Notka
napisana w ramach wyzwania czytelniczego 2016 (czytamy powieści U.K.
Le Guin ze świata Ekumeny). Szczegóły na blogu Fangirl's
Guide to the Galaxy.
"Wychodzimy
z zimy trochę bladzi/ Trochę jakby z zaspy zamyślenia." Od mojej pierwszej wizyty na Zimie jej krajobraz stopniał i zmalał, ale za to wykwitły niezauważone wcześniej wątki. |
Jestem
dziko przywiązana do tej książki. W
sumie nic oryginalnego – "Lewa ręka ciemności" to
klasyk SF jak się patrzy, a i na naszym wyzwaniowym poletku – jak
dotąd u Rusty,
Ziuty
i Pyzy
– ewidentnie wzbudziła mnóstwo pozytywnych emocji. Ale wiadomo,
moja historia jest dla mnie najmojsza, więc wywnętrzę się
pokrótce.
Pierwszy
raz trafiłam na "Lewą rękę ciemności" na samym
początku mojej fascynacji fantastyką.
Byłam w liceum, dopiero co dostałam solidnie w głowę lekturą
"Władcy pierścieni" i przepełniała mnie determinacja,
by szukać książek, w których znajdę to, co tak zachwyciło mnie
u Tolkiena: wzniosłe, posępne plenery do "wyobrażania sobie"
i duchowe drugie dno.
Kiedy
wypatrzyłam w bibliotece "Lewą rękę...", przeczytałam
w blurbie, że to historia o planecie, na której panuje prawie
wieczna zima, a później przypadkowo otworzyłam książkę i
trafiłam na fragment: "Gdyby udowodniono, że Boga nie ma, nie
byłoby religii. Ani handdary, ani jomeszu, ani bogów ogniska, nic.
Ale gdyby udowodniono, że Bóg jest, religii nie byłoby również..."
(s. 419), stwierdziłam, że to jest dokładnie to, czego szukam. I
było. Krajobrazy
towarzyszące przeprawie Genly'ego i Therema przez lodowiec do tego
stopnia mnie pochłonęły, że
przyćmiły wspomnienia samej głównej intrygi w powieści. Co do
warstwy duchowej, mocno przeżyłam wątek tkacza Faxe'a. Dodatkowo,
bardzo zarezonował mi sposób przedstawienia przyjaźni Genly'ego i
Therema (w czasach nastoletnich straszliwie wzruszały mnie bromanse). Przez długie lata wspominałam tę książkę Le Guin jako jedną z bardziej
estetycznie i uczuciowo poruszających rzeczy, jakie miałam okazję
czytać.
Drugi
raz czytałam "Lewą rękę..." jakieś dwa-trzy lata temu,
na spotkanie dyskusyjne. Może wskutek pośpiechu, a może przez to,
że w międzyczasie się zmieniłam, to podejście było
nieporównywalnie bledsze. Nie potrafiłam aż tak plastycznie i
wzniośle wyobrazić sobie krajobrazów, które zachwyciły mnie przy
pierwszym podejściu. Skupiłam się z kolei bardziej na głównym
wątku i z pewnym zaskoczeniem (ain't I the master of the obvious?)
odkryłam, że powieść, w której w czasach licealnych widziałam
głównie wspaniałe opisy przyrody i wziosłe zdania, jest w istocie
przeze wszystkim historią polityczną, dworską, skupiającą się
na jakichś intrygach, aliansach i skonfliktowanych interesach, a
przy tym niosącą ten słynny, genderowo nacechowany, przekaz
społeczny. I niespecjalnie mnie to wszystko zachwyciło. Nadal
bardzo podobał mi się natomiast temat więzi Genly'ego i Therema –
tym razem już nie jako łzawy bromans, ale jako przykład
bezinteresownej wzajemnej dobroci, potrafiącej przekroczyć nie
tylko konwenanse i wzgląd na własne dobro, ale nawet wskazania
racjonalnego umysłu.
Przy
okazji wyzwania przeczytałam książkę po raz trzeci. I muszę
powiedzieć, że choć nie wrócił mi szczenięcy zachwyt z czasów
licealnych, to sporo wrażeń odżyło. W zasadzie wątki, które tym
razem szczególnie zapadły mi w pamięć, to mieszanka "ważnych
tematów" i z pierwszej, i z drugiej lektury. Zarazem, są to w
większości rzeczy, na które zwracałam uwagę również w
książkach Le Guin będących poprzednimi etapami Wyzwania. A
zatem po kolei: zmysłowy odbiór i piękno, tematyka społeczna,
przemyślenia religijne oraz kwestie polityczne.
I mała refleksja na temat fantastycznego światotwórstwa na deser.
Choć początek tego roku mieliśmy okazję przywitać w samym środku zimowej bajki, wspomnienia z reala nie przyćmiły mi jednak do końca piękna tego, co opisuje Le Guin. |
ZMYSŁY
W
"Świecie Rocannona" zaciekawiły mnie opisy dotyczące
temperatury, w "Mieście złudzeń" – światła i
ciemności. W "Lewej ręce ciemności" jest i to, i to, a
przy okazji zauważyłam, że najbardziej działają na moją
wyobraźnię opisy, w których ciepło i zimno albo światło i
ciemność występują w kontraście. Tak jak w otwierającej
książkę scenie ceremonii wmurowania zwornika bramy – ciemne
wieże i deszczowe chmury kontrastują z blaskiem złota, żółtymi
proporcami i światłem słońca wyglądającego na chwilę zza
chmur, a parne gorąco tego jednego dnia – ze zwyczajnym klimatem
planety Gethen, gdzie przez większą część roku trwają mrozy.
Zastanawiam się, na ile abstrakcyjne te odczucia są dla reszty
świata, ale na moją wyobraźnię te opisy u Le Guin podziałały
jak umysłowy odpowiednik orzeźwiającego, naprzemiennie gorącego i
zimnego prysznica.
Ale
to nie jedyne opisy w "Lewej ręce ciemności", które
jakoś tam mnie zachwyciły. Czytając tym razem, jeszcze bardziej,
niż na pełnych the sublime, rzeczywiście trochę
tolkienowskich opisach wędrówki przez lodowiec, skupiłam się na
obrazach przyrody i miejsc zamieszkania ludzi w początkowej części
książki. Są mniej monumentalne, ale mają siłę innego rodzaju.
Przykładem taki obrazek z wizyty Genly'ego w stanicy Otherhord:
"Wszedłem z Gossem w chłodny cień lasu. Wąska ścieżka
często zmieniała kierunek, wspinając się na zbocze i znów
schodząc w dół. Co jakiś czas przy ścieżce albo głębiej wśród
potężnych pni hemmenów stały chatki w kolorze lasu. Wszystko było
czerwone i brązowe, wilgotne, nieruchome, żywiczne, mroczne. Z
jednej chatki dobiegł nas cichy, słodki świergot karhidyjskiego
fletu. Goss szedł kilka metrów przede mną lekkim, szybkim krokiem,
z jakimś dziewczęcym wdziękiem. Nagle jego biała koszula zalśniła
i wyszedłem w ślad za nim z cienia w pełne słońce na rozległej
zielonej polanie". (s. 410) Na czym polega ta siła? Wydaje mi
się, że po pierwsze na opisaniu
wrażeń z kilku zmysłów naraz – mamy tu światło, kolor,
temperaturę, wrażenia dotykowe, dźwięk, zapach itp. – a
po drugie na tym, że jak już sobie to wszystko wyobrazić, to
okazuje się po prostu bardzo piękne. Przy pierwszej lekturze
bardziej skupiałam się widać na the sublime a teraz – na
the beautiful.
WĄTKI SPOŁECZNE
W
"Lewej ręce ciemności" po raz pierwszy w haińskiej serii
w końcu pojawia się, tak wypatrywana przeze mnie już w poprzednich
książkach, mocniej sproblematyzowana kwestia społeczna – tu
jest to problem płci kulturowej i losu osoby, która odstaje od
normy płciowej danej społeczności. Uznałam za osobiście
pożyteczne to ćwiczenie myślowe, które serwuje nam Le Guin,
każąc, z naszą ziemską "normalnością" i poczuciem
słuszności swoich płciowych racji, wczuć się w sytuację osoby
uznawanej przez społeczność za "zboczeńca". Dobrze
działa na wyobraźnię miłosierdzia, czy jak to tam mówią. Inny
lekturowy pożytek, jaki tym razem wyciągnęłam z "Lewej ręki
ciemności", to morały płynące ze słodko mizoginicznych
komentarzy głównego bohatera/narratora na temat "babskiej"
nieszczerości i niekonkretności Getheńczyków. Mówię serio.
Lubię ten rodzaj literackiej mizoginii, który, nie posuwając się
do pogardy, po oświeceniowemu piętnuje wady kojarzone z moją grupą
płciową. Motywuje mnie do pracy nad sobą.
RELIGIA
W
dyskusji pod poprzednim postem z Wyzwania, Rusty zainspirowała mnie do
pogrzebania głębiej w religijnych
nawiązaniach w powieściach Hain.
Wpis hagiograficzny będzie później, natomiast teraz tylko parę
luźnych obserwacji. Zaciekawiła mnie np. motywacja dla rozszerzenia
Ekumeny, jaką Genly podaje królowi Karhidu podczas audiencji:
"Korzyści materialne. Rozszerzenie wiedzy. Wzrost intensywności
i złożoności pola rozumnego życia. Wzbogacenie harmonii i
przysporzenie chwały Bogu. Ciekawość. Przygoda. Przyjemność."
(s. 394) Oprócz wszelkich pozostałych cudowności, jakie niesie w
sobie ta deklaracja, interesujące, że wydaje się ona sugerować,
że i sam mówiący, i społeczność, która go przysłała, to
osoby wierzące w Boga. Ponieważ w książce nie ma wzmianek o
jakichś teologicznych rozważaniach czy problemach ze strony
Genly'ego, natomiast w tym fragmencie odniesienie do Boga jest podane
jako coś oczywistego, można mieć wrażenie, że i on, i jego
bracia w wierze z Ekumeny, mają wiarę w Boga, która jest prosta,
intuicyjna, "domowa" – ale widać silna, skoro to jedna z
pierwszych rzeczy, o której Genly opowiada nieznajomemu. (Kojarzy mi
się to z obrazem religijności we "Wróżeniu z wnętrzności" Szostaka.)
Z drugiej strony, niepokojąco brzmi komentarz Genly'ego na temat
osobowości komisarza Szusgisa: "Typ wspólny dla całej
ludzkości. Spotkałem do na Ziemi, na Hain i na Ollul. Spodziewam
się spotkać go w piekle." (s. 451) Być może to niezręczność
językowa ze strony Urszuli lub tłumacza, ale jeśli nie, to
dlaczego Genly uważa, że miałby trafić do piekła?
Z
innych przemyśleń religijnych – bardzo zbieżny z moimi
obserwacjami z realu jest obraz
życia monastycznego odmalowany na przykładzie codzienności
w stanicy Otherhord, natomiast jaskrawo z nimi sprzeczny – obraz
przeżycia religijnego i tego, jakie motywacje mu
towarzyszą. Chodzi mi o rytuał udzielania przepowiedni. Albo
Urszula chciała specjalnie pokazać mechanizm duchowy egzotyczny w
stosunku do tego, co mamy w religiach na Ziemi, albo wzorowała się
na systemach religijnych, na których ja się nie znam, albo, jako
autorka deklarująca niewiarę, nie wie o religii czegoś, co może
wiedzieć wierzący czytelnik.
I
jeszcze kwestia etyki seksualnej w przyjaźni Genly'ego i
Estravena i pytanie, dlaczego się ze sobą nie przespali, gdy
Estraven w kemmerze nabrał cech kobiecych. Rusty w swojej notce
wysunęła ciekawą tezę, że być może to dlatego, że Genly ma skłonności
homoseksualne. Czytałam "Lewą rękę ciemności",
sugerując się tą tezą, ale w pewnym momencie protagonista jasno
mówi, że odstręcza go nie kobiecość, a płynna tożsamość
płciowa Getheńczyków i sugeruje, że miłość to tylko z kobietą
a przyjaźń – tylko z mężczyzną. (s. 512-513) Dlatego mnie
wydaje się, że przyczyna ich wstrzemięźliwości jest raczej
zbliżona do powodu, dla którego chrześcijaństwo zaleca
wstrzemięźliwość przedmałżeńską. I tu, i tu punktem
wyjściowym jest teza, że miłość fizyczna może zakłócić
pozostałe, bardziej zniuansowane obszary bliskości. Chrześcijaństwo
stosuje tu środki bezpieczeństwa "do czasu" na zasadzie –
OK, róbcie to i owszem, ale najpierw dobrze poznajcie się w innych
dziedzinach i upewnijcie, że to właśnie z tą osobą chcecie
przeżyć całkowitą bliskość. Genly, nawiązując bliskość z
Estravenem, poznał go w tych wszystkich pozostałych dziedzinach,
ale gdy pojawiła się kwestia fizyczności, uznał, że Getheńczyk
jest jednak zbyt obcy – i uczciwie zatrzymał się na tym etapie.
POLITYKA
Co
do polityki, to tylko jedna uwaga. Choć w życiu pozaliterackim
jestem potworną polityczną malkontentką i prawie nic mi się w tej
dziedzinie nie podoba, to podczas lektury "Lewej ręki..."
zakochałam się za zabój w koncepcji Ekumeny. Naprawdę, gdyby
Haińczycy startowali w wyborach, w których byłabym uprawniona do
głosowania, popierałabym ich projekt jak w dym. Ta ich deklaracja
celów (wspomniana wcześniej), zawierająca wszystko, co dla mnie w
życiu społecznym ważne. Ta spokojna, niemal leniwa, dobroć i
namysł we wszelkich politycznych działaniach. To poszanowanie dobrowolności i metody propagandy
rodem z chrześcijaństwa celtyckiego z czasów wczesnego
średniowiecza. Ten brak negatywnych aspektów przywiązania do
własnej grupy narodowej (szowinizmu, agresji), a jednocześnie
bardzo widoczne aspekty pozytywne (społeczny aktywizm, poświęcenie
aż do ofiary z życia). Naprawdę nie wiem, czego Urszula dodała do
tej książki, ale kiedy ważyły się losy przystąpienia Gethen do
wspólnoty, choć czytałam to trzeci raz z rzędu, byłam
rozemocjonowana jak na meczu piłkarskim: oby tylko się im udało...
ŚWIATOTWÓRSTWO I JĘZYK
I
na końcu uwagi o światotwórstwie. Po pierwsze – uwielbiam
fantastyczne uniwersa tworzone z przekonaniem, a świat "Lewej
ręki ciemności" jest pod tym względem jednym z najlepszych,
jakie znam. Zastanawiam się, co każe mi tak myśleć i chyba chodzi
o ironię. Le Guin opisała prawidła rządzące Gethen i jej
mieszkańcami z taką mocą, że mogła sobie pozwolić na
umieszczenie w tekście ironicznych uwag pod ich adresem, nie
rozwalając tego, co stworzyła – chociażby podsumowując
zachowanie kochanków w kemmerze ironicznym stwierdzeniem "Wiosna
na Zimie" (s. 379), albo każąc Genly'emu zataić obecność
haińskiego satelity na orbicie, by, jak sam ironicznie podsumowuje,
Getheńczycy nie pomyśleli, że ich niebo jest pełne jego żelastwa.
(s. 465) Kundera pisał gdzieś kiedyś, że śmiejemy się zazwyczaj
z rzeczy, które są mocno osadzone i poważne – chociażby z
sacrum. Skoro Le Guin sama nabija się z własnego uniwersum, a ono
to wytrzymuje, to niechybny znak, że jest zrobione z solidnego
materiału.
Po
drugie, definicja science fiction, jaką Le Guin podaje na końcu
wstępu do "Lewej ręki ciemności", też jest moją, jak
dotąd, ulubioną. Autorka pisze mianowicie, że science fiction
jest metaforą – jak każdy inny rodzaj fikcji zresztą,
science fiction jest tu nowatorskie tylko o tyle, że ma pewne nowe
środki wyrazu, przeważnie zaczerpnięte z różnych nauk. Bardzo mi
się to podoba. Lubię metaforę. Jest ważną rzeczą językoznawczo
(jak ktoś nie miał okazji obczaić tematu, polecam książkę
"Metafory w naszym życiu" Lakoffa i Johnsona –
zobaczycie, że one są wszędzie!) i filozoficznie (nie pamiętam,
kto to powiedział, że metafory, łącząc ze sobą dwa pozornie
niezwiązane pojęcia, przywracają światu kawałek utraconej
jedności. Albo jakoś tak.). Jest mi miło, że science fiction,
które bardzo lubię, jest metaforą, a tym samym, jak się okazuje,
czymś ważnym. A czego metaforą? Ursula pisze, że nie wie. I to
też mi się bardzo podoba.
Po
ostatnie, również we wstępie, Le Guin pisze, że w
odbiorze tekstu, oprócz warstwy znaczeniowej, ważna jest też
warstwa dźwiękowa,
melodia. Jej zdaniem "znaczenie może być lepiej odebrane przez
wrażliwe ucho, nawet jeżeli jest czytane po cichu, niż przez
wrażliwy intelekt". (s. 370) Jako czytelniczka, która może
tekstu nawet i nie rozumieć, ale jak ładnie brzmi, to i tak jej się
podoba (też pisałam o tym w recenzji "Wróżenia z wnętrzności")
po raz kolejny czuję się przeszczęśliwa. Nareszcie ktoś mnie
rozumie.
I
to już naprawdę koniec. Jak się komuś wpis nie podobał, to może
zrobić notatkę myślową, żeby na przyszłość odwodzić mnie od
pisania o książkach, które naprawdę uwielbiam, takich z
prywatnej pierwszej dwudziestki. Sami widzicie, co się później
dzieje.
Le
Guin, Ursula K. 2015 [1969]. Lewa ręka ciemności [The left hand of darkness].
Przełożył Lech Jęczmyk, 363-569. [W:] Le Guin, Ursula K.
2015. Sześć
światów Hain.
Warszawa: Prószynski i S-ka.
Strasznie czekałam, co wytropisz w "Lewej ręce...", bo materiałów "sensorycznych" jest w niej tak dużo, i nie zawiodłam się :-). Muszę przyznać, że mnie zaskakuje za każdym razem, jak w każdym kolejnym tomie Ekumeny rozwija się polityka i polityczne gierki -- w "Lewej ręce..." jest to już jasne i pierwszoplanowe, ale przecież znalazłoby się i w "Mieście złudzeń", a może i wcześniej?
OdpowiedzUsuńNatomiast sam pomysł na ludzi, którzy na skutek temperatur panujących na ich planecie tak znakomicie zaznajomieni są z tym, co robić, by na niej przetrwać (Estraven wyliczający kalorie!) i ta planeta, na której nie ma żadnych dających się udomowić zwierząt -- to wszystko jest tak zimne w dwójnasób.
Faktycznie, w kwestii polityki jest tu na razie droga "od ogółu do szczegółu": "Świat Rocannona" to jest indywidualny człowiek i jego zadanie, "Planeta wygnania" to historia rodzinno-plemienna, w "Mieście złudzeń" - nie wiem, czy tutaj to nie będzie nadinterpretacja - jest konkretny system (Shinga) i człowiek, który się mu przeciwstawia, no i w "Lewej ręce ciemności" mamy już konkretną polityczną grę. Nie czytałam na razie dalej, ciekawam, czy teoria obroni się też w kolejnych częściach cyklu.
UsuńCo do zimna na Gethen i drakońskiego trybu funkcjonowania, jakie wymusza na ludziach i przyrodzie - mignęło mi gdzieś tylko to wrażenie i aż żałuję, że nie zarezonowało aż tak, jak u Ciebie. Może dlatego, że lubię właśnie takie surowe, a-la-Tolkienowskie krajobrazy i przez to nie miałam wrażenia, że czytam o aż tak ekstremalnym środowisku :)
Częściowo, moim zdaniem, się broni (ale też Le Guin zaczyna kluczyć z czasem -- chyba chronologicznie najspójniejsze są jednak cztery pierwsze części).
UsuńMnie to uderzyło od samego początku, zwłaszcza to podkreślanie przystosowania się Getheńczyków do panującego zlodowacenia: te podwójne drzwi, nazewnictwo śniegu, nawet budowa ciała. Myślę, że to się nie musi zawsze rzucać w oczy, pewnie zależy od momentu lektury (a ze mną "Lewa ręka..." była właśnie od końca zimy przez przedwiośnie, więc tak wyszło :-)).
Przyznam że jak zawsze jestem w szoku co do trafności twoich wypowiedzi i umiejętności podsumowania niektórych tematów
OdpowiedzUsuńJako argument dodam, że mam ochotę przeczytać twój tekst przynajmniej jeszcze raz :-D. Natomiast co do notatki myślowej, na pewno zaznaczę sobie żeby czytać coś co napisałaś o czymś co ci się podobało.
W takim razie muszę poszukać kolejnych książek, które będą mi się podobać. W sumie całkiem miła perspektywa :)
UsuńStrasznie lubię czytać twoje notki, bo przekonują mnie o słuszności wyzwań literackich i klubów książkowych. Dla nas obu jest to powieść ważna i jednocześnie każda z nas skupiła się na czymś innym.
OdpowiedzUsuńTo jest pierwsze blogowe wyzwanie, w którym biorę udział i też się właśnie delektuję tym wielogłosem całej naszej piątki :)
Usuń