Poprzednio wspomniałam, że powieść Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa Anny Borkowskiej nie jest według mnie typową fantasy. W międzyczasie trafiło do mnie sporo głosów – zarówno od współczytaczy, jak i fachowców – że książkę tę mają za fantasy bez żadnych zastrzeżeń. Cóż, nawiązując do ciut dawniejszej tradycji monastycznej – vox populi, vox Dei. Nie będę zatem – przynajmniej dziś – udowadniać, na ile Gar'Ingawi fantasy nie jest. Wprost przeciwnie – dziś opowiem o tym, co dla miłośnika tej literatury może być w powieści pociągające. Z problemami zmierzę się w kolejnej notce.
Zacznijmy
od nakreślenia, o czym Gar'Ingawi
w ogóle jest. A zatem, w neverlandowym archipelagu (ładnie
wyrysowanym na mapce w pierwszym tomie), gdzie poszczególne wyspy
noszą dźwięczne, nieindoeuropejskie nazwy, znajduje się maleńka
wysepka, zwana przez mieszkańców Wyspą Szczęśliwą. Mieszkańcy
ci prowadzą proste i niewinne życie – noszą
białe ubrania, zajmują się rolnictwem i rybołówstwem, wiodą
uregulowane życie rodzinne, nie znają zbrodni ani chciwości, a
większość energii zajmuje im podobne do religijnej kontemplacji
tzw. Oczekiwanie: czekają
na kolejne przyjście Ora, Jasnego Brata, jednego
z dwóch braci władających światem i uosabiających dobro i zło.
W przeszłości Or
podobno wielokrotnie pojawiał się na Wyspie, jednak w momencie
rozpoczęcia akcji prawie nikt już tego nie pamięta.
W
otaczających Wyspę rejonach świata bynajmniej nie jest tak
spokojnie i kontemplacyjnie – pomiędzy zamieszkującymi je
licznymi i nieraz przedziwnymi rasami zawiązują się handlowe
sojusze, toczą się wojny, zawierane są i rozwiązywane
strategiczne małżeństwa, rosną w siłę i podupadają narody i
plemiona. Potomek władcy jednego z tych plemion, zwanego Dżugidami,
pozbawiony szans na tron w swoim kraju, wpada na pomysł, jak
podporządkować sobie nową ziemię: przypływa na Wyspę Szczęśliwą
i udaje Ora, oszukując mieszkańców, że właśnie nastąpił
Powrót. Plan się udaje a życie na Wyspie zmienia się nie do
poznania. Na straży dawnych obyczajów i Oczekiwania zostają tylko
cztery osoby – starzec i trójka dzieci...
NARESZCIE
COŚ NOWEGO
Nawet
jeśli mało udatnie to opisałam, to wydaje mi się, że już te
pierwsze informacje o książce mogą podziałać zachęcająco na
niejednego miłośnika fantasy. Mnie historia zaintrygowała od
pierwszych dziesiątek stron.
Bo
z jednej strony mamy doznania znane i przyjemne – wymyślony świat,
różnorodność fantastycznych ras, pseudohistoriograficzne
konflikty i zwroty akcji a z drugiej –
ta fabuła nie kojarzy nam się za bardzo z niczym, prawda?
Jeszcze sam wątek dobrego i złego brata czy spokojnej krainy, nad
którą nadciąga jakaś plaga, są archetypowe, ale cała reszta –
czytaliście kiedyś coś takiego? Ten motyw z Oczekiwaniem, z
przejęciem władzy przez udawanie wyczekiwanego przez lud bohatera,
z geriatryczno-dziecięcą drużyną kultywującą dawną wiarę?
Nawet jeśli ktoś miał okazję spotkać podobne rozwiązania
fabularne w innym utworze, to mam silne przekonanie, że nie było
tego tyle, żeby uznać Gar'Ingawi za
książkę kliszową.
Zaznaczę
przy tym od razu, że im dalej, tym ciekawiej – jest sporo
paradoksów, zwrotów akcji,
mistyfikacji, intryg, nieoczywistych sytuacji psychologicznych –
tak więc nawet jeśli jesteście osobami dobrze obczytanymi w
historiach z przeróżnych neverlandów, jest spore
prawdopodobieństwo, że, może z pewnymi wyjątkami, nie
będziecie w stanie domyślić się kolejnych meandrujących decyzji
fabularnych autorki. Mam też podejrzenie, że jeszcze
więcej atrakcji czeka na czytelnika zabierającego się za książkę
po raz drugi – ja czytałam tylko raz i kartkując ją teraz
przy pisaniu notki, zauważyłam, że imiona i sytuacje z początku
powieści, które przy pierwszym czytaniu potraktowałam jako dane,
nabierają znaczenia, gdy zna się już całą opowieść.
Wspomniałam
o dostarczanych przez Gar'Ingawi doznaniach
potencjalnie przyjemnych dla entuzjasty fantasy. Oprócz przyjemności
związanych z fabułą, jest też tego trochę w formie książki.
RADOŚĆ
TWORZENIA
Wspomniana
wielość ras i kultur w książce wydaje się być wykreowana z
autentyczną światotwórczą radością i puszczeniem wodzów
fantazji. Jeśli ktoś,
jak ja, nie cierpi elfów i krasnoludów, odetchnie z ulgą –
książka Borkowskiej to
nie kolejne popłuczyny po Tolkienie, nie rozpoznałam też zresztą
odniesienia do żadnej z mitologii. To raczej wyobraźnia rodem z
Podróży Guliwera Jonathana
Swifta albo ze średniowiecznych „opisań świata” – w
sąsiedztwie Wyspy Szczęśliwej zamiast ras typowych dla fantasy
spotkamy np. pajęczonogich żeglarzy ze skłonnością do
dyplomatycznych wybiegów, kuliste stworzenia mające wiele kończyn
i tworzące minimalistyczną poezję, czy też też małpy budujące
utopię.
Autorka
ciekawie buduje powiązania i spięcia kulturowe między nimi,
umiejętnie dozuje też
dziwność czytelnikowi –
nieraz zaczynałam sobie wyobrażać danego bohatera jako zwyczajnego
człowieka i dopiero późnej stopniowo dowiadywałam się, że w
istocie jest to patykowaty stwór albo przedstawiciel rasy o
nadzwyczajnej długowieczności.
Miło
jest również w opisach. Choć to inne krajobrazy i inny klimat,
ten, kto pokochał
Tolkiena za pełne wzniosłości opisy gór czy za podkreślanie
poruszających chwil w fabule opisem światła
igrającego na wodzie albo cudownego, dającego wytchnienie oczom
lasu, pokocha również Gar'Ingawi.
Nawiasem mówiąc, o konotacjach duchowych tej książki będę
jeszcze pisać w jednej z kolejnych notek, ale kiedy pomyślę, że
te opisy, pełne wrażliwości sensorycznej, kolorów, faktur, gry
światłem, stworzyła pisarka żyjąca w klauzurowym klasztorze, to
dochodzę do wniosku, że Oczekiwanie musi naprawdę wspomagać
działanie wyobraźni.
SZYBKA
MOWA W WYGWIZDOWIE
Szczególnie
spodobały mi się, a momentami wręcz imponowały, rozwiązania
dotyczące języka w Gar'Ingawi.
Przede wszystkim – nie bolą. Po pierwsze, nazwy własne i elementy
fikcyjnych języków w powieści wyglądają oryginalnie: Borkowska
nie zastosowała żadnego ze „znanych i lubianych” chwytów: nie
ma wariacji na temat języka angielskiego, słowiańskich „pirogów”
ani silenia się na stylizację pt. „niech to wygląda jak typowy
język fikcyjny w fantasy”. Słowa
i nazwy brzmią nieindoeuropejsko
i robiąc małe badanie z użyciem translatora online, stwierdziłam,
że raczej nie są zaczerpnięte z jakiegoś konkretnego,
istniejącego języka, choć pojedyncze słowa bywały przez komputer
przyporządkowywane a to do węgierskiego, a to do japońskiego, a to
do języków pacyficznych. Brzmi
więc to wszystko jak inteligentna kreacja – no chyba że autorka
kamufluje się równie dobrze, jak Marek S. Huberath w Miastach
pod skałą,
w którym język pieklan brzmiał jak fantastycznie odkształcony
polski, a okazał się jednym z narzeczy Romów. Ciekawym novum jest
to, że te egzotycznie brzmiące słowa zapisane są w Gar'Ingawi
za pomocą polskich znaków:
mamy imiona takie, jak Dżauri, Czuszir, czy Delu Chwan, czy też
miasta Daggesz i Dżug-byr. Robi to fajne, bezpretensjonalne wrażenie
i dodatkowo pokazuje brak wiernopoddańczości wobec konwencji
stosowanych w fantasy.
Jeszcze
jednym plusem co do języka jest obecność w książce refleksji
lingwistycznej. Jeden przykład: tytułowa nazwa wyspy
Gar'Ingawi, czy też imiona Jasnego i Ciemnego Brata, są przez różne
nacje w książce wymawiane i zapisywane w różny sposób, w dodatku
z zachowaniem logicznych reguł. Przykładowo, w małej, zamkniętej
społeczności nazwy te są uproszczone lub uległy zjawiskom
szybkiej mowy, a ich prawdziwe znaczenie przestało być odczytywalne
– staje się takie dopiero po kontakcie z użytkownikami tego
samego języka z innej, bardziej świadomej lingwistycznie
społeczności. I takich rzeczy jest w książce więcej. Dobrze by
było, gdyby ktoś kiedyś napisał o tym bardziej szczegółowo.
I
wreszcie, języka nie ma w
Gar'Ingawi
nadmiernie dużo – dla
mnie spora ulga przy współczesnej popkulturowej tendencji do
epatowania przeróżnymi klingońskimi, valyriańskimi i niestety też
filmowym sindarińskim jak produktami marketingowymi, co niestety
lubią bezmyślnie podchwytywać debiutanci. Miło jest spotkać się
z językiem, który do czegoś w fabule służy, a nie ma po prostu
być fajniackim "wyposażeniem obowiązkowym" książki.
To
by było tyle peanów. I teraz pytanie: o ile nie opisałam
Gar'Ingawi jakoś
bardzo nieudatnie – czy
ta książka to nie jest przypadkiem coś, na co my, entuzjaści
fantasy, zawsze czekaliśmy?
Całe piękno tej odmiany fantastyki, z inteligentnie zrobionym
światem, językiem i klimatem, i do tego fabuła, która sprawia
wrażenie czegoś nowego i niekliszowego?
Po
części pewnie tak, ale to jest ta różowsza strona medalu. W
kolejnym wpisie opowiem, dlaczego przynajmniej część fanów
fantasy może, moim zdaniem, mieć z tą książką problem.
Borkowska,
Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom
I: Oczekiwanie, Tom
II: Dzieje Nulani, Tom
III: Dzieje Taguna.
Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz