niedziela, 4 lutego 2018

Święci z Hain

Wiadomość o śmierci Ursuli K. Le Guin dotarła do mnie w trakcie wprowadzania poprawek do tego tekstu. Szczerze mówiąc, nadal sobie tego wszystkiego nie poukładałam. To jedna z bardzo ważnych dla mnie autorek, w dodatku w ostatnich miesiącach, ze względu na wyzwanie Hain, byłam szczególnie mocno zanurzona w jej książkach. I jeszcze to, że przygotowując się do napisania ostatniej – tej – części cyklu wpisów, siedziałam akurat w temacie porównywania jej fabuł i chrześcijańskiej eschatologii.

Le Guin i eschatologia... Wywnętrzę się, że moim pierwszym wspomnieniem na temat tej twórczyni był jej esej, czy też wywiad z nią w „Nowej Fantastyce”, dawno temu, w którym napisała, że jest ateistką. Pamiętam, że czytając to jeszcze jako dziewczynka, zmartwiłam się o nią. I chyba nigdy mi to do końca nie przeszło.

Dziwnie mi trochę wrzucać w sieć tekst o wątkach duchowych i ostatecznych w książkach Ursuli tak krótko po Jej śmierci. Tym bardziej, że założenia duchowe, z których w nim wychodzę, są tak różne od tych, które deklarowała. Z drugiej strony nie chciałam czekać, bo kiedy upamiętnić tę Autorkę, jak nie teraz? Oby zatem wszystko obróciło się na jak najlepsze.

Notka na podstawie prelekcji pt. „All Saints of Hain. Finding parallels between Christian saints and U.K. Le Guin Hain's heroes” wygłoszonej 5 listopada 2017 r. podczas Festiwalu Fantastyki Falkon w Lublinie.




Przypomnijmy, o co chodziło ze świętymi i Le Guin: podczas zeszłorocznego wyzwania czytelniczego o powieściach z uniwersum Ekumeny fabuła Miasta złudzeń skojarzyła mi się z żywotami ze Świętych codziennego użytku Szymona Hołowni, które czytałam wówczas równolegle. W dyskusji pod wpisem zostałam zachęcona przez pomysłodawczynię wyzwania, Rusty, do napisania czegoś szerszego o martyrologii jako cesze bohaterów cyklu Le Guin. W ten sposób powstała prelekcja na zeszłorocznym Falkonie, a teraz ten wpis.


Jak można podejść do motywu męczeństwa lub świętości u Le Guin? Jeden ze sposobów podsuwają pierwsze strony Świata Rocannona. Narrator zauważa tam, że historia o czynach tytułowego Rocannona, „człowieka, zwykłego uczonego Ligi”1, została z czasem przez lud Ekumeny uznana za historię o czynach boga. Nie żałuje on przy tym zgryźliwości pod adresem zabobonnego motłochu: „Irracjonalizm wypełnia przepaść czasu, której dwa brzegi łączą nasze światłowce, a w jego mroku plenią się jak zielsko niepewność i niewspółmierność”. Czy krytykuje w ten sposób pomyłkę mieszkańców świata Rocannona, którzy błędnie uznali istotę ludzką za byt nadprzyrodzony, czy też generalnie prezentuje postawę krytyczną wobec wszelakiej metafizyki? Słowo „irracjonalizm” sugeruje raczej to drugie.


I to byłoby podejście, które najbardziej spodziewałabym się spotkać w tekście o Hain i świętych, gdybym go nie pisała, a czytała: założenie, że to, co stoi za hagiografiami, to pewien konstrukt oparty na pomyłce – mylnym założeniu, że istnieje cokolwiek nadprzyrodzonego – i porównujący mechanizm działania tego konstruktu z mechanizmem powstawania tworu politycznego powołanego przez człowieka, jakim była u Le Guin Ekumena.


Ja zabrałam się jednak do tematu od innej strony, bo podejście konstruktywistyczne wypadłoby w moim wydaniu nieszczerze. Skupię się przede wszystkim na fabularnym podobieństwie między historiami poszczególnych bohaterów z Hain a żywotami świętych, którzy mi się z nimi skojarzyli, a co do założeń światopoglądowych – cóż, nie kryję przemożnej sympatii do obu opisywanych tu o/Opowieści; do każdej proporcjonalnie do jej wagi.


Podobnie, jak w wyzwaniu, jedziemy według powieści haińskich Le Guin z wydania Prószyńskiego z 2015 r., czyli:

1. Świat Rocannona
2. Planeta wygnania
3. Miasto złudzeń
4. Lewa ręka ciemności
5. Słowo „las” znaczy świat
6. Wydziedziczeni



1. Świat Rocannona: Gaveral Rocannon i św. Jacek Odrowąż



Gaveral Rocannon to naukowiec – „kosmiczny etnograf” – który początkowo wyrusza na wyprawę w kompanii współbadaczy, potem zaś zostaje sam i przemierza planetę Fomalhaut II, zapoznając się z zamieszkującymi ją różnorodnymi plemionami (Angyarów, Gdemiarów i Fiia). Z drobniejszych, acz znaczących szczegółów jego biografii: Rocannon pomaga szlachetnej damie odzyskać utraconą własność (zwraca Semley jej naszyjnik), napotyka wspólnotę ludzi, która ucierpiała od klęski żywiołowej i wyświadcza im pomoc (pożar w wiosce Fiia i zemsta na jego sprawcach), a ostatecznie staje się legendarnym bohaterem i patronem-imiennikiem planety Rokanan, jak zostaje przechrzczona Fomalhaut II.


Szukając świętego, który byłby również szkolarzem, podróżnikiem i dobroczyńcą, wytypowałam św. Jacka Odrowąża (1185-1257): apostoła północno-wschodniej Europy, reformatora życia zakonnego i założyciela zakonu dominikanów w Polsce. Podobnie jak Rocannon, odebrał on solidne wykształcenie (urodzony w Polsce, udał się na studia do dalekiej Bolonii). Również tak jak swój haiński odpowiednik, choć w mniej dramatycznych okolicznościach, zaczyna wędrówkę w większej grupie, by następnie zostać w pojedynkę: po zakończeniu edukacji i formacji kapłańskiej we Włoszech, wraz z bratem Czesławem i innymi mnichami udaje się do Polski. Po drodze jego kompani odłączają się jednak jeden po drugim, zakładając klasztory w napotkanych miejscowościach. Jacek samotnie dociera do Krakowa i tam rozpoczyna swoją monastyczną działalność. Cała jego podróż z Włoch do Polski przypomina doświadczenia Rocannona również pod względem wielokulturowych kontaktów: św. Jacek z całą pewnością wędrował przez wiele krajów i głosił kazania ich mieszkańcom, choć może nie było ich aż tak wiele, jak podaje legenda (Szwecja, Norwegia, Dania, Szkocja, Rosja, Turcja, Grecja i ostatecznie Polska).


Również wymienione wcześniej szczegóły życia Rocannona mają odzwierciedlenie w żywocie św. Jacka. Okazję do pomocy damie w odzyskaniu własności zyskuje on w 1240 r., podczas pożaru Kijowa. Według legendy św. Jacek, nim uciekł z płonącego kościoła, chciał uratować monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Gdy miał już uciekać, usłyszał głos mówiący: „Zabierz też mnie!”. Dochodził on ze strony figury Matki Bożej. Św. Jacek chwycił figurę i choć ważyła dużo więcej, niż w naturalny sposób mógłby unieść, wyniósł ją wraz z monstrancją.


Paralela z pomocą poszkodowanym podczas klęski wiąże się ze znanym wykrzyknieniem „Święty Jacku z pierogami!”. Legenda o pierogach ma dwie wersje: według pierwszej z nich, św. Jacek odwiedził kiedyś miejscowość Kościelec, w której gradobicie zniszczyło plony i mieszkańcom groził głód. Święty nakazał im się modlić i plony w cudowny sposób się odrodziły. W dowód wdzięczności, mieszkańcy ugościli go pierogami ulepionymi z mąki z odzyskanego zboża. W drugiej wersji legendy to św. Jacek lepił pierogi i dokarmiał nimi ludzi cierpiących z głodu podczas tatarskiego najazdu na Kijów.


Jeśli chodzi o stanie się żywą legendą – cóż, Jacek Odrowąż stał się świętym, natomiast co do patronowania, jest wiele kościołów pod jego wezwaniem, niektóre (podobnie jak Fomalhaut II w uniwersum haińskim) w bardzo egzotycznych lokalizacjach – jedna z nich to np. bazylika św. Jacka w Chicago, od której wzięła nazwę tamtejsza słynna polska dzielnica, Jackowo.



2. Planeta wygnania: Rolery i Jacob, św. Joanna d'Arc i państwo Quattrocchi



Planeta wygnania to dość prosta historia, trudno było w niej dopatrzyć się jakiegoś szczególnie zawiłego życiorysu, który następnie można by dopasować do żywota któregoś ze świętych. Dwa główne tematy to – spoilery, spoilery! – militarne zwycięstwo oraz historia fajnej, mieszanej kulturowo pary małżeńskiej: Rolery i Jacoba Agata, która dała początek nowemu rodowi. Jakie tego typu historie sukcesu można znaleźć wśród zastępów świętych? Z sukcesem militarnym z pewnością kojarzy się Joanna d'Arc (1412-1431) – francuska dziewczyna, która powiodła swoich rodaków do kilku ważnych zwycięstw w wojnie stuletniej. Później co prawda nie miała łatwo, bo adwersarze posądzili ją o czary i spalili na stosie, ale moralne i eschatologiczne zwycięstwo należało jednak do niej.


Jeśli chodzi o fajne małżeństwa, to dwójką ludzi, którzy zostali kanonizowani po prostu za bycie dobrą parą, byli święci Maria (1884-1965) i Luigi (1880-1951) Beltrame Quattrocchi. W przeciwieństwie do bardziej stereotypowych świętych – męczenników czy przynajmniej celibatariuszy – według tego, co pisze o nich Hołownia w Świętych codziennego użytku, oni po prostu bardzo dobrze żyli ze sobą, byli mocno wierzący i trochę udzielali się charytatywnie. Co do dania początku nowemu rodowi – wszystkie z czworga ich dzieci wybrały życie konsekrowane, więc poniekąd kontynuowały hagiograficzną tendencję zapoczątkowaną przez rodziców. Ale przede wszystkim – państwo Quattrocchi po prostu bardzo dobrze funkcjonowali jako para. Kiedy czytałam zachwyty Hołowni nad zarówno ich wzajemną czułością w codziennym życiu, jak i górnolotnymi przemyśleniami o jedności dusz i nadziei na bycie razem nawet po śmierci, miałam podobne wrażenia, jak przy czytaniu passusów o życiu małżeńskim pary z planety Werel – z jednej strony czuła troska o wzajemne zdrowie czy szukanie chwil prywatności, z drugiej – kosmiczne porozumienie nawiązane za pomocą niewyuczonej myślomowy. I zarówno fabuła Planety wygnania, jak i historia Quattrocchich to – dla mnie przynajmniej – źródła krzepiącej myśli, że nawet jeśli chce się być moralnym maksymalistą, to czasem – czasem – nie trzeba nadstawiać głowy albo odzierać się ze wszystkiego, czasem może po prostu być dobrze.



3. Miasto złudzeń: Falk/Ramarren, św. Maria Egipska i inni


Co do głównego bohatera Miasta złudzeń, zwanego na początku Falkiem, później Ramarrenem, znów trudno było jednoznacznie dopasować do jego życiorysu jakąś jedną znaną mi biografię świętego. Podczas gdy jednak w wypadku Planety wygnania trudnością była zbytnia prostota fabuły, tutaj losy protagonisty okazały się zbyt skomplikowane. Na początku odnaleziony bez pamięci, później układający sobie życie w domu Zove, a następnie ruszający na misję nie wiadomo gdzie i po co, gdzie po drodze, oprócz rozlicznych przygód i niestałości w kwestiach sercowych, doświadczał też kilkukrotnej zmiany punktu widzenia i motywacji. Generalnie, jeśli był kiedykolwiek taki święty, to oprócz bogatego w przygody życiorysu musiał mieć jeszcze albo wyjątkowo chaotyczne otoczenie, albo wyjątkowo niestały charakter...


I z tym tropem kojarzy mi się – choć dość luźno – kilku świętych. Niezbyt etycznie wyglądająca – zarówno w kwestii wierności i opanowania, jak i konsensualności afera miłosna Falka i Estrel, którą ten pierwszy srogo następnie odpokutował, może kojarzyć się z historią św. Marii Egipskiej (344-421), która spędziwszy młodość jako wyjątkowo rozbuchana seksualnie jawnogrzesznica, udała się w końcu na pielgrzymkę do Jerozolimy. Początkowo dołączyła do niej w celach seksualnych, jednak podczas jej trwania nawróciła się i została pobożną eremitką. Czyż ten finał nie jest trochę podobny do finału historii Falka, który po przebyciu skomplikowanych życiowych meandrów na Terrze, udaje się na swoją właściwą, ostateczna misję w (niemalże) samotności i mistycznym mroku?


Jeśli chodzi o samo bogactwo życiowych ról, Falk może kojarzyć się z św. Rafałem Kalinowskim. Z wykształcenia inżynier, jakiś czas pracował na uczelni, po czym wstąpił do carskiego wojska, ale w obliczu niebezpieczeństwa bratobójczej walki zrzekł się stanowiska i przystąpił do powstania styczniowego, został nawet ministrem wojny w strukturach litewskich. Za karę za działalność powstańczą został zesłany na Syberię, gdzie imał się przedziwnych zajęć zarobkowych, a po zwolnieniu z katorgi i powrocie do Polski wstąpił do zakonu karmelitańskiego i przyjął święcenia kapłańskie. Hołownia wspomina dodatkowo, że Rafał Kalinowski był wielkim bałaganiarzem i człowiekiem wyjątkowo nieogarniętym w kwestiach domowo-bytowych, co też kojarzy się trochę z chwiejną osobowością Falka/Ramarrena.


To, co najbardziej utrudniało mi przyrównanie Falka do któregoś ze świętych, to jednak jego niezbyt kryształowa moralność. Niestały w uczuciach wobec kobiet (podczas trwania fabuły porzucił trzy, choć jedną – na samym początku – nie całkiem świadomie) i nie do końca pewny, co w zasadzie powinien robić, czy jego misja ma sens – Falk nie dostaje tu do poziomu pozostałych protagonistów Hain, mających raczej wysokie standardy moralne, nawet jeśli nie w rozumieniu chrześcijaństwa, to z pewnością na miarę swoich kręgów kulturowych.


Ale, po namyśle, bywali i tacy święci. Mojżesz Etiopczyk, o którym również wspomina Hołownia, to były zbir, który tak jak Maria Egipska, nawrócił się i został pustelnikiem, ale... czasami miewał epizody powrotu do dawnego życia i zdarzało mu się udać na szaber i dziewczyny. Jeśli zaś chodzi o chwile zawahania Falka w mieście Es Toch, to jego czasowe zaciemnienie wizji tego, co należy robić, kojarzy się z „nocami ciemnymi” niemal utraty wiary, których doświadczała m.in. św. Matka Teresa z Kalkuty.



4. Lewa ręka ciemności: Genly Ai i św. Augustyn z Canterbury

Obrazek oczywiście mylący, św. Augustyn nie był, jak św. Patryk, przedstawicielem chrześcijaństwa iroszkockiego. Został wysłany bezpośrednio przez papiestwo, a oba odłamy - iroszkocki i papieski - połączył dopiero w 664r. synod w Whitby. Ale metodologię mieli podobną!


Jednym z wątków, który szczególnie pociąga mnie w Lewej ręce ciemności, jest sposób politycznego działania Ekumeny i jej mobili. Zachwyciło mnie, że wspólnota wysyłała swoich ambasadorów na misje jako kompletnie bezbronnych: w pojedynkę, bez możliwości nacisku militarnego czy choćby samoobrony, i że proces przekonywania miejscowych do ewentualnego przystąpienia do Ekumeny był zaplanowany jako nieśpieszny, dobrowolny i dostosowany do rytmu decyzyjności danej społeczności: jeśli akcja się nie uda i mobil zginie lub umrze na swoim posterunku, to co najwyżej jego kolejny zmiennik dokończy dzieło, które tamten rozpoczął.


Choć ten sposób działania – bezbronność i nienawracanie na siłę niechętnych – jest zgodny z regułami, jakie Jezus ustanowił dla wszystkich apostołów czy misjonarzy (por. Mateusz 10), mnie, chyba pod wpływem eseju Sapkowskiego Świat króla Artura, kojarzyło się to szczególnie z chrystianizacją Wysp Brytyjskich we wczesnym średniowieczu, która w porównaniu z innymi misjami tamtych czasów była szczególnie pokojowa, wieloetapowa i cierpliwa, a proces wyjaśniania prawd wiary nowym wyznawcom często następował w sposób zindywidualizowany i odwołujący się do ich dawniejszych wierzeń, odpowiednio „uświęconych”.


A który z misjonarzy Brytanii miał żywot najpodobniejszy do LeGuinowskiego Genly'ego Ai? Przypomnijmy: Genly był mobilem na planecie Gethen – odizolowanej od reszty uniwersum i zamieszkanej przez wyjątkową (bo hermafrodytyczną wskutek eksperymentu) społeczność. Trafia tam na dwa skonfliktowane, współzawodniczące ze sobą państwa – Karhid i Orgoreyn – pomiędzy którymi musi toczyć dyplomatyczną grę. W działaniach wspomaga go polityczny poplecznik, który z czasem staje się przyjacielem (Estraven); w pewnym momencie misja przeżywa kryzys (Karhid wycofuje swoje poparcie a Orgoreyn okazuje otwartą wrogość), ale ostatecznie kończy się sukcesem, przy czym sam Genly nie dokonuje niczego szczególnie spektakularnego, ale przeciera szlak kolejnym mobilom.


Spośród pozostałych misjonarzy na Wyspach, takich jak św. Patryk, św. Kolumban czy król Oswy, te losy najbardziej przypominają mi życie św. Augustyna z Canterbury (nie mylić z tym św. Augustynem, tym z Hippony). Był on mnichem benedyktyńskim wysłanym pod koniec 6w. n.e. do królestwa Kent. Podobnie jak Genly Ai, trafia on zatem do społeczności odizolowanej (bo żyjącej na wyspie) i na swój sposób niezwykłej. W wypadku mieszkańców Anglii tą niezwykłością była ich skomplikowana historia religijna: niektóre mieszkające tam ludy już wcześniej przyjęły chrześcijaństwo od mnichów iroszkockich takich, jak św. Kolumban, miało ono jednak formę nieco inną od ogólnokatolickiej, ponadto z czasem w wielu miejscach powtórnie ustąpiło pogaństwu.


Co do dalszych podobieństw między św. Augustynem a Genlym Ai, w obu biografiach powtarza się temat współzawodniczących państw i dyplomacji. Kent było jednym z siedmiu królestw staroangielskiej heptarchii, a przyjęcie nowej-nienowej wiary mogło zaskutkować zarówno dyplomatycznym sukcesem (np. poprzez lepsze stosunki z kontynentalnymi państwami, które przyjęły chrześcijaństwo), jak i ryzykiem (np. poprzez konflikty z pogańskimi państwami heptarchii).


Podobnie jak Genly, również i św. Augustyn miał poplecznika, który stał się przyjacielem – chodzi o króla Kent, Æthelberhta, który, początkowo jedynie godzący się na misję Augustyna, m.in. na prośbę swojej chrześcijańskiej żony Berty, z czasem sam przyjął chrzest i nawiązał z apostołem życzliwą relację.2


Misja Augustyna, podobnie jak misja Genly'ego, również miała swój moment krytyczny – wskutek niepowodzeń w dyplomacji, Augustynowi nie udało się objąć ewangelizacją i biskupią pieczą Walii – ale ogólnie rzecz biorąc zakończyła się sukcesem: Kent zostało pokojowo schrystianizowane, arcybiskupstwo w Canterbury – założone, a święty Augustyn, choć w swojej misji nie wyszedł poza malutkie Kent, położył kamień węgielny pod dalszą chrystianizację Anglii.



5. Słowo „las” znaczy świat: Raj Ljubow i św. Wojciech



Mój odbiór Raja Ljubowa – kolejnego haińskiego etnologa, wysłanego na planetę Athshe wraz z grupą kolonistów w celu zbadania społeczności Athshean a w obliczu konfliktu między miejscowymi a najeźdźcami stającego w obronie tych pierwszych – ewoluował w miarę, jak przetrawiałam lekturę „Słowo >las<...”. Tuż po przeczytaniu byłam pełna entuzjazmu: mam słabość do przekonująco kryształowych bohaterów, a on taki właśnie się wydawał: wrażliwy, stający po stronie słabszych i odważny aż do śmierci.


Z czasem pewne rzeczy zaczęły mi jednak w tej kryształowości nie grać. Zauważyłam, że jakkolwiek Ljubow to postać skonstruowana tak, że budzi sympatię czytelników, w bohaterach powieści wydaje się budzić gremialną niechęć. Choć taki moralny i pełen dobrych chęci, naraża się ostatecznie zarówno swoim kompanom – nienawidzi go brutalny militarysta Davidson, co aż tak nie dziwi, ale zraża się do niego również np. sympatyczny i szacowny zwierzchnik misji, Gosse – jak i miejscowym, w których obronie staje: ostatecznie ginie z ich ręki, a jego athsheański przyjaciel Selver opuszcza go, uzyskane od niego informacje wykorzystując w morderczych celach.


Który święty miał podobnie, jak Ljubow? Że niby wszystko super, wysoka moralność, pokojowe nastawienie – ale jednak otoczenie bardzo, ale to bardzo nie potrafiło tego docenić? Dzięki książce Hołowni, ku swemu pewnemu zdziwieniu, zidentyfikowałam taką postać w świętym bardzo znanym, bo będącym jednym z patronów Polski – w Wojciechu Praskim (~956-997), misjonarzu Węgrów, Polaków i Prusów i męczenniku za wiarę.


Święty Wojciech, choć jako patron Polski może pozornie kojarzyć się z ucukrowanym bogoojczyźnianym ideałem, był postacią mogącą się podobać z punktu widzenia współczesnej moralności. Choć oryginalnie był dygnitarzem – biskupem Pragi – to najwyraźniej wyżej cenił sobie zasady moralne, niż stanowisko i poważanie innych, bo zdecydował się narazić swoim pobratymcom (jak Ljubow Davidsonowi), wstawiając się za kimś poszkodowanym (w wypadku Wojciecha była to kobieta posądzona o cudzołóstwo; Wojciech chciał uchronić ją przed śmiercią) i został w konsekwencji skazany na wygnanie. Przyjmując zdecydowanie mniej reprezentacyjną, ale ewidentnie lepiej odpowiadającą jego religijnemu zapałowi rolę misjonarza, udał się – odwiedziwszy wcześniej inne kraje – do Prus. Wyprawa przypominała pod względem organizacyjnym misję Raja Ljubowa na Athshe: Prusy były miejscem położonym na skraju ówczesnej „cywilizowanej” Europy, dzikim, nieznanym i niebezpiecznym, a Wojciech, choć podróżujący w towarzystwie wojów, sam był nieuzbrojony i pokojowo nastawiony. Z jakiegoś powodu naraził się jednak pruskiej ludności – ponoć przez zbyt władcze i stanowcze potępianie praktykowania przez nich dawnej wiary – i finał jego historii był taki, jak zakończenie wątku Ljubowa w książce. Obaj odnieśli też moralne, a w szerszej perspektywie również praktyczne zwycięstwo: zapiski naukowe Ljubowa poczynione na Athshe okazały się bezcenne dla dalszej pokojowej misji Ekumeny, natomiast ewangelizacja Wojciecha doczekała się po jego śmierci chwalebnej kontynuacji: Prusy przyjęły chrześcijaństwo, ciało świętego, odkupione od Prusów przez króla Ottona III, stało się ważnym artefaktem dla tworzenia się państwa Bolesława Chrobrego (pamiętacie z lekcji historii tę wymianę relikwii między polskim księciem a niemieckim cesarzem?), a sam święty stał się później tegoż państwa patronem.


Jeśli ktoś miałby ochotę podrążyć w – tym razem – zamierzonej reprezentacji postaci św. Wojciecha w fantastyce, to polecam zajrzeć do retro-kryminału Wojciecha Szydy pt. Sicco z serii NCK tam z kolei sprawa jest wyłożona od strony alterhistorycznej.



6. Wydziedziczeni: Szevek i św. Albert Wielki



Szevek z „Wydziedziczonych” to przede wszystkim naukowiec. Do tego jeszcze introwertyk, co też ładnie odpowiada stereotypowi naukowca. Znajdźmy mu więc świętego, który parał się nauką. Tak właśnie natrafiłam na św. Alberta Wielkiego (~1200-1280) – niemieckiego dominikanina, biskupa i wybitnego późnośredniowiecznego uczonego.


Punktów wspólnych między tymi dwiema postaciami jest co najmniej kilka. Przede wszystkim wszechstronność zainteresowań oraz zamiłowanie, obok dziedzin bardziej ścisłych, również do filozofii. Szevek, przedstawiciel społeczności buntowników, którzy emigrowali z planety Urras na jej księżyc zwany Anarres i stworzyli tam utopijne społeczeństwo, był wybitnym ekspertem tzw. Nauki Szlechetnej – dziedziny łączącej matematykę, fizykę, filozofię i etykę. Z punktu widzenia współczesnego podziału dziedzin brzmi to eklektycznie, jednak nie byłoby pewnie takie dla wszechstronnego uczonego z czasów późnego średniowiecza. Św. Albert był bowiem jeszcze bardziej wszechstronny: miał ponoć biegłość m.in. w teologii, filozofii, botanice, geografii, astronomii, astrologii, mineralologii, alchemii, zoologii, fizjologii, frenologii i naukach prawnych. Jeśli zaś chodzi o sympatię do filozofii, to był pionierem nauczania tego przedmiotu adeptów teologii – jako niższej dziedziny będącej wstępem do dociekań bardziej metafizycznych. Prawdopodobnie mógłby więc rozumieć ideę Nauki Szlachetnej dużo lepiej, niż współcześni, wyspecjalizowani badacze...


Szevek i św. Albert dzielą też kilka drobniejszych szczegółów biograficznych. Obaj byli intelektualnymi pionierami i przypisuje im się jakieś ważne odkrycie: w wypadku Szeveka było to opracowanie technologii ansibla, a w konsekwencji – zrewolucjonizowanie komunikacji w społeczności Ekumeny. Św. Albert był natomiast nauczycielem słynnego św. Tomasza z Akwinu – położył zatem podwaliny pod dzieło tego wielkiego teologa – oraz, jak mówi legenda, człowiekiem, który odkrył kamień filozoficzny. Obaj uczeni – jak wielu przedstawicieli ich zawodu we wszystkich epokach – mieli epizody pracy i wykładania za granicą: Szevek opuścił rodzinny księżyc Anarres, by upowszechniać swe odkrycia na planecie Urras; św. Albert wyjechał z Niemiec i wykładał w Bolonii i Paryżu. Obaj zostali w swojej pracy zainspirowani przez jakąś świątobliwą kobietę: Szevek, jak każdy prawomyślny Anarresyjczyk, wyznawał nauki rewolucjonistki i nauczycielki moralnej Lai Odo, podczas gdy św. Albert wstąpił do dominikanów na skutek wizji, w której ukazała mu się Matka Boża. Zarówno Szevek, jak i Albert wsławili się komentarzami do dzieł swoich wielkich poprzedników (znów rzecz typowa w świecie naukowym wszelkich epok i planet): uniwersalna teoria czasu Szeveka powstała na gruncie badań Alberta Einsteina, zaś św. Albert wsławił się komentarzami do dzieł Arystytelesa i ożywieniem odbioru jego dorobku w średniowiecznej nauce. I wreszcie, tak Szevek, jak i Albert byli osobami skromnymi: Szevek, jako dobry Odonianin, odrzucał ideę własności prywatnej i był wrażliwy na biedę niższych klas społecznych na Urras; z kolei Albert, w duchu chrześcijańskiej prostoty, pomimo godności biskupa wolał chodzić pieszo, niż wywyższać się, jeżdżąc konno.


Na koniec historii Alberta jeszcze taka mała dygresja. Kojarzycie Zakon Albertyński św. Leibowitza z Kantyczki dla Leibowitza Waltera M. Millera? To właśnie od tego Alberta pochodzi jego nazwa.



Ekumena i misja chrześcijańska: podsumowanie


Wszystko powyższe to w dużej mierze zabawa w skojarzenia, ale można wysnuć z niej kilka prawidłowości. Naukowcy i mobile Ekumeny (Rocannon, Genly Ai i Ljubow) okazali się, jak jeden, podobni do wczesnochrześcijańskich misjonarzy działających na przedmurzu chrześcijaństwa – podobieństwa to głównie działalność w obcym środowisku, poznawanie lokalnej społeczności, pomaganie jej w razie potrzeby i głoszenie swojego posłannictwa, z lepszym lub gorszym skutkiem.


Postaci bardziej marginalne dla misji Ekumeny (choć oczywiście nie dla fabuł powieści, czy też dla swoich społeczności), takie jak Rolery, Jacob Agath, Falk czy Szevek otrzymały jako odpowiedniki świętych o bardziej świeckich specjalizacjach: waleczną św. Joannę, skupionych na sobie wzajemnie państwa Quattrocchich, pogubioną życiowo św. Marię Egipską, czy uczonego Alberta.


Większość świętych, którzy skojarzyli mi się z bohaterami Hain, to postaci z czasów średniowiecza – może dlatego, że Hain znane nam z powieści, jak średniowieczne chrześcijaństwo, jest na wczesnym etapie rozwoju i osoby pracujące u podstaw tych projektów mogły być do siebie podobne. A może dlatego, że formuliczne, okraszone legendą losy dawnych świętych bardziej, niż lepiej znane pod kątem biografii i bardziej przez to zniuansowane postaci współczesne, jak np. św. Teresa z Lisieux czy ks. Jerzy Popiełuszko, pasują do bohaterów wyrabiającej się dopiero literacko Le Guin takich jak Rocannon czy Ljubow?


Można też dopatrzeć się podobieństw etyczno-duchowych między chrześcijaństwem i Ekumeną. Oba projekty – pomimo odstępstw takich, jak sytuacje „nawracania” mieczem czy kolonia Davidsona – zakładają pokojowe nastawienie i bezbronność głoszących, a także nieudawanie się na głoszenie w dużych grupach: mobile Ekumeny mieli pracować w pojedynkę, Jezus posyłał apostołów dwójkami. Powszechna i ceniona duchowo (m.in. uniemożliwiała kłamstwo) „myślomowa” haińskich ludów jest podobna do techniki modlitwy myślnej, uwolnionej od formuł, słów, obrazów czy emocji, którą praktykowała św. Teresa z Ávila i którą, według jednej z jej ekstatycznych wizji, mają posługiwać się ludzie będący już w niebie. Są też pewne podobieństwa w sposobie oddawania czci wielkim postaciom obu projektów: nadawanie planetom czy rodom imion ich odkrywców czy założycieli (Rocannona, Jacoba Alterry) jest podobne do katolickiego czy prawosławnego zwyczaju nadawania kościołom czy zbożnym dziełom wezwania danego świętego.



Ekumena i chrześcijaństwo: źródło podobieństw?


Rzecz jasna, na pewno nie chodzi w tym wszystkim o bezpośrednią inspirację. Ursula K. Le Guin deklarowała ateizm, natomiast co do źródeł religijnych skojarzeń w cyklu haińskim, mówi się głównie o inspiracjach dalekowschodnich, np. taoizmem. Nie znalazłam żadnych dowodów na inspiracje chrześcijańskie i nie wydaje mi się, żeby autorka, pisząc te powieści, miała z tyłu głowy historię choć jednej z przywołanych przeze mnie kanonizowanych person.


I oczywiście, większość tych podobieństw to wynik zabawy intelektualnej w szukanie zbieżności - czasami trochę na siłę, bo nietrudno znaleźć wspólne punkty w biografiach dwóch ludzi, czy to istniejących, czy fikcyjnych. Ludzie generalnie są do siebie podobni, tym bardziej ci zaangażowani w budowanie jakiejś dużej, obdarzonej pewną charyzmą inicjatywy, której celem jest osiągnięcie dobra.


A jednak przyznam się, że miałam podczas lektury silne, choć trudne do wytłumaczenia, wrażenie pewnego emocjonalnego, by nie rzec duchowego, podobieństwa między ideą zjednoczenia ludów Hain a ideałami chrześcijaństwa. Choć, jak wspomniałam, nie ma powodu zakładać, że dzieje Ekumeny są w jakimkolwiek stopniu alegorią czy symbolicznym przedstawieniem doświadczenia chrześcijańskiego, moje przeżycia z nimi związane są porównywalne do tych, które miałam czytając bez wątpienia chrześcijańsko uduchowionego „Władcę Pierścieni” Tolkiena czy „Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą” Anny Borkowskiej. Miałam wrażenie, że choć powieści ze światów Hain teoretycznie są o polityce, to w praktyce chodzi tu o coś większego.


Bo jeśli by tak nie było, to czemu taka paskudna sceptyczka polityczna, jak ja, miała tak często ściśnięte gardło, czytając wzmianki o założeniach projektu haińskiego – całkiem tak, jakby chodziło nie o doczesne, międzyplanetarne przepychanki, a o najostateczniejsze, najbardziej poruszające sprawy i nadzieje człowieka?


To wszystko bardzo subiektywne, a odpowiedź poznam pewnie nie wcześniej, niż przy kolejnym odczytaniu haińskich książek. Ale, rany, jakakolwiek jest prawda o tym, gdzie Urszula aktualnie przebywa, mam nadzieję, że czerpie wszelkie pozytywne konsekwencje z tego tajemniczego Dobra, jakie udało jej się w tych powieściach zawrzeć.



Źródła

Źródła pierwotne:

Le Guin, Ursula. 2015. Sześć światów Hain [Rocannon's world, Planet of exile, City of illusions, Tle left hand of darkness, The word for world is forest, The dispossessed]. Translated by Danuta Górska, Lech Jęczmyk, Juliusz P. Szeniawski, Jacek Kozerski, Agnieszka Sylwanowicz, Łukasz Nicpan. Warszawa: Prószyński i S-ka.

Źródła wtórne:

dominicans.ie/saint-hyacinth-of-poland/
Hołownia, Szymon. 2015. Święci codziennego użytku [Saints for everyday use]. Kraków: Wydawnictwo Znak.
Kennedy, Daniel. "St. Albertus Magnus." The Catholic Encyclopedia. Vol. 1. New York: Robert Appleton Company, 1907. 10 Sept. 2014
Molnar, Enrico S. (30 April 1978). St. Adalbert - Missionary to three countries. The Living Church. Morehouse-Gorham Company. pp. 11–12.
Sapkowski, Andrzej. Świat króla Artura.
(St Augustine). Delaney Dictionary of Saints pp. 67–68
www.ancientfaith.com/podcasts/voicefromisles/augustine_and_friends
www.en.wikipedia.org

Zdjęcia: Pixabay i zbiory własne

Przypisy:
1 Le Guin, Ursula. 2015. Świat Rocannona [Rocannon's world]. Przeł. Danuta Górska, Lech Jęczmyk. W: Sześć światów Hain. Warszawa: Prószyński i S-ka, 7.


2 http://www.ancientfaith.com/podcasts/voicefromisles/augustine_and_friends

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz