poniedziałek, 12 marca 2018

Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa #2: Coś dla fanów fantasy (?)


Poprzednio wspomniałam, że powieść Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa Anny Borkowskiej nie jest według mnie typową fantasy. W międzyczasie trafiło do mnie sporo głosów – zarówno od współczytaczy, jak i fachowców – że książkę tę mają za fantasy bez żadnych zastrzeżeń. Cóż, nawiązując do ciut dawniejszej tradycji monastycznej – vox populi, vox Dei. Nie będę zatem – przynajmniej dziś – udowadniać, na ile Gar'Ingawi fantasy nie jest. Wprost przeciwnie – dziś opowiem o tym, co dla miłośnika tej literatury może być w powieści pociągające. Z problemami zmierzę się w kolejnej notce.


Zacznijmy od nakreślenia, o czym Gar'Ingawi w ogóle jest. A zatem, w neverlandowym archipelagu (ładnie wyrysowanym na mapce w pierwszym tomie), gdzie poszczególne wyspy noszą dźwięczne, nieindoeuropejskie nazwy, znajduje się maleńka wysepka, zwana przez mieszkańców Wyspą Szczęśliwą. Mieszkańcy ci prowadzą proste i niewinne życie – noszą białe ubrania, zajmują się rolnictwem i rybołówstwem, wiodą uregulowane życie rodzinne, nie znają zbrodni ani chciwości, a większość energii zajmuje im podobne do religijnej kontemplacji tzw. Oczekiwanie: czekają na kolejne przyjście Ora, Jasnego Brata, jednego z dwóch braci władających światem i uosabiających dobro i zło. W przeszłości Or podobno wielokrotnie pojawiał się na Wyspie, jednak w momencie rozpoczęcia akcji prawie nikt już tego nie pamięta.


W otaczających Wyspę rejonach świata bynajmniej nie jest tak spokojnie i kontemplacyjnie – pomiędzy zamieszkującymi je licznymi i nieraz przedziwnymi rasami zawiązują się handlowe sojusze, toczą się wojny, zawierane są i rozwiązywane strategiczne małżeństwa, rosną w siłę i podupadają narody i plemiona. Potomek władcy jednego z tych plemion, zwanego Dżugidami, pozbawiony szans na tron w swoim kraju, wpada na pomysł, jak podporządkować sobie nową ziemię: przypływa na Wyspę Szczęśliwą i udaje Ora, oszukując mieszkańców, że właśnie nastąpił Powrót. Plan się udaje a życie na Wyspie zmienia się nie do poznania. Na straży dawnych obyczajów i Oczekiwania zostają tylko cztery osoby – starzec i trójka dzieci...


NARESZCIE COŚ NOWEGO

Nawet jeśli mało udatnie to opisałam, to wydaje mi się, że już te pierwsze informacje o książce mogą podziałać zachęcająco na niejednego miłośnika fantasy. Mnie historia zaintrygowała od pierwszych dziesiątek stron.


Bo z jednej strony mamy doznania znane i przyjemne – wymyślony świat, różnorodność fantastycznych ras, pseudohistoriograficzne konflikty i zwroty akcji a z drugiej – ta fabuła nie kojarzy nam się za bardzo z niczym, prawda? Jeszcze sam wątek dobrego i złego brata czy spokojnej krainy, nad którą nadciąga jakaś plaga, są archetypowe, ale cała reszta – czytaliście kiedyś coś takiego? Ten motyw z Oczekiwaniem, z przejęciem władzy przez udawanie wyczekiwanego przez lud bohatera, z geriatryczno-dziecięcą drużyną kultywującą dawną wiarę? Nawet jeśli ktoś miał okazję spotkać podobne rozwiązania fabularne w innym utworze, to mam silne przekonanie, że nie było tego tyle, żeby uznać Gar'Ingawi za książkę kliszową.


Zaznaczę przy tym od razu, że im dalej, tym ciekawiej – jest sporo paradoksów, zwrotów akcji, mistyfikacji, intryg, nieoczywistych sytuacji psychologicznych – tak więc nawet jeśli jesteście osobami dobrze obczytanymi w historiach z przeróżnych neverlandów, jest spore prawdopodobieństwo, że, może z pewnymi wyjątkami, nie będziecie w stanie domyślić się kolejnych meandrujących decyzji fabularnych autorki. Mam też podejrzenie, że jeszcze więcej atrakcji czeka na czytelnika zabierającego się za książkę po raz drugi – ja czytałam tylko raz i kartkując ją teraz przy pisaniu notki, zauważyłam, że imiona i sytuacje z początku powieści, które przy pierwszym czytaniu potraktowałam jako dane, nabierają znaczenia, gdy zna się już całą opowieść.


Wspomniałam o dostarczanych przez Gar'Ingawi doznaniach potencjalnie przyjemnych dla entuzjasty fantasy. Oprócz przyjemności związanych z fabułą, jest też tego trochę w formie książki.


RADOŚĆ TWORZENIA

Wspomniana wielość ras i kultur w książce wydaje się być wykreowana z autentyczną światotwórczą radością i puszczeniem wodzów fantazji. Jeśli ktoś, jak ja, nie cierpi elfów i krasnoludów, odetchnie z ulgą – książka Borkowskiej to nie kolejne popłuczyny po Tolkienie, nie rozpoznałam też zresztą odniesienia do żadnej z mitologii. To raczej wyobraźnia rodem z Podróży Guliwera Jonathana Swifta albo ze średniowiecznych „opisań świata” – w sąsiedztwie Wyspy Szczęśliwej zamiast ras typowych dla fantasy spotkamy np. pajęczonogich żeglarzy ze skłonnością do dyplomatycznych wybiegów, kuliste stworzenia mające wiele kończyn i tworzące minimalistyczną poezję, czy też też małpy budujące utopię.


Autorka ciekawie buduje powiązania i spięcia kulturowe między nimi, umiejętnie dozuje też dziwność czytelnikowi – nieraz zaczynałam sobie wyobrażać danego bohatera jako zwyczajnego człowieka i dopiero późnej stopniowo dowiadywałam się, że w istocie jest to patykowaty stwór albo przedstawiciel rasy o nadzwyczajnej długowieczności.


Miło jest również w opisach. Choć to inne krajobrazy i inny klimat, ten, kto pokochał Tolkiena za pełne wzniosłości opisy gór czy za podkreślanie poruszających chwil w fabule opisem światła igrającego na wodzie albo cudownego, dającego wytchnienie oczom lasu, pokocha również Gar'Ingawi. Nawiasem mówiąc, o konotacjach duchowych tej książki będę jeszcze pisać w jednej z kolejnych notek, ale kiedy pomyślę, że te opisy, pełne wrażliwości sensorycznej, kolorów, faktur, gry światłem, stworzyła pisarka żyjąca w klauzurowym klasztorze, to dochodzę do wniosku, że Oczekiwanie musi naprawdę wspomagać działanie wyobraźni.


SZYBKA MOWA W WYGWIZDOWIE

Szczególnie spodobały mi się, a momentami wręcz imponowały, rozwiązania dotyczące języka w Gar'Ingawi. Przede wszystkim – nie bolą. Po pierwsze, nazwy własne i elementy fikcyjnych języków w powieści wyglądają oryginalnie: Borkowska nie zastosowała żadnego ze „znanych i lubianych” chwytów: nie ma wariacji na temat języka angielskiego, słowiańskich „pirogów” ani silenia się na stylizację pt. „niech to wygląda jak typowy język fikcyjny w fantasy”. Słowa i nazwy brzmią nieindoeuropejsko i robiąc małe badanie z użyciem translatora online, stwierdziłam, że raczej nie są zaczerpnięte z jakiegoś konkretnego, istniejącego języka, choć pojedyncze słowa bywały przez komputer przyporządkowywane a to do węgierskiego, a to do japońskiego, a to do języków pacyficznych. Brzmi więc to wszystko jak inteligentna kreacja – no chyba że autorka kamufluje się równie dobrze, jak Marek S. Huberath w Miastach pod skałą, w którym język pieklan brzmiał jak fantastycznie odkształcony polski, a okazał się jednym z narzeczy Romów. Ciekawym novum jest to, że te egzotycznie brzmiące słowa zapisane są w Gar'Ingawi za pomocą polskich znaków: mamy imiona takie, jak Dżauri, Czuszir, czy Delu Chwan, czy też miasta Daggesz i Dżug-byr. Robi to fajne, bezpretensjonalne wrażenie i dodatkowo pokazuje brak wiernopoddańczości wobec konwencji stosowanych w fantasy.


Jeszcze jednym plusem co do języka jest obecność w książce refleksji lingwistycznej. Jeden przykład: tytułowa nazwa wyspy Gar'Ingawi, czy też imiona Jasnego i Ciemnego Brata, są przez różne nacje w książce wymawiane i zapisywane w różny sposób, w dodatku z zachowaniem logicznych reguł. Przykładowo, w małej, zamkniętej społeczności nazwy te są uproszczone lub uległy zjawiskom szybkiej mowy, a ich prawdziwe znaczenie przestało być odczytywalne – staje się takie dopiero po kontakcie z użytkownikami tego samego języka z innej, bardziej świadomej lingwistycznie społeczności. I takich rzeczy jest w książce więcej. Dobrze by było, gdyby ktoś kiedyś napisał o tym bardziej szczegółowo.


I wreszcie, języka nie ma w Gar'Ingawi nadmiernie dużo – dla mnie spora ulga przy współczesnej popkulturowej tendencji do epatowania przeróżnymi klingońskimi, valyriańskimi i niestety też filmowym sindarińskim jak produktami marketingowymi, co niestety lubią bezmyślnie podchwytywać debiutanci. Miło jest spotkać się z językiem, który do czegoś w fabule służy, a nie ma po prostu być fajniackim "wyposażeniem obowiązkowym" książki.


To by było tyle peanów. I teraz pytanie: o ile nie opisałam Gar'Ingawi jakoś bardzo nieudatnie – czy ta książka to nie jest przypadkiem coś, na co my, entuzjaści fantasy, zawsze czekaliśmy? Całe piękno tej odmiany fantastyki, z inteligentnie zrobionym światem, językiem i klimatem, i do tego fabuła, która sprawia wrażenie czegoś nowego i niekliszowego?


Po części pewnie tak, ale to jest ta różowsza strona medalu. W kolejnym wpisie opowiem, dlaczego przynajmniej część fanów fantasy może, moim zdaniem, mieć z tą książką problem.



Borkowska, Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom I: Oczekiwanie, Tom II: Dzieje Nulani, Tom III: Dzieje Taguna. Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz