonaniem o nikłej wartości moralnej porządku w chacie
zderzyły mi się trochę późniejsze inspiracje i lektury. Nie
pamiętam już, co takiego wyczytałam np. w Promieniowaniach
Jüngera – raczej nie było to
nic dokładnie na temat porządków, raczej coś ogólnego na temat
moralnej ważności drobnych gestów i wysiłków – ale kojarzę
dokładnie, że ogólne wrażenia z lektury zmotywowały mnie do
jakiejś większej akcji porządkowej w mieszkaniu i robiąc ją
czułam się jak św. Joanna d'Arc, która właśnie wygrała bitwę
na wojnie Dobra ze Złem.
Bezlitośnie
motywujący pod względem tematyki sprzątalniczej bywa też Łukasz
Orbitowski. Jego Inna
dusza, która przy okropności
zewnętrznej tematyki jest jednocześnie słonecznym hymnem na cześć
bardzo wielu dobrych rzeczy, to m.in. piękna pochwała sprzątania.
Kiedy w domu rodziny Hoppe dzieje się źle, odkurzanie książek na
półkach, trzepanie dywanów i usuwanie zacieków to drobne gesty,
które w rzeczywistość biedy i nałogu są w stanie wpuścić
trochę Światła. A czytelnikowi, zwłaszcza wygodniej żyjącemu i
deklarującemu mniejszy nihilizm, niż książkowy Krzysiek, może
zrobić się głupio: to on, w takich trudnych warunkach, martwi się,
że nie ma czasu, żeby zrobić coś z tymi dwiema trwałymi plamkami
na wannie, a ja bywam na takie rzeczy obojętna/y?
Ale
to, jak wspomniałam, słoneczna motywacja
do porządków. W „Czasie cezarów” Orbitowskiego mamy coś
więcej – motywację pogardliwą. Wśród
kochanek ojca głównego bohatera jest niejaka „ciocia” Zosia,
wyróżniająca się spośród pozostałych pań faktem mieszkania w
zagraconej garsonierze z paskudnie zapuszczonym zlewem. Poza tym nie
ma mowy o żadnych jej innych szczególnych cechach, a już zupełnie
nie wydaje się bardziej rozwiązła, niż inne. Jednak w momencie,
gdy ojciec protagonisty potrzebuje do swoich czarnoksięskich
rytuałów krwi ladacznicy, udaje się właśnie do cioci Zosi, a
jego syn stwierdza, że tatuś nigdy nie miał o tej cioci dobrego
mniemania. Dodam, że „Czas cezarów” to opowiadanie o
wielokrotnych zdradach, rzucaniu na siebie nawzajem klątw i
generalnie o życzeniu sobie źle. Jedyną osobą, która zasłużyła
w nim jednak na pogardę jest biedna „ciocia”, która nie potrafi
utrzymać porządku w domu.
Tyle
mój dotychczasowy subiektywny przegląd literatury sprzątaniowej –
a jak wygląda kwestia
porządnictwa i bałaganiarstwa u świętych opisywanych przez
Szymona Hołownię? Ano
różnie wygląda.
Z
jednej strony mamy św.
Rafała Kalinowskiego –
Hołownia powiada, że był z niego „patentowany bałaganiarz,
posiadacz dwóch lewych rąk do spraw bytowo-domowych” (s. 36). O
prowadzenie schludnych domostw trudno też podejrzewać prawosławnych
jurodiwych – takich
jak św. Prokop
– którzy upokarzali się przed innymi ludźmi przez niechlujny
wygląd i łamanie zasad pożycia społecznego, by samemu zyskać
zbawienną pokorę a innych wytrącić z ich zastanego toku myślenia.
(Wielu mądrzejszych wpadło już przede mną na to, że jurodiwi
byli w tym właśnie bardzo
punkowi.)
Z
drugiej jednak strony, wiele żywotów, o których pisze nam Szymon,
pokazuje osoby, które dążenie
do bliskości Boga i zbawienia łączyli z troską o dom i urodę
codzienności. Św. Teresa z Ávila,
mistyczka i pisarka, widać nie uważała, że skrzętne zajmowanie
się domem to strata czasu, który można by poświęcić na modlitwę
i twórczość, skoro podczas religijnych ekstaz potrafiła nie
przerywać smażenia ryby na patelni a robótki ręczne odkładał
tylko wówczas, gdy szła na spotkanie z biskupem. Z kolei historia
małżeństwa Marii
i Luigiego Beltrame Quattrocchich
to wręcz żywe potwierdzenie tego, że duchową doskonałość można
osiągnąć nie tylko pomimo tych drobnych, codziennych zadań, z
jakich składa się prowadzenie domu, ale właśnie dzięki nim i
miłości, jaką się w nie wkłada. Nie mówiąc już o dramatycznym
przykładzie dwudziestu
jeden męczenników z Libii,
którzy, ginąc za szczerość w wyznawaniu wiary, pozostawili w
połowie drogi właśnie takie drobne, dobre zadania – troskę o
dom i rodzinę czy zbieranie pieniędzy, by tę rodzinę założyć.
Podsumowując
– nie
znalazłam w „Świętych codziennego użytku” jasnej odpowiedzi
na to, czy świętemu – i kandydatowi nań – bardziej przystoi
życie w mieszkaniu przypominającym pudełeczko,
czy też może spokojnie egzystować w artystycznym nieładzie.
Intuicyjnie wydaje mi się, że ci święci, o których nie było
wyraźnie napisane, że mieli syf na chacie, raczej tego syfu nie
mieli i że porządek jest pewną - choć pewnie opcjonalną - tendencją rozwojową w życiu
duchowym. Z drugiej strony, przytoczeni święci „nieogarnięci”
i bałaganiarze to wyraźna sugestia, że nieogarnięcie, nawet jeśli
w naszym nieciekawym, gloryfikującym pozory świecie zamyka pewne
drzwi (przykładem
niejaki eksperyment Rosenhana pokazujący paskudną prawdę o tym, jak pozory potrafią rządzić psychiatrią),
na pewno nie jest, w ostatecznym rozrachunku, przeszkodą w drodze do
dobrego życia i do nieba.
To
powiedziawszy, życzę Wam miłych i obfitujących w intelektualne
przemyślenia wiosennych porządków. A „Świętych codziennego
użytku” bardzo polecam.
Hołownia,
Szymon. 2015. Święci codziennego użytku.. Kraków:
Wydawnictwo Znak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz