„Płyną
ludzie miastem szarzy,
Pozbawieni złudzeń, marzeń,
Omijają wciąż główny nurt”
Pozbawieni złudzeń, marzeń,
Omijają wciąż główny nurt”
Wolna
Grupa Bukowina, Bez słów
Notka
jest luźnym zapisem mojej prelekcji pt. „Postfantastyka: kiedy
fantastyczni autorzy przestają pisać fantastykę” z konwentu
Polcon – Eurokonferencja (Wrocław 18.08.2016r)
Rys. 1. Zamieszczam infografiki z prelekcji - jestem pewna, że Wasze życie bez nich byłoby smutniejsze. |
Wyjaśniwszy
termin „postfantaści”
i napisawszy, co szczególnego widzę w ich ostatnich książkach,
miałam przejść do ostatniej części moich przemyśleń i napisać
o postfantastycznych czytelnikach. Ale w międzyczasie wynikł
Polcon, z okazji którego zobowiązałam się do prześledzenia, w
którym właściwie miejscu w twórczości Szostaka, Orbitowskiego,
Twardocha i Małeckiego skończyła się fantastyka jako taka a
zaczęło właśnie to, co nazwało mi się postfantastyką.
Postanowiłam więc, że podzielę się swoimi znaleziskami i tu.
Oczywiście,
aby znaleźć te momenty przejścia od fantastyki do czegoś innego,
najlepiej byłoby przeanalizować całą twórczość tych autorów,
ale to trochę za dużo jak na konwentową prelekcję. Dlatego
zdecydowałam się zawęzić zakres do opowiadań, które
czterej postfantaści publikowali w latach 1999-2016 w miesięczniku
„Nowa Fantastyka”. Powodów dla tego wyboru było kilka. Po
pierwsze, skoro nie analizowałam całej ich twórczości, dobrym
pomysłem wydawało się wybranie krótkich tekstów metodą
przesiewową – tu „Nowa Fantastyka” sprawdziła się bardzo
dobrze, bo każdy z czterech autorów publikował tam przez dobre
kilka lat, w międzyczasie pisząc, rzecz jasna, również inne
rzeczy. Po drugie, sam fakt publikowania w czasopiśmie fantastycznym
– a następnie zniknięcia z z niego – jest jakimś tropem
pokazującym, w jakich latach dany pisarz plus minus identyfikował
się z fantastyką i fandomem. Jeśli w tym czasie coś się z jego
pisarstwem stało, to nawet przy tak wybiórczym czytaniu można
założyć, że ta granica między fantastyką a postfantastyką
gdzieś się pokaże.
Rys. 2. Dramatyczna próba uchwycenia momentu przejścia |
Oto
wyniki wstępnego rozpoznania: najwcześniej pisać opowiadania dla
„Nowej Fantastyki” zaczął Szostak (1999), później Orbitowski
(2001), następnie Twardoch (2004) i na końcu Małecki (2007).
Pierwszy przestał się tam (przynajmniej jak dotąd) publikować
również Szostak (2008), następny, po trzech latach, był
Twardoch (2011), Małecki wyłamał się kolejne dwa
lata później (2013), natomiast Orbitowski ostatnie
opowiadanie puścił w 2016r., więc zasadniczo trudno jeszcze
mówić o wyłamaniu się. Najmniej (cztery opowiadania) napisał
Małecki, dalej są Szostak i Twardoch z pięcioma na głowę,
natomiast Orbitowski napisał ich dla „Nowej Fantastyki”
kilkanaście.
Napisałam,
że postaram się znaleźć momenty przejścia tych pisarzy od
fantastyki do „niefantastyki”, ale co to konkretnie znaczy? Na
pewno należy zrobić to, co nasuwa się na myśl jako pierwsze,
czyli sprawdzić, w którym momencie w opowiadaniach danego twórcy
zaczyna się zmniejszać ilość wątków fantastycznych na rzecz
sztafażu bardziej realistycznego. I
tak też zrobiłam, ale to zdecydowanie nie wystarcza. Po pierwsze,
fantastyczność to kategoria bardzo niekonkretna i zależna
od danego czytelnika – przykładowo, Encyklopedia fantastyki
enigmatycznie definiuje fantastyczność jako „subiektywnie
odczuwana przez odbiorcę właściwość świata przedstawionego,
sprawiająca, że świat ten odbierany jest jako
nierzeczywisty”
(Smuszkiewicz – Niewiadowski). Ciężko to złapać w analizie. Tym
bardziej, że wcale nie jest tak, że postfantaści całkowicie z
fantastyczności zrezygnowali – choćby w ich niedawnych
powieściach mamy narratora-smoka (Drach
Twardocha), beskidzkie wygnajewo morfujące w mityczny neverland
(Wróżenie
z wnętrzności Szostaka)
czy oczy głównego bohatera unoszące się nad miejscem wydarzeń
(Inna
dusza
Orbitowskiego). Fantastyczność u nich została, ale coś się
jednak stało, skoro wszyscy mówią, że przeszli do mainstreamu.
Nie mówiąc już o tym, że można być mainstreamowym pisarzem i
szeroko stosować fantastyczność – prof. Jarzębski (2008)
zauważył, że wiele znaczących powieści czołowych
mainstreamowych autorów takich jak Olga Tokarczuk czy Ignacy
Karpowicz obfituje w wątki nierealistyczne.
Na
co więc, oprócz fantastyczności, zwrócić uwagę, żeby dostrzec
moment, kiedy postfantaści zaczynają być postfantastami?
Zdecydowałam się dołożyć kryteria związane z tym, na
ile ich opowiadania spełniają warunki utworów literatury
gatunkowej lub innymi słowy popularnej,
do której, w przeciwieństwie do mainstreamu, zalicza się
fantastyka. Literaturę gatunkową vel popularną definiuje się
różnie. Można opisać ją jako przeciwieństwo literatury
wysokoartystycznej i zbesztać jako opartą na kliszach,
konwencjonalną w kwestii poglądów i skierowaną dla mniej
wyrafinowanego czytelnika. (Słownik terminów literackich
2002) Można podzielić literaturę nie na dwie, a na trzy kategorie:
gatunkową, mainstreamową i wysoką, stwierdzając, że literatura
gatunkowa (fantastyka, romans, kryminał itp.) są najsilniej oparte
na specyficznych schematach fabularnych, literatura wysoka jest
najbardziej eksperymentalna, poruszająca najbardziej podniosłą
tematykę i zorientowana bardziej na wartości artystyczne tekstu,
niż na samą fabułę, natomiast literatura mainstreamowa to coś
pomiędzy tymi dwiema. (Writer's relief
2009) Albo wstępnie podzielić
literaturę na gatunkową i mainstreamową, gatunkową określając
jako skierowaną do węższej, bardziej specyficznej publiczności i
podejmującą bardziej wyspecjalizowaną tematykę,
a mainstreamową – jako adresowaną do czytelnika bardziej masowego
i podejmującą tematy bliskie większości ludzi – np. sprawy
rodzinne, niepełnosprawność, wykluczenie. (French 2005) Według
tego podziału zarówno
utwory gatunkowe, jak i mainstreamowe, jeśli są napisane ze
szczególnym artyzmem i głębią, mają szansę przejść do
trzeciej grupy – do literatury wysokiej.
W
niniejszym tekście zastosuję koktajl tych trzech podejść, tropiąc
w opowiadaniach postfantastów
ślady
literatury gatunkowej (klisze,
konwencje, wyspecjalizowane tematy i fabuły charakterystyczne dla
fantastyki, koncentracja na akcji) w odróżnieniu i od
literatury mainstreamowej (typowe,
skierowane do ogółu czytelników tematy; koncentracja na
bohaterach) i – jeśli traktować ją osobno – od
literatury wysokiej (eksperymentalność,
podniosłe tematy, przewaga roli artyzmu i języka nad akcją). Będę
też szukać, w którym momencie u każdego z pisarzy fantastyczność ustępuje na rzecz realizmu.
To tyle wstępu, teraz
przyjrzyjmy się opowiadaniom.
Rys. 3. Niemniej dramatyczna próba odgadnięcia, dlaczego tak się stało. |
Opowiadania Szostaka: realizm magiczny wyrwany z klatki
Szostak zaczyna w „Nowej
Fantastyce” nr 9/1999 opowiadaniem „Kłopoty z
błaznem”. Mamy tu jak najbardziej sztafaż pasujący do baśni
czy fantasy: jest dwór królewski stylizowany na średniowieczny,
występuje też magia. Ciekawe, że rekwizyty fantasy nie grają
żadnej roli w fabule: magia zostaje wspomniana, ale nikt jej nie
stosuje, a cała akcja, zamiast w okołośredniowiecznym zamku,
mogłaby mieć miejsce gdziekolwiek. Osią fabuły jest tu pewien
paradoks intelektualny, dla którego i sztafaż, i sami bohaterowie,
pełnią rolę służebną. Ta koncentracja na warstwie
intelektualnej, nie zaś na akcji czy bohaterach, przybliża to
opowiadanie do zestawu cech przypisywanych literaturze wysokiej. W
finale pojawia się jeszcze jeden element fantastyczny – motyw
grozy (zgodnie z definicją – naruszenie reguł rządzących
światem przedstawionym). Dodam – bardzo ciekawy motyw.
„Pierwsza taka
drużyna” (NF 2/2000), również nawiązuje do repertuaru
fantasy. Opowiadanie nie zadowoli jednak miłośników klasycznych
dla tej odmiany rozwiązań fabularnych. Mamy tu motyw questu, ale
zostaje on w pewnym momencie ironicznie rozbity. To kwalifikuje
„Pierwszą taką drużynę” jako tzw. groteskę fantasy –
pododmianę, w której środki charakterystyczne dla fantasy są
użyte tak, by ironicznie wykpić sztampowość typowych gatunkowych
fabuł. (por. Encyklopedia fantastyki) Sporo radości będą
jednak mieli miłośnicy światotwórstwa fantasy – tu uniwersum
jest naszkicowane dużo dokładniej, niż w poprzednim opowiadaniu,
rekwizyty działają, potwory straszą, a z opisów magicznych
stworzeń, fantastycznych lokacji i życia ich mieszkańców wydaje
się przebijać autentyczna frajda autora z wymyślania gatunkowych
„gadżetów”.
„Sny guślarza”
(nr 12/2000) – w kwestii fantastyczności i gatunkowości
przypominają „Kłopoty z błaznem”. Znów w centrum mamy
paradoks intelektualny, dla którego uniwersum fantasy (to samo, co w
„Pierwszej takiej...”) stanowi jedynie tło i mogłoby być
zastąpione światem realnym. Wiedząc, jak potoczył się dalej
rozwój literacki Szostaka, warto jednak zauważyć, że to w tym
opowiadaniu, pierwszy raz w jego twórczości w NF, pojawiają się
cechy realizmu magicznego: logika snu oraz zatarcie granicy między
realnością a światem nadrealnym.
„Trzy wiosny” (NF
2/2005), choć nadal napisane w tym samym uniwersum fantasy, idą
dalej w kierunku mainstreamowego realizmu magicznego. W zasadzie idą
ekstremalnie daleko. Do wątków związanych ze snami i przemieszania
realności z rzeczywistością dochodzi kolistość czasu oraz
symboliczność postaci i zdarzeń (mamy trzech głównych bohaterów
– młodzieńca, mężczyznę w sile wieku i starca uosabiających
trzy etapy życia człowieka), pojawia się wątek rodzinny, realia
życia zamkniętej społeczności, a wszystko razem wzięte jest
niezaprzeczalnie piękne. (Ośko 2015) Dodajmy jeszcze fakt, że
akcja jest onirycznie rozlewna, a postaci, jak wspomniałam, bardziej
są nośnikami mitycznych symboli, niż charakterami z krwi i kości
– i wyjdzie nam proza tak wysoka/mainstreamowa, że fakt, że nadal
bez żadnego cudzysłowu występują tam motywy charakterystyczne
dla fantasy (bohaterami są gnomy, a ich popularnym sposobem
przemieszczania się – jazda na gryfie), zaczyna wydawać się
dziwny. Wszystkich, którzy w odejściu postfantastów z konwencji
dopatrują się sztucznego działania pod publiczkę, zachęcam do
lektury „Trzech wiosen”, by mogli się przekonać, że
Szostak naprawdę nie mógł pozostać przy fantasy na takich
zasadach. To, że zdecydował się nadal utrzymać fantastyczne
dekoracje w tym kuriozalnie gatunkowo-niegatunkowym – jakkolwiek
przy tym bardzo pięknym – opowiadaniu, nasuwa przypuszczenie, że
i tak musiał te dekoracje bardzo lubić i rozstanie, choć jak widać
nieuchronne, nie było takie łatwe.
Ostatni „Szostak” w
„Nowej Fantastyce” to opowiadanie „Podworzec” (nr 2/2008).
W notce od redakcji zakwalifikowano je jako horror. Osobiście nie
znalazłam w nim jednak śladu grozy, podczas tajemniczego,
odkształconego w czasie oczekiwaniu głównego bohatera na dworcu na
przyjazd dziewczyny nie działają żadne wrogie siły, co najwyżej
– znów – pojawia się realistyczno-magiczny oniryzm. W ogóle
fantastyki tu praktycznie brak, wszystkie anomalie da się
zracjonalizować, bo snujący fantazje o sennym labiryncie i
alternatywnie płynącym czasie protagonista jest pomyślany tak, by
nie budził naszego zaufania.
Podsumowanie:
Opowiadania Szostaka w „Nowej Fantastyce” od początku
przechylały się w stronę prozy wysokoartystycznej przez to, że
intelektualne zagadki były tam ważniejsze od wartkości akcji czy
przedstawienia postaci. W pewnym momencie – w „Snach guślarza”
- zaczynają się pojawiać motywy charakterystyczne dla realizmu
magicznego i ta tendencja się później nasila. To, co do pewnego
momentu trzyma prozę Szostaka przy gatunkowej fantastyce, to
konwencja fantasy – często odgrywająca jedynie rolę dekoracji,
ale stosowana konsekwentnie i – jak się wydaje – z pewnym
upodobaniem. W momencie, kiedy autor z niej rezygnuje – w NF dzieje
się to między „Trzema wiosnami” (2005) a „Podworcem” (2008)
– wszystko zmierza już nieuchronnie ku temu, do czego autor ciążył
już wcześniej – ku mainstreamowemu/wysokoartystycznemu
realizmowi magicznemu.
Opowiadania Orbitowskiego: horror spoko, ale rzeczywistość kusi
Ponieważ Orbitowski
opublikował w „Nowej Fantastyce” sporo więcej opowiadań, niż
pozostali postfantaści, dla symetrii zdecydowałam, że zrelacjonuję
co trzecie. Pierwsze - „Tunel”, nr 6/2001 – teoretycznie
odpowiada definicji gatunkowej grozy, mrocznie odkształcając realia
zaczynającej się całkiem zwyczajnie podróży pociągiem. Gdyby
jednak trochę podrążyć ontologicznie, wyjdzie na to, że groza to
do końca nie jest, bo miejsce wrogich, zmyślonych sił zajmuje
tu... tak, chrześcijańska cudowność. Nie mamy tu więc porządku
fantastycznego, a mityczny lub wręcz – religijny. Dodatkowo mamy
charakterystyczny dla literatury wysokiej/mainstreamowej „ważny
temat”: dialog materializmu i światopoglądu teistycznego oraz
podbudowę intelektualną – nawiązanie do filozofii Leibniza. Ale
funkcjonalnie wszystko się zgadza: jeśli ktoś chce się pobać,
„Tunel” nie powinien go zawieść.
Drugi w maszynie
losującej wyszedł mi „Pacześniak” (NF 1/2004). Trochę
dziwnie trafiłam z tym opowiadaniem. Podobnie, jak w wypadku
„Podworca” Szostaka, redakcja reklamuje je jako horror, ale ani
nie ma się tu za bardzo czego bać, ani też wątki fantastyczne nie
wywodzą się z naruszenia zasad działania świata realnego i
zamiast wrogich sił chaosu mamy znów – nie mogę się nacieszyć
tym odkryciem – chrześcijańską cudowność, w połączeniu z
oniryzmem, który z kolei odsyłałbym nas w kierunku realizmu
magicznego. Do tego dochodzi przypowieściowa wymowa i morał na
końcu. Krótko mówiąc, fantastyka jest to z całą pewnością,
ale trudno wcisnąć to w jakąkolwiek odmianę gatunkową. Gdyby to
było dłuższe, pewnie mogłoby pójść w „Kontrapunktach”.
Warto w tym miejscu
zrobić pierwszą wzmiankę o realizmie u Orbitowskiego, tak
wspaniałym w jego bieżących powieściach. No więc żywe
obserwacje rzeczywistości można dostrzec i w „Tunelu”, i w
„Pacześniaku” - w tym pierwszym szczególnie w fajnych,
nieschematycznych i nieuprzedzonych opisach bohaterów – ksiądz
Bartek! - w drugim przez budzące zaufanie odmalowanie półświatka
i zawodowych perypetii głównego bohatera. Te obserwacje nie są tu
na pierwszym planie, ale chyba zapowiadają już trochę iskrę Bożą
do opisu realiów, jaka uwidoczni się u Orbitowskiego później.
Napisane dwa lata później
„Nie umieraj przede mną” (NF 6/2006) wypada akurat
bardziej jednoznacznie jako gatunkowy horror. Sztafaż jest jak
najbardziej na miejscu (duchy i nieumarli), motywacja też jest
motywacją grozy (erozja zasad rządzących światem realnym). Z
drugiej strony to, co uderza w tym opowiadaniu, to istna, w
porównaniu z dwoma wcześniejszymi utworami, erupcja realistycznej
błyskotliwości. To może bardzo subiektywne z mojej strony, ale w
odmalowaniu społeczności miasteczka, w którym zaczęły nagle
dziać się nadprzyrodzone historie, w opisach poszczególnych
bohaterów i ich życia wewnętrznego zobaczyłam ten sam dryg
obserwacyjny, tę samą pieczołowitość i ciepło, z jakimi opisał
społeczność Bydgoszczy w Innej duszy. (Moim ulubionym
przykładem w opowiadaniu jest Pani Pierdoła i jej relacja z
umarlakiem). Mam wrażenie, że w „Nie umieraj...” ścierają
się ze sobą dwa żywioły: sympatia Orbitowskiego do konwencji
horroru i ten – dla mnie u niego totalnie niesamowity i lepszy, niż
jakakolwiek fantastyka – pociąg do opisu rzeczywistości.
„Czas cezarów”
(NF nr 1/2016) wyszedł w tym roku, a zatem po Szczęśliwej
ziemi, Innej duszy i pierwszych deklaracjach Orbitowskiego
o formalnym pożegnaniu z fantastyką. Można się było zatem
spodziewać transgresji w stosunku do gatunkowych ram fantastyki. I
rzeczywiście, to opowiadanie o ojcu i nowym partnerze matki
protagonisty obkładających się nawzajem okultystycznymi klątwami
– tak jak wcześniej „Podworzec” Szostaka – można czytać
jako całkowicie realistyczne. Jest to sprawa dyskusyjna, bo są w
fabule dość mocne przesłanki na to, że stosowane przez dwóch
magów – tatuśka z wąsem i wymoczkowatego nauczyciela –
zaklęcia jednak działają, a zatem fantastyka zaburza działanie
świata realnego. Jednak nawet, gdyby tak nie było, jest jeszcze
sztafaż. W opowiadaniu jest takie przeładowanie tematyką magii,
opisami okultystycznych obrzędów, że od strony funkcjonalnej
jestem przekonana, że nadal jest to lektura raczej dla fantastów,
niż dla kogokolwiek innego. Obstawiam, że miłośnik urban
fantasy po
przeczytaniu „Czasu cezarów”, pomimo braku elementów fantasy
jako takich, będzie czuł, że dostał to, co chciał, natomiast
nieprzepadający za fantastycznymi dekoracjami entuzjasta realizmu
czy mainstreamowej prozy po prostu się zrazi.
Podsumowanie:
Orbitowski jest dość wierny
konwencji i dekoracjom horroru, nawet jeśli w aż trzech spośród
czterech opisanych przeze mnie opowiadań nie stosuje motywacji grozy
jako takiej (cudowność w „Tunelu” i „Nie umieraj przede mną”,
realizm w „Czasie cezarów”). W zasadzie to zamiłowanie do
horrorowych dekoracji i tematów jest widoczne aż do jego ostatniego
opowiadania w NF i gdyby nie jego deklaracje w publicystyce i na
spotkaniach, obstawiałabym, że granicy przejścia do postfantastyki
w jego przypadku w ogóle jeszcze nie było. Oczywiście, z drugiej
strony widać narastającą, przemożną i przewspaniałą u tego
autora tendencję do trafnego opisu rzeczywistości. Z tym że, gdyby
nie jego osobisty wybór o exodusie – czy tak naprawdę jedno
musiałoby drugiemu przeszkadzać?
Opowiadania Twardocha: czniać fabułę, dajcie pomyśleć
Twardoch napisał w
„Nowej Fantastyce” tylko jedno opowiadanie, które można by
nazwać gatunkową fantastyką – „Cud domu brandenburskiego”
(NF 6/2004). Historię o tajemniczym pierścieniu, który zmienił
bieg Wojny Siedmioletniej w XVIII-wiecznych Niemczech, a następnie
skomplikował życie Ślązaka i byłego żołnierza hitlerowskiego
Jorga Szołtyska, można bowiem zaliczyć do tzw. fantastyki
historycznonaukowej. Akcja ma charakter przygodowy i nie znajdziemy
tu zaawansowanych rozważań o historiografii – nie jest to zatem
historia alternatywna – jednak mamy tu jak najbardziej
przemieszanie fantastyki i faktów historycznych. Trzeba jednak
przyznać, że Twardoch nie lubuje się tu specjalnie w
fantastycznych dekoracjach: motyw magicznego pierścienia spina
opowiadanie jako klamra kompozycyjna, ale na pierwszym planie
opowieści są jednak wątki historyczne i obyczajowe. Poza tym,
fantastyczność pierścienia jest motywowana mitycznie, a nie na
zasadach fantasy czy science fiction (historia pochodzi z prawdziwych
wierzeń starogermańskich), co dodatkowo podważa gatunkowość tego
opowiadania.
Kolejne jego opowiadanie,
„Quitztlalope” (NF 3/2005) – historia, opowiadająca o
losach żołnierza i misjonarza w indiańskiej wiosce – nie ma w
sobie żadnego elementu fantastycznego. Co więcej, tematycznie
bliżej jej do literatury wysokoartystycznej, niż do zwykłego
mainstreamu: główną rolę gra nie tyle akcja czy sylwetki
bohaterów, co rozważania na temat wartości (spór militaryzmu z
pacyfizmem oraz chrześcijaństwa ze światopoglądem laickim). Sam
fakt, że to opowiadanie znalazło się w miesięczniku z fantastyką
w tytule, to trochę ewenement.
Trzeci utwór, „Starcy”
(8/2007), dzieje się z kolei w niedalekiej przyszłości
(zmieniła się sytuacja geopolityczna, a McDonald's stał się
vintage), więc można by założyć, że mamy tu fantastykę
bliskiego zasięgu. W kwestii świata przedstawionego rzeczywiście
tak jest, choć znów warto zauważyć, że wątki fantastyczne są
tu dawkowane dość oszczędnie. Natomiast jeśli chodzi o budowę,
można mieć wątpliwości nie tylko co do tego, czy mamy tu do
czynienia z gatunkową fantastyką, czy raczej z utworem
głównonurtowym/wysokoartystycznym, ale nawet – czy w ogóle jest
to jeszcze fabularna proza. Ta historia dwóch starszych panów –
księdza i świeckiego intelektualisty – którzy prowadzą dysputę
na temat kultury masowej i sporu konserwatyzmu z nowoczesnością,
praktycznie nie ma fabuły i jest właściwie nie tyle opowiadaniem,
co filozoficznym dialogiem obudowanym dwoma epizodycznymi zdarzeniami
na początku i na końcu.
„Dwie przemiany
Włodzimierza Kurczyka” (NF 6/2009) – opowiadanie o zahukanym
biuraliście, który poznaje piękną kobietę i jego życie
diametralnie się zmienia – ma z kolei zarówno wartką akcję, jak
i motyw fantastyczny. Fantastyka jest tu jednak znów motywowana
mitycznie (a nawet - biblijnie), trudno zatem zaliczyć „Dwie
przemiany... ” czy to do fantasy, czy to do science fiction. Poza
tym, nie sposób znaleźć tu również jakichkolwiek schematów
kwalifikujących opowiadanie do którejś z pododmian fantastyki.
Wątek fantastyczny świetnie pasuje natomiast do tego, co prof.
Jarzębski pisze o elementach nierealistycznych w polskich utworach
głównonurtowych. Jak w wypadku wielu polskich dzieł
mainstreamowych (np. Sławomira Shuty czy Ignacego Karpowicza), mamy
tu utwór realistyczny zakończony jedynie fantastycznym motywem,
które przywraca swego rodzaju porządek. „Dwie przemiany...”,
choć bardziej fabularne, bardziej fantastyczne i mniej
intelektualne, niż poprzednie utwory Twardocha w NF, nie są zatem
ani trochę bliżej gatunkowej fantastyki.
Ostatnie opowiadanie,
„Tak jest dobrze” (3/2011), będące historią o młodym
mężczyźnie wędrującym przez Spitsbergen i rozpamiętującym
rodzinną tragedię, można czytać jako całkowicie realistyczne.
Jest tu możliwość interpretacji fantastycznej – chodzi o postać
Małego – i byłaby to interpretacja w duchu grozy. Ta możliwość
odczytania nie jest widoczna od razu, bo opowiadanie jest
niesamowicie naładowane emocjami i przy pierwszej czy drugiej
lekturze czytelnik jest skłonny raczej wzruszyć się do łez
historią tej rodziny (bo kto nie chciałby przeżyć takiej miłości,
jak ta, która przydarzyła się Nikodemowi zanim wszystko się
popsuło?), niż wysuwać brzydkie podejrzenia światotwórcze (np. o
tym, jaka może być natura istoty, która żąda od słaniającego
się ze zmęczenia wędrowca, by przebył przed odpoczynkiem jeszcze
dwukrotność trasy z poprzedniego dnia, albo by zamiast w stronę
jedynego pobliskiego schronienia skierował się w stronę śnieżnej
pustaci). Ta groza kryjąca się pod płaszczykiem realizmu i
konieczność kilkukrotnego czytania upodabnia „Tak jest dobrze”
do Pokoju Gene'a Wolfe'a. Co w zasadzie
tylko potwierdza, że również i to opowiadanie to żadna gatunkowa
fantastyka.
Podsumowanie: Od
początku swojej działalności w „Nowej Fantastyce” Twardoch
wydaje się tak naprawdę niechętny repertuarowi fantastyki. Motywów
nierealistycznych jest niewiele, a jeśli już są, są motywowane
mitycznie, nie zaś przez motywację fantasy czy fantastycznonaukową.
Dwa opowiadania to bardziej rozprawy na ważkie tematy, niż utwory
fabularne, a w dwóch kolejnych fantastyka występuje na takich
samych zasadach, jak ma to miejsce w utworach mainstreamowych. Jeśli
miałabym wykreślić granicę, po przekroczeniu której
Twardoch-fantasta stał się na łamach NF Twardochem-postfantastą,
to byłoby to już w latach 2004-2005 – po tym, jak opublikował w
tym periodyku swoje jedyne gatunkowo fantastyczne opowiadanie, „Cud
domu brandenburskiego”.
Opowiadania Małeckiego: ulubiona konwencja? „Typowy polski mainstream”!
Jakub Małecki zaczyna w
„Nowej Fantastyce” opowiadaniem „Śmierć szklanego
Kazimierza” (11/2007). Jest to opowiadanie science-fiction,
przedstawiające historię grupy astronautów, którzy podczas
międzygwiezdnej podróży nabawili się osobliwych mutacji i
odbywają kwarantannę przed powrotem na Ziemię. Pojawia się kilka
tropów charakterystycznych dla sf, takich jak „podróż kosmiczna”
i „eksperyment”. Akcja nie pędzi na łeb, na szyję, ale
opowiadanie można jednak uznać za przygodowe i podporządkowane
zdarzeniom, nie zaś portretom bohaterów czy ważkim tematom. Za
jedyne ukłony w stronę literatury głównonurtowej/wysokoartystycznej
można uznać pojawienie się w finale ważkiej kwestii natury
metafizycznej (nawiasem mówiąc – bardzo mocny motyw, zachęcam)
oraz to, że opisom mutacji, jakim ulegli bohaterowie – człowiek
ze szkła, człowiek-drzewo – zdecydowanie bliżej do
mainstreamowego surrealizmu rodem z filmów Jana Švankmajera, niż
do fantastycznonaukowych, spójnych światotwórczo spekulacji o
wpływie pozaziemskiego środowiska na ludzki organizm.
„Oko” z NF 9/2008
jest z kolei typowym horrorem. Historia sfrustrowanego pracownika
banku, który na skutek niewinnego oparzenia podczas gotowania
zyskuje możliwość kontaktu z mrocznymi siłami, wpisuje się w
charakterystyczne dla grozy naruszenie zasad świata realnego przez
wrogie czynniki nadprzyrodzone; mamy tu też autentycznego potwora,
sporo strachu i krwawych scen. I prawdę mówiąc, nie wygląda to
wszystko dobrze. Sztafaż horroru jest tu bardzo dosłowny i
przywodzi na myśl klisze z kina klasy B, a opisy, pomimo wspomnianej
drastyczności, nie budzą prawdziwego lęku – może przez fakt, że
realizm również tu leży i z kartonowymi bohaterami (przepracowany
urzędnik, szef-tyran) trudno się identyfikować, a co dopiero –
dzielić ich przerażenie. Jedynej ciekawszej strony tego opowiadania
upatrywałabym znów w motywach surrealnych – zaburzeniu logiki
zdarzeń przez logikę snu/obłędu i surrealistycznych,
„lalkarskich” obrazach (padający z nieba deszcz włosów, postać
tramwajarza ulepionego z włosów i ciała), które znów mocno
kojarzą się z animacjami surrealistów albo z fiksacjami Brunona
Schulza na temat manekinów i postaci stworzonych z byle czego.
Żeby było jeszcze
ciekawiej, trzecie opowiadanie to jeszcze całkiem inna odmiana
fantastyki – fantastyka religijna. „Pantomima starego
niedołęgi” (NF 2/2010), historia o starszym panu odwiedzonym
pewnego dnia przez dwóch dresiarzy, mogłaby od biedy zostać
napisana przez Marka S. Huberatha. Głównym motorem fantastyczności
opowiadania jest bowiem tajemnica śmierci, pojmowanych na sposób
chrześcijański zaświatów i wymierzanej w nich sprawiedliwości.
Ta fantastyczność jest dobrze umocowana w świecie, w którym toczy
się opowiadanie (pomaga tu chyba polaryzujący ją, dużo lepszy,
niż np. w „Oku”, realizm, z trafnymi obserwacjami na temat życia
starszego człowieka czy chłopaków z blokowiska) i absolutnie
nie można powiedzieć, że obecność „Pantomimy...” w
czasopiśmie typowo fantastycznym jest w jakikolwiek sposób rażąca.
Warto jednak zwrócić uwagę, że i tu mamy elementy estetyki
surrealistycznej i lalkarsko-teatralnej: postaci zlizujące
powierzchnię pokoju, by odsłonić prawdziwą rzeczywistość, czy
też sam tytuł, nawiązujący do koncepcji świata jako teatru i
Boga śmiejącego się z ludzi-marionetek.
Tego, że jego
obecność w czasopiśmie fantastycznym nie jest rażąca, nie można
natomiast powiedzieć o ostatnim opowiadaniu Małeckiego w NF – o
„Sztuce w zaścianku” (nr 2/2010), inspirowanej obrazem
Jacka Malczewskiego opowieści o Pokrzywie, odrzuconym przez
społeczność wioskowym dziwaku, który może ma skrzydła i kopyta
i jest faunem albo aniołem, a może po prostu cierpi na jakąś
niepełnosprawność. Jak wynika z powyższego, fantastyki jako
takiej jest w tym opowiadaniu jak na lekarstwo, a można je też
zinterpretować tak, że nie będzie jej wcale. Ponadto, sam sposób
poprowadzenia historii, opisania „ciemnej” prowincjonalnej
społeczności i bohatera, który od tej społeczności odstaje,
zaskarbiając sobie tym sympatię czytelnika, kojarzy się dużo
bardziej z mainstreamowym potraktowaniem tematu – prozą
Myśliwskiego albo kadrami z filmów Kolskiego – niż z jakąkolwiek
odsłoną rural fantasy. Powiedziałabym wręcz, że gdyby ktoś
ogłosił konkurs pt. „Napisz mainstreamowe polskie opowiadanie w
wiejskich dekoracjach”, „Sztuka w zaścianku” wydawałaby mi
się bardzo dobrą nominantką.
Podsumowanie:
Kiedy Małecki przechodzi w NF od fantastyki do postfantastyki? Tu
granica wydaje się dość jasna: w huberathowskiej „Pantomimie...”
w 2010 roku fantastą jeszcze jak najbardziej jest, natomiast w
2013r., w „Sztuce w zaścianku”, zdecydowanie jest już
postfantastą. Jego droga przez fantastykę w tych czterech
opowiadaniach jest bardzo ciekawa: zaczyna od kosmicznego
science-fiction, następnie bierze się za horror, by potem przejść
do fantastyki religijnej. W każdej z tych odmian wydaje się chętnie
korzystać z dostępnego sztafażu i wygląda na to, że musiało mu
się jakoś podobać takie przechodzenie od konwencji do konwencji. W
„Sztuce w zaścianku” sprawia wrażenie, jakby stwierdził, że
teraz wypróbuje konwencję pt. „typowy polski mainstreamowy sposób
pisania o wsi”. Z tym że tym razem chyba mu już tak zostało.
Wszyscy razem: niby już nie pasujemy, ale w tej fantastyce tak fajnie...
Co z tego wszystkiego
wynika? Choć można z tym oczywiście dyskutować, u każdego z
postfantastów można dostrzec cezurę, po przejściu której ich
opowiadania zaczynają mieć w sobie tyle z literatury
głównonurtowej/wysokoartystycznej, że zaczynają dziwnie wyglądać
na łamach czasopisma poświęconego fantastyce. Szostaka,
Orbitowskiego i Twardocha łączyła przejawiana już od początku
skłonność do wycieczek intelektualnych (tematy powszechnie
uznawane za ważne, nawiązania filozoficzne) kojarzonych z
literaturą wysokoartystyczną, przy czym Szostaka i Orbitowskiego do
pewnego momentu trzymała przy gatunkowej fantastyce konwencja,
natomiast z publikowanych w NF opowiadań Twardocha od początku
wydaje się wyzierać niechęć do fantastycznych dekoracji i wygląda
trochę jak przyklejony do tego czasopisma na doczepkę. Małecki
próbował różnych konwencji i w końcu osiadł w konwencjonalnym
polskim mainstreamie. W pewnym momencie widoczne stało się, że
Orbitowskiego zaczął pociągać realizm, Szostaka – realizm
magiczny, Małeckiego i Twardocha – trudno powiedzieć, co
dokładnie, ale chyba właśnie po prostu typowy, lekko
eksperymentalny polski główny nurt.
Z mojego zestawienia
wydaje się wynikać, że nie mają racji ci, którzy oskarżają
postfantastów o porzucenie fantastyki z przyczyn sztucznych,
przyziemnych i pozaliterackich. To, co pisali do „Nowej
Fantastyki” - i jak długo to robili – jasno pokazuje, że oni
naprawdę wytrwale trzymali się fandomu i fantastycznego sztafażu,
nawet gdy ich twórczość zbytnio tam już nie pasowała. I jest to
chyba pewien komplement pod adresem tejże fantastyki i fandomu –
widać musiało być w nas coś fajnego, skoro warto było tak długo
tu pozostać.
Co do tych, którzy są
przeciwni oddzielaniu tworów fantastykopodobnych,
eksperymentalnych, nietypowych, od fantastyki jako takiej, żeby
przypadkiem fantastyce nie zaszkodzić i nie sprowadzić jej do
kosmicznych nawalanek – cóż, chyba nie mam odpowiedzi, ja mam po
prostu inaczej. Dla mnie prototypowa fantastyka to jednak proza
przygodowa, rozrywkowa, gatunkowa (i dobrze się wpasowująca w
typowe fantastyczne dekoracje, klisze i pododmiany gatunkowe),
stawiająca wyżej akcję i/lub światotwórstwo, niż eksperyment
artystyczny i rozkminę. Nie mam z tego powodu, jako fantastka,
kompleksów i nie boję się, że takim podejściem fantastykę
popsuję. Tak więc kiedy widzę, że jakieś zjawisko literackie –
jak postfantaści na przykład – staje się dla fantastyki na tyle
nieprototypowe, że przestaje spełniać jej kryteria, to zamiast
łapać doła, oskarżać o coś pisarzy czy bić na alarm, wolę się
spokojnie przyjrzeć, o co właściwie chodzi, bo całkiem możliwe,
że o coś ciekawego.
Jeśli chodzi o tych,
którym jest smutno, że Szostak, Orbitowski, Twardoch i Małecki
porzucili fantastyczne dekoracje, podczas gdy oni te dekoracje
nadal lubią – cóż, częściowo się solidaryzuję, a częściowo
chciałabym pocieszyć. Wydaje mi się bowiem, że w twórczości
tych pisarzy nadal pozostało sporo cech zaczerpniętych z
fantastyki, i że to właśnie one czynią ich wyjątkowymi. I o tej
swojej teoryjce postaram się opowiedzieć następnym razem.
Bibliografia
„Czym
jest fantasy, fantastyka, sf? Fantasy jako gatunek”. Poltergeist.
(http://polter.pl/Czym-jest-fantasy-fantastyka-sf-Fantasy-jako-gatunek-b9161)
(data pobrania: 12.08.2016)
Encyklopedia
fantastyki.
(http://encyklopediafantastyki.pl/index.php/Strona_g%C5%82%C3%B3wna)
(data pobrania: 12.08.2016)
French,
Christy Tillery. 2005. „Literary fiction vs. genre fiction”.
AuthorsDen.
(http://www.authorsden.com/visit/viewArticle.asp?id=18884) (data
pobrania: 12.08.2016)
Gilks,
Marg. „Defining the sub-genres of speculative fiction”. Scripta
Word Services.
(http://www.scripta-word-services.com/article-Sfdefinitions.html) (
(data pobrania: 12.08.2016))
„How
do you know if your novel is literary or mainstream fiction? How long
is a general fiction book?”. 2009. Writer's Relief.
(http://writersrelief.com/blog/2009/07/how-do-you-know-if-your-novel-is-literary-or-mainstream-fiction-how-long-is-a-general-fiction-book/)
((data pobrania: 12.08.2016))
Jarzębski,
Jerzy. 2008. „Realizm podszyty fantastyką”. „Teksty Drugie:
teoria literatury, krytyka, interpretacja”. Nr 6 (114), 44-53
(http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja-r2008-t-n6_(114)/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja-r2008-t-n6_(114)-s44-53/Teksty_Drugie_teoria_literatury_krytyka_interpretacja-r2008-t-n6_(114)-s44-53.pdf)
(data pobrania: 26.10.2016)
Ośko,
Katarzyna. 2015. „Realizm magiczny w literaturze
iberoamerykańskiej”. Oblicza Kultury – portal
kulturalno-informacyjny.
(http://www.obliczakultury.pl/publicystyka/felietony-i-eseje/2518-realizm-magiczny-w-literaturze-iberoamerykanskiej)
(data pobrania: 26.06.2016)
Roszczynialska,
Magdalena. 2005. „Fantastyczna krytyka – krytyczna fantastyka. O
kłopotach współczesnej krytyki literackiej z literaturą
fantastyczną”. „Annales Universitatis Paedagogicae Cracoviensis.
Studia Historicolitteraria 5”, 220-232
(http://bazhum.muzhp.pl/media//files/Annales_Universitatis_Paedagogicae_Cracoviensis_Studia_Historicolitteraria/Annales_Universitatis_Paedagogicae_Cracoviensis_Studia_Historicolitteraria-r2005-t5/Annales_Universitatis_Paedagogicae_Cracoviensis_Studia_Historicolitteraria-r2005-t5-s220-232/Annales_Universitatis_Paedagogicae_Cracoviensis_Studia_Historicolitteraria-r2005-t5-s220-232.pdf)
(data pobrania: 26.10.2016r.)
Russell,
Anna i Jennifer Maloney. 2015. „Slipstream fiction goes
mainstream”. „The Wall Street Journal”.
(http://www.wsj.com/articles/slipstream-fiction-goes-mainstream-1423072888)
(data pobrania: 26.10.2016r.)
Sławiński,
Janusz (red.). 2002. Słownik
terminów literackich. Wrocław:
Zakład Narodowy im. Ossolińskich – Wydawnictwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz