środa, 21 marca 2018

Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa #3: Coś dla fanów nie-fantasy

W poprzednim wpisie zachwycałam się cechami powieści Anny Borkowskiej, przez które ma ona szansę zawojować serca miłośników fantasy. Dziś będzie o tym, dlaczego z przynależnością Gar'Ingawi, Wyspy Szczęśliwej do tej odmiany gatunkowej i ze spełnieniem potencjalnych oczekiwań jej fanów może jednak nie być tak łatwo.

 


Powiem tak: do opinii, że Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa to fantasy, przychyliłam się pod wpływem opinii innych fantastów, ale jest to dla mnie nieco nieintuicyjne. Definicja tej odmiany gatunkowej jest wprawdzie szeroka i trudno się przyczepić, że książka nie spełnia tego czy tamtego kryterium; miałam jednak wrażenie, że czytelnik przystępujący do lektury powieści Anny Borkowskiej z oczekiwaniami takimi, jakie zazwyczaj ma się wobec fantasy, niekoniecznie musi dostać to, czego chce. Dziś spróbuję zracjonalizować te intuicje.


Pierwsza intuicja wynika z tego, że jak zdążyłam się już podzielić na fanpejdżu, Gar'Ingawi bardzo długo mi się czytało. Nie kryję, że po części dlatego, że wiedziałam, że będzie to dla mnie jedna z Bardzo Ważnych Książek i nie chciałam, żeby skończyła mi się za szybko, ale po części był to też efekt dość powolnego duktu tej książki. 


I absolutnie nie chodziło o to, że jest nudna – nie, jak już wspominałam poprzednio, jej fabuła jest inteligentna i zaskakująca. Poza tym, pomimo wysokich walorów intelektualnych, nie jest to powieść nazbyt trudna czy napisana nadmiernie wymagającym językiem – poza zdrową i typową dla lektury fantasy koncentracją na tym, kto należał do jakiego rodu i który z bohaterów nosił które z osobliwych imion, nie ma tu jakichś szczególnie ciężkich umysłowych zagwozdek a zawarta w książce głębia niejako wchodzi do umysłu czytelnika sama, dając do myślenia po przeczytaniu ale nie każąc specjalnie biedzić się w trakcie. 


Nie chodzi też absolutnie o dłużyzny w typie przysłowiowych opisów przyrody – zdarzeń jest tam mnóstwo i w sumie w jednej z fejsbukowych dyskusji pojawiła się hipoteza, że to może przez nagromadzenie treści i zdarzeń, a nie, jak to często bywa, przez monotonię, książkę czyta się dłużej niż inne.


No dobrze, więc zagęszczenie treści to, być może, pierwszy powód tego, że Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą czyta się nieco osobliwie. Faktycznie, pamiętam momenty, gdy widząc, ile zostało stron do zakończenia danego rozdziału czy tomu, myślałam sobie: nie, autorce w życiu nie uda się doprowadzić do końca danego wątku. A później, jak się okazywało, udawało jej się i to w bardzo dobrym stylu: sprawne nakreślenie dziejów całej epoki na kilku stronach, zarysowanie kontynentalnego konfliktu militarnego w dłuższym akapicie. Końcowy efekt epicki jest wyborny, ale fakt, coś takiego trudno jest czytać szybko.


Ta kwestia tempa lektury wydała mi się intuicyjnie nietypowa dla fantasy. Czy to z mojej strony słuszne, czy też kieruję się stereotypem? Na pewno fakt, że Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa nie jest pageturnerem i ma w sobie mnóstwo treści, sprawia, że nie jest podobna do fantasy typowo rozrywkowej (i w ogóle jakiejkolwiek literatury rozrywkowej zresztą). 


Co zatem z fantasy „ambitną”, mitopeiczną, jak np. wzmiankowani na okładce Gar'Ingawi Tolkien i Le Guin? Z powieściami Le Guin książka Borkowskiej ma sporo wspólnego, ale sądząc przynajmniej po moich osobistych doświadczeniach czytelniczych, raczej nie w tej kwestii – powieści badaczki z Berkeley czyta mi się o wiele szybciej. 


Co do Tolkiena – fakt, tutaj wrażenia mogą być dużo podobniejsze. Ja sama podczas pierwszej lektury tak Hobbita, jak i Władcy Pierścieni, strasznie te książki, pod względem czasu lektury, międliłam, a i z relacji znajomych, zwłaszcza tych, którzy za Tolkienem nie przepadają, wynika, że mają prozę Profesora za niełatwą do przebrnięcia. Nie mówiąc już o młodszych czy mniej wyrobionych czytelnikach, którzy w internetowych społecznościach czytelniczych żalą się, że Tolkien pozostaje, ze względu na trudność lektury właśnie, całkowicie poza ich zasięgiem.


A z czego, oprócz wspomnianej wcześniej gęstości treści, może wynikać ta różnica – niekiedy stająca się niepokonywalną przeszkodą – w czytelniczym odbiorze? Wydaje mi się, że na pewno są jakieś konkretne, mierzalne wyznaczniki w poetyce powieści, które przesądzają, że odbieramy je jako lżejsze lub cięższe w lekturze. Bardziej dogłębne dociekania w tej sprawie zostawię zawodowcom, sygnalizując tylko jedną hipotezę: wydaje mi się, że jedną z przyczyn może być ilość i sposób prowadzenia dialogów.  


U Borkowskiej jest ich, tak mi się wydaje, niezbyt wiele i są stosunkowo krótkie, autorka często uzupełnia potem te krótkie sceny rozmów opisem myśli mówiących postaci lub po prostu przechodzi płynnie do dalszego opisu wydarzeń. Na pewno nie przypominam sobie z tej książki dialogów będących czczą szermierką słowną czy zabijaniem czasu przez postaci (choć humor konwersacyjny jest, i owszem); z wypowiadanych słów na ogół zawsze, o ile pamiętam, wynika coś konkretnego.


Porównałam pobieżnie z książkami fantasy, które miałam pod ręką. Opowiadania George'a R. R. Martina ze świata Gry o tron – faktycznie, dialogów nieporównywalnie więcej a fragmenty tekstu zupełnie pozbawione wypowiadanych prze bohaterów kwestii – dużo mniej liczne i zdecydowanie krótsze. Poza tym – z tego, co pamiętam na świeżo z lektury – dużo gadania dla samego wprowadzenia nastroju czy w ogóle dla samej „przyjemności tekstu”.


Idźmy oczko dalej, zajrzyjmy do zbioru powieści haińskich Le Guin – tu proporcje między dialogiem a opisem są bardziej zbliżone do tych w Gar'Ingawi, ale jednak dialogów wydaje się być tu więcej.


I wreszcie Wyprawa Tolkiena – tak, tu dialogów jest jeszcze mniej, niż u Le Guin (choć nadal są, na oko, liczniejsze, niż w Gar'Ingawi), natomiast przerwy między nimi – czy to w postaci opisów, czy relacji narratora z tego, jak posuwa się akcja – są dłuższe, niż w którejkolwiek z porównywanych tu książek, łącznie z książką Borkowskiej.


To wszystko nie jest bardzo reprezentatywne ani uczone, ale wydaje mi się, że może tu być coś na rzeczy. I jest to też potencjalna czerwona lampka dla fanów fantasy: choć w Gar'Ingawi, Wyspie Szczęśliwej można znaleźć mnóstwo cudowności, to nie ma się co nastawiać, że będą wśród nich czy to wzniosłe, budujące klimat dialogi mogące ucieszyć fana high fantasy, czy to pojedynki na dowcipne gagi rodem z fantasy bardziej przaśno-humorystycznej.


Tym z fanów high fantasy, którzy chcieliby też epickich opisów czy innych form budowania klimatu przez narratora, również nie będzie dane to, czego chcą – z tego, co pobieżnie patrzę, w objętości znaków potrzebnej Tolkienowi do nastrojowego odmalowania tego, jak drużyna szykuje się do wędrówki, Borkowska potrafi rozwalić jedno imperium, pobudować drugie, oddalić do domu rodziców królewską małżonkę i dodać do tego krzepiąco-ironiczny komentarz co do specyfiki plemion, z której się owa małżonka i jej wiarołomny mąż wywodzili. 


I powtórzę raz jeszcze – wszystko powyższe nie oznacza, że w Gar'Ingawi, Wyspie Szczęśliwej nie występują takie cechy, jak błyskotliwość, nastrojowość czy dowcipność dialogów, albo piękno i wzniosłość w opisach. To wszystko tam jest, ale dawkowane, podporządkowane pędzącej wartko akcji i myślom przewodnim. Jeśli ktoś ma natomiast ochotę na fantasy, które pozwoli mu wytarzać się w konwencji, skąpać w klimacie, oderwać się od rzeczywistości i po prostu zanurzyć w uniwersum, gdzie można np. pojeździć konno czy zdzielić giermka w ucho bez strachu przed upokorzeniem tegoż i nieprzyjemnościami natury prawnej – to nie jest to raczej lektura dla niego.


Nie jest zatem Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa, rozrywkową fantasy i nie jest też fantasy immersyjną w klasycznym rozumieniu (nie żeby w ogóle, podczas lektury człowiek też trochę „chodzi” w tym świecie, ale to jest inne, niż w przypadkach bardziej prototypowych). Czym zatem jest i do czego z kolei jest podobne?


Ja od początku – to moja druga intuicja – miałam skojarzenia z powiastką filozoficzną albo literacką przypowieścią – z formami, gdzie fantastyczny świat, owszem, jest i jest ważny, ale bardziej, niż gatunkowe fajerwerki, nasycenie się konwencją, uradowanie lubianymi dekoracjami i archetypami, liczy się to, z czym autor do nas przyszedł – jakaś filozoficzna prawidłowość czy ukazanie ważnego mechanizmu działania świata czy człowieka. 


I ta właściwość Gar'Ingawi, Wyspy Szczęśliwej kojarzy mi się jednak – wiem, że to niepopularna teza – z literaturą głównego nurtu. W sukurs w tym przekonaniu idzie mi Grzegorz Szczepaniak w tekście napisanym do Informatora Gdańskiego Klubu Fantastyki:

Gar’Ingawi…, a także Władca…, to dzieła, które nie całkiem mieszczą się w ramach konwencji, do której się je zalicza, i znacznie wykraczają poza to, czego można się po typowej fantasy spodziewać. Na ich kształcie silnie odcisnęło się autorskie piętno – i znać po nich, że zostały wywiedzione z najgłębszych pokładów duszy ich twórców. W tym aspekcie bardzo przypominają książki tzw. głównego nurtu, w którym manifestowanie indywidualności twórczej jest często istotniejsze od czytelności dzieła (…) 1

Z rzeczy, które znam i które przychodzą mi do głowy jako pokrewne wobec Gar'Ingawi, Wyspy Szczęśliwej w kwestii takiej właśnie głównonurtowej baśniowości, wymieniłabym, oprócz wspomnianych w poprzedniej notce i dużo dawniejszych Podróży Guliwera, np. Mszę za miasto Arras Andrzeja Szczypiorskiego albo (wspominałam już kiedyś, że przeczytałam w życiu trzy książki na krzyż?) Na marmurowych skałach Ernsta Jüngera.


Zajrzałam zresztą pobieżnie do pierwszej z tych dwóch książek – ilościowy stosunek dialogów do opisów wydarzeń czy głębokich refleksji narratora też jest – przypadek to czy nie – nieco podobny.


Ale najważniejsze jest to, że choć zarówno w tych współczesnych, rozbudowanych fabularnie głównonurtowych przypowieściach, jak i u Borkowskiej bardzo liczą się takie rzeczy, jak (fikcyjne lub oparte na faktach) tło historyczne, pewien nastrój, uczucia bohaterów czy detale świata, to jednak widać, że te wszystkie funkcje są stosowane powściągliwie w stosunku do tego, co w tych książkach jest najważniejsze – opowieści o fikcyjnych wydarzeniach, które z kolei obrazują jakąś ważną duchową prawdę.


No bo właśnie, oprócz zewnętrznej otoczki są jeszcze w Gar'Ingawi sprawy ducha. I o tym będzie następna notka.


Borkowska, Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom I: Oczekiwanie, Tom II: Dzieje Nulani, Tom III: Dzieje Taguna. Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.
1 Szczepaniak, Grzegorz. 2012. „Okruchy Ogana: Trzydzieści lat minęło x 2”, [w:] Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki, październik 2012, s. 29

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz