Jeśli
zaglądacie na mojego bloga już od jakiegoś czasu, zauważyliście
pewnie, że tak naprawdę przeczytałam w swoim życiu pięć
książek na krzyż i teraz referencjonuję je w nieskończoność.
Cóż, chyba to tak już musi być, że mój ogląd książkosfery idzie
bardziej w głąb, niż wszerz. Tak więc i dziś, przy okrągłej
pierwszej rocznicy istnienia Samej Porcelany, przytoczę
historyjkę z książki, o której już jakiś czas temu pisałam.
Na
początku powieści Czuła
jest noc F.S.
Fitzgeralda pojawia się wyjątkowo
antypatyczna postać drugoplanowa: Albert McKisco,
jeden z członków wesołej kompanii, z którą państwo Diver
spędzają wakacje. Pan McKisco przypomina nieco Lesława Srebronia
ze Stu dni bez słońca Szostaka.
Jest strasznie spragniony uwagi i sympatii otoczenia i usiłuje
przypodobać się kompanom na wszelakie sposoby, ale jego działania
są przeciwskuteczne: ciągle popełnia nieprzyjemne gafy, jego żarty
nie śmieszą, cichną przy nim rozmowy i generalnie jego obecność
jest dla reszty towarzystwa wybitnie niezręczna.
Wakacje
się kończą, pan McKisco znika na jakiś czas z akcji powieści,
gdy
zaś spotykamy go ponownie,
okazuje się, że dokonała się w nim przemiana.
W międzyczasie wziął się na poważnie za pisanie, został
sprawnym autorem pastiszy poczytnych powieści i zdobył pewną
popularność. Możliwość wyrażenia się w literaturze i estyma,
jaką zyskał jako autor, całkowicie zmieniły jego sposób
interakcji z innymi: znikła jego służalczość i neurotyzm, nabrał
naturalności i swobody, a ludzie zaczęli go wreszcie lubić.
No
więc tak, nie wydaje mi się, żebym w ciągu ostatniego roku
przebyła niesamowitą drogę od totalnego ciecia malinowego do
jakiejś świetlistej istoty i najlepszej wersji siebie. Z jednej
strony pewnie nie mogłabym się mierzyć z panem McKisco w kwestii
warunków początkowych. Z drugiej, zaczynam pogodnie godzić się z
myślą, że jak ktoś się urodził cieciem malinowym (a któż w
sumie nie?), to pewnie nim zawsze trochę zostanie i nie pozostaje
nic innego, jak to u siebie polubić. Ale
wydaje mi się, że w tym obrazku opisanym przez Fitzgeralda jest
jednak coś głęboko prawdziwego. Fajnie jest móc się wyrazić.
Intuicja podpowiada wręcz – właściwie jest móc się wyrazić. I
chyba wszystkim Wam jakąś formę czegoś takiego polecam, jeśli
dotąd się nie zdarzyło.
Mój
background w dziedzinie fantastyki jest zasadniczo tolkienowski i
często myślę jak hobbit, więc z
okazji pierwszej rocznicy mojego blogowania to Wy przyjmijcie ode
mnie życzenia wszystkiego najlepszego.
Upiekłabym placek, ale jesteśmy w przestrzeni wirtualnej i się nie
da, zatem zastępczo, w ramach urodzinowej dedykacji, proszę
odsłuchać sobie piosenkę Makatka z wojownikiem Starego Dobrego Małżeństwa.
Jest
o filiżance i książce, więc zgadza się graficznie i tematycznie.
Poza tym, chociaż bohater liryczny to żonaty facet, w dodatku
wojownik, jakoś łatwo mi się z nim identyfikować i odnieść jego wojenne przygody do tego,
co porabiam na tym blogu. Chyba nie muszę też mówić, jaki był
Wasz wkład w to, że „znowu krok naprzód zrobi Ziemia/ choć
wcale nie będzie jej łatwo”. I oczywiście totalnie nie musicie,
ale jeśli jednak czasem tu zaglądacie, to jest to dla mnie
strasznie, strasznie fajne, i dziękuję.
Gratulacje już za sam fakt pamiętania o rocznicy, bo jak zawsze przegapiam swoją (pamiętam tylko, że jest chyba gdzieś w kwietniu). Blog to fajna rzecz, a kariera słowa "postfantasta" dowodzi, że dobrze zrobiłaś, zaczynając :)
OdpowiedzUsuńOj, fajna :) A co do rocznicy, to mam łatwiej, bo pamiętałam, że to "coś gdzieś jakoś po Polconie" ;)
UsuńWażne żeby chcieć a wszystko samo się ułoży... Czasami ludzie tak mówią sami w to nie wierząc. Wszystko wymaga pracy. Sił na następny rok w prowadzeniu bloga,bo ten był udany :-D
OdpowiedzUsuńWażne żeby chcieć a wszystko samo się ułoży... Czasami ludzie tak mówią sami w to nie wierząc. Wszystko wymaga pracy. Sił na następny rok w prowadzeniu bloga,bo ten był udany :-D
OdpowiedzUsuńDzięki! Na razie energii nie brakuje :)
Usuń