Powiecie, że jestem sentymentalna, ale mam słabość do fabuł, w których dobro wyskakuje w miejscu, w którym odbiorca absolutnie się go nie spodziewa. |
To
tytuł filmu. Włoskiego. W reżyserii Paolo Genovese. Grają teraz w
kinach.
Ja
w ogóle lubię takie słodko-gorzkie kino europejskie z ładnymi
zdjęciami, no i poza tym to przecież Włochy, i jeszcze skoro
Włochy, to może będzie tak cudownie, jak w filmach Sorrentino. Tak
więc poszłam na podstawie pierwszego wrażenia ze zdjęć i opisu.
I nie zawiodłam się, przynajmniej po części.
Jako
przykład szczęściodajnego kina europejskiego film wypada całkiem,
całkiem. Jeśli ktoś chce popatrzeć na ładnych i ładnie ubranych
ludzi (zdobycie takiej sukienki, jaką miała na sobie Anna
Foglietta, stało się właśnie jednym z moich pomniejszych celów
życiowych) i pozazdrościć im konsumpcji apetycznie wyglądającego
jedzenia, to dostanie na seansie to, czego chciał.
Ujęć
jedzenia jest sporo, bo prawie cała akcja toczy się przy stole –
„Perfetti sconosciuti”, podobnie jak „Rzeź” Polańskiego,
należy do kategorii zwanej przeze mnie „filmami o humpfie”,
czyli produkcji, w których to bohaterowie siedzą cały czas w
jednym pomieszczeniu i się kłócą, ale ta kłótnia budzi tyle
plotkarskiego zaciekawienia, że widz w ogóle nie czuje się
znudzony. W „Rzezi” był to konflikt pomiędzy rodzicami dwóch
chłopców – sprawców bójki, w „Perfetti sconosciuti” mamy
natomiast grupkę przyjaciół, którzy podczas spotkania przy
kolacji wpadają na pomysł, by udowodnić sobie wzajemną szczerość
przez grę w upublicznienie zawartości telefonów.
Uczestnicy
mają odczytywać na głos wszystkie otrzymywane podczas spotkania
wiadomości i włączać w trybie głośnomówiącym przychodzące
rozmowy. Oczywiście, wychodzą przy tym przeróżne qui pro quo,
stanowiące element komiczny, a z drugiej strony, z racji, że w
ekipie znajdują się trzy pary małżeńskie, od razu pojawia się
napięcie, czy któryś z telefonów nie ujawni niewierności. Ta
właśnie mieszanka – ładnej oprawy wizualnej, humoru i
plotkarskiego napięcia – sprawiła, że nie nudziłam się podczas
seansu ani chwili, co jest mocną rekomendacją, bo mam skłonność
do kinematograficznej acedii i znudzić mnie szalenie łatwo.
Co
do intuicyjnej nadziei na podobieństwo do filmów Sorrentino, to trochę się
przeliczyłam, ale tylko trochę. W filmie Genovese nie ma może tego
Zaświatu wychylającego się co chwila spod ładnych, niby to
płytkich i hedonistycznych dekoracji, jak to się lubi dziać u
twórcy „Wielkiego piękna”, ale z całą pewnością zza
dekoracji wychyla się tu przynajmniej Dobro.
A
wygląda to tak: ponieważ, jak wspomniałam, „Perfetti
sconosciuti” to film o kłótni, w sferze międzyludzkiej
generalnie nie cały czas jest tam słodko. Ponadto, jako że jest
tam mowa o upublicznianiu sekretów, można się spodziewać pewnych
niemiłych obserwacji na temat ludzkiej natury i jej zakłamania. No
i przy tych wszystkich oczekiwaniach – w pewnym momencie filmu
pojawia się pewien bardzo jasny akcent, taki okruch międzyludzkiego
dobra i szczerości, który po prostu bije w oczy, a przy tym nie
wydaje się w żaden sposób kiczowaty czy sztucznie wyidealizowany,
choć nie występuje pod płaszczykiem dystansu czy ironii, nie jest
podkolorowany żadnym odcieniem szarości (Nawet więcej – scena
jest zbudowana w taki sposób, że najpierw pada jedno zdanie, które
właśnie tę atmosferę dobra wprowadza, a później następują dwa
czy trzy kolejne zdania, w których to eskaluje, tak jakby ktoś raz
odbił pieczęć na papierze, później stwierdził, że za słabo
wyszło, i przybił jeszcze kilka razy, za każdym razem mocniej.).
Podczas
oglądania nie zwróciłam szczególnej uwagi na wątek, który
doprowadził do tej cudownej sceny, i teraz w sumie mam ochotę
zobaczyć ten film jeszcze raz, żeby sprawdzić dokładniej, jak się
on rozwijał. (Muszę przyznać, że to, co z niego pamiętam, nie
było jednak do końca wyidealizowane i czarno-białe – pojawia się
tam np. pewna scena o mocnym nacechowaniu światopoglądowym, która,
choć też ładna emocjonalnie, nie każdemu może się etycznie
spodobać. Ale może i nawet lepiej, że czymś tę moralną
idealność przełamali...)
Jeszcze
na odcinku znajdowania starych kategorii w nowych filmach – w
„Perfetti sconosciuti” bardzo ładnie zapracowało działanie
piękna przyrody na człowieka; tu w roli głównej zaćmienie
Księżyca, które bohaterowie oglądają w pewnym momencie z tarasu.
Niby wiemy, jak to działa od czasu sceny z Samem Gamgee i gwiazdą w
„Powrocie króla”, ale w sumie nigdy dość przypominania.
Chociaż graficznie to zaćmienie, trzeba przyznać, odrobione
paskudnie.
Dobrze
się kłamie w miłym towarzystwie [Perfetti sconosciuti].
2017. Reż. Paolo Genovese. Prod. Włochy.
Recenzja podoba mi się i myśle, że skłoni mnie do obejrzenia. Jednak nadal nie wiem czy w sumie na plus wszystko bardziej, czy raczej na minus.
OdpowiedzUsuńDziękuję! No to pewnie sama zobaczysz - ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że film był całkiem miły do oglądania, niezależnie od ostatecznej oceny jakości :)
UsuńShee: czasami coś takiego odbiera człowiekowi całą ochotę na pisanie czegokolwiek gdziekolwiek. Moja córka nie miała jezcze 6 lat kiedy przestała pytać w kinie: "A ten bohater to dobry czy zły?". Nie wiedziałem, że mam genialne dziecko :-D
OdpowiedzUsuńJa jednak uważam, że etyka to ważny temat w odbiorze sztuki.
Usuń