Notka
na podstawie prelekcji pt. „All Saints of Hain. Finding parallels
between Christian saints and U.K. Le Guin Hain's heroes”
wygłoszonej 5 listopada 2017 r. podczas Festiwalu Fantastyki Falkon
w Lublinie.
Przypomnijmy,
o co chodziło ze świętymi i Le Guin: podczas zeszłorocznego
wyzwania czytelniczego o powieściach z uniwersum Ekumeny fabuła
Miasta złudzeń
skojarzyła mi się z żywotami ze Świętych codziennego
użytku Szymona Hołowni, które
czytałam wówczas równolegle. W dyskusji pod wpisem zostałam
zachęcona przez pomysłodawczynię wyzwania, Rusty, do napisania czegoś
szerszego o martyrologii jako cesze bohaterów cyklu Le Guin. W ten
sposób powstała prelekcja na zeszłorocznym Falkonie, a teraz ten
wpis.
Jak
można podejść do motywu męczeństwa lub świętości u Le Guin?
Jeden ze sposobów podsuwają pierwsze strony Świata
Rocannona. Narrator zauważa
tam, że historia o czynach tytułowego Rocannona, „człowieka,
zwykłego uczonego Ligi”1,
została z czasem przez lud Ekumeny uznana za historię o czynach
boga. Nie żałuje on przy tym zgryźliwości pod adresem zabobonnego
motłochu: „Irracjonalizm wypełnia przepaść czasu, której dwa
brzegi łączą nasze światłowce, a w jego mroku plenią się jak
zielsko niepewność i niewspółmierność”. Czy krytykuje w ten
sposób pomyłkę mieszkańców świata Rocannona, którzy błędnie
uznali istotę ludzką za byt nadprzyrodzony, czy też generalnie
prezentuje postawę krytyczną wobec wszelakiej metafizyki? Słowo
„irracjonalizm” sugeruje raczej to drugie.
I
to byłoby podejście,
które najbardziej spodziewałabym się spotkać w tekście o Hain i
świętych, gdybym go nie pisała, a czytała:
założenie, że to, co stoi za hagiografiami, to pewien konstrukt
oparty na pomyłce – mylnym założeniu, że istnieje cokolwiek
nadprzyrodzonego – i porównujący mechanizm działania tego
konstruktu z mechanizmem powstawania tworu politycznego powołanego
przez człowieka, jakim była u Le Guin Ekumena.
Ja
zabrałam się jednak do tematu od innej strony, bo podejście
konstruktywistyczne wypadłoby w moim wydaniu nieszczerze. Skupię
się przede wszystkim na fabularnym podobieństwie między historiami
poszczególnych bohaterów z Hain a żywotami świętych, którzy mi
się z nimi skojarzyli, a co do założeń światopoglądowych –
cóż, nie kryję przemożnej sympatii do obu opisywanych tu
o/Opowieści; do każdej proporcjonalnie do jej wagi.
Podobnie,
jak w wyzwaniu, jedziemy według powieści haińskich Le Guin z
wydania Prószyńskiego z 2015 r., czyli:
1.
Świat Rocannona
2.
Planeta wygnania
3.
Miasto złudzeń
4.
Lewa ręka ciemności
5.
Słowo „las” znaczy świat
6.
Wydziedziczeni
1.
Świat Rocannona:
Gaveral Rocannon i św. Jacek Odrowąż
Gaveral
Rocannon to naukowiec – „kosmiczny etnograf” – który
początkowo wyrusza na wyprawę w kompanii współbadaczy, potem zaś
zostaje sam i przemierza planetę Fomalhaut II, zapoznając się z
zamieszkującymi ją różnorodnymi plemionami (Angyarów, Gdemiarów
i Fiia). Z drobniejszych, acz znaczących szczegółów jego
biografii: Rocannon pomaga szlachetnej damie odzyskać utraconą
własność (zwraca Semley jej naszyjnik), napotyka wspólnotę
ludzi, która ucierpiała od klęski żywiołowej i wyświadcza im
pomoc (pożar w wiosce Fiia i zemsta na jego sprawcach), a
ostatecznie staje się legendarnym bohaterem i patronem-imiennikiem
planety Rokanan, jak zostaje przechrzczona Fomalhaut II.
Szukając
świętego, który byłby również szkolarzem, podróżnikiem i
dobroczyńcą, wytypowałam św. Jacka Odrowąża (1185-1257):
apostoła północno-wschodniej Europy, reformatora życia zakonnego
i założyciela zakonu dominikanów w Polsce. Podobnie jak Rocannon,
odebrał on solidne wykształcenie (urodzony w Polsce, udał się na
studia do dalekiej Bolonii). Również tak jak swój haiński
odpowiednik, choć w mniej dramatycznych okolicznościach, zaczyna
wędrówkę w większej grupie, by następnie zostać w pojedynkę:
po zakończeniu edukacji i formacji kapłańskiej we Włoszech, wraz
z bratem Czesławem i innymi mnichami udaje się do Polski. Po drodze
jego kompani odłączają się jednak jeden po drugim, zakładając
klasztory w napotkanych miejscowościach. Jacek samotnie dociera do
Krakowa i tam rozpoczyna swoją monastyczną działalność. Cała
jego podróż z Włoch do Polski przypomina doświadczenia Rocannona
również pod względem wielokulturowych kontaktów: św. Jacek z
całą pewnością wędrował przez wiele krajów i głosił kazania
ich mieszkańcom, choć może nie było ich aż tak wiele, jak podaje
legenda (Szwecja, Norwegia, Dania, Szkocja, Rosja, Turcja, Grecja i
ostatecznie Polska).
Również
wymienione wcześniej szczegóły życia Rocannona mają
odzwierciedlenie w żywocie św. Jacka. Okazję do pomocy damie w
odzyskaniu własności zyskuje on w 1240 r., podczas pożaru Kijowa.
Według legendy św. Jacek, nim uciekł z płonącego kościoła,
chciał uratować monstrancję z Najświętszym Sakramentem. Gdy miał
już uciekać, usłyszał głos mówiący: „Zabierz też mnie!”.
Dochodził on ze strony figury Matki Bożej. Św. Jacek chwycił
figurę i choć ważyła dużo więcej, niż w naturalny sposób
mógłby unieść, wyniósł ją wraz z monstrancją.
Paralela
z pomocą poszkodowanym podczas klęski wiąże się ze
znanym wykrzyknieniem „Święty Jacku z pierogami!”. Legenda o
pierogach ma dwie wersje: według pierwszej z nich, św. Jacek
odwiedził kiedyś miejscowość Kościelec, w której gradobicie
zniszczyło plony i mieszkańcom groził głód. Święty nakazał im
się modlić i plony w cudowny sposób się odrodziły. W dowód
wdzięczności, mieszkańcy ugościli go pierogami ulepionymi z mąki
z odzyskanego zboża. W drugiej wersji legendy to św. Jacek lepił
pierogi i dokarmiał nimi ludzi cierpiących z głodu podczas
tatarskiego najazdu na Kijów.
Jeśli
chodzi o stanie się żywą legendą – cóż, Jacek Odrowąż
stał się świętym, natomiast co do patronowania, jest wiele
kościołów pod jego wezwaniem, niektóre (podobnie jak Fomalhaut II
w uniwersum haińskim) w bardzo egzotycznych lokalizacjach – jedna
z nich to np. bazylika św. Jacka w Chicago, od której wzięła
nazwę tamtejsza słynna polska dzielnica, Jackowo.
2.
Planeta wygnania:
Rolery i Jacob, św. Joanna d'Arc i państwo Quattrocchi
Planeta
wygnania to dość prosta
historia, trudno było w niej dopatrzyć się jakiegoś szczególnie
zawiłego życiorysu, który następnie można by dopasować do żywota
któregoś ze świętych. Dwa główne tematy to – spoilery,
spoilery! – militarne
zwycięstwo oraz historia fajnej, mieszanej kulturowo pary
małżeńskiej: Rolery i Jacoba Agata, która dała początek nowemu
rodowi. Jakie tego typu historie sukcesu można znaleźć wśród
zastępów świętych? Z sukcesem militarnym
z pewnością kojarzy się Joanna
d'Arc (1412-1431) –
francuska dziewczyna, która powiodła swoich rodaków do kilku
ważnych zwycięstw w wojnie stuletniej. Później co prawda nie
miała łatwo, bo adwersarze posądzili ją o czary i spalili na
stosie, ale moralne i eschatologiczne zwycięstwo należało jednak
do niej.
Jeśli
chodzi o fajne małżeństwa,
to dwójką ludzi, którzy zostali kanonizowani po prostu za bycie
dobrą parą, byli święci
Maria (1884-1965) i Luigi (1880-1951) Beltrame Quattrocchi.
W przeciwieństwie do bardziej stereotypowych świętych –
męczenników czy przynajmniej celibatariuszy – według tego, co
pisze o nich Hołownia w Świętych codziennego użytku,
oni po prostu bardzo dobrze żyli ze sobą, byli mocno wierzący i
trochę udzielali się charytatywnie. Co do dania początku nowemu
rodowi – wszystkie z czworga ich dzieci wybrały życie
konsekrowane, więc poniekąd kontynuowały hagiograficzną tendencję
zapoczątkowaną przez rodziców. Ale przede wszystkim – państwo
Quattrocchi po prostu bardzo dobrze funkcjonowali jako para. Kiedy
czytałam zachwyty Hołowni nad zarówno ich wzajemną czułością w
codziennym życiu, jak i górnolotnymi przemyśleniami o jedności
dusz i nadziei na bycie razem nawet po śmierci, miałam podobne
wrażenia, jak przy czytaniu passusów o życiu małżeńskim pary z
planety Werel – z jednej strony czuła troska o wzajemne zdrowie
czy szukanie chwil prywatności, z drugiej – kosmiczne porozumienie
nawiązane za pomocą niewyuczonej myślomowy. I zarówno fabuła
Planety wygnania, jak
i historia Quattrocchich to – dla mnie przynajmniej – źródła
krzepiącej myśli, że nawet
jeśli chce się być moralnym maksymalistą, to czasem – czasem –
nie trzeba nadstawiać głowy albo odzierać się ze wszystkiego,
czasem może po prostu być dobrze.
3.
Miasto złudzeń:
Falk/Ramarren, św. Maria Egipska i inni
Co
do głównego bohatera Miasta złudzeń,
zwanego na początku Falkiem,
później Ramarrenem,
znów trudno było jednoznacznie dopasować do jego życiorysu jakąś
jedną znaną mi biografię świętego. Podczas gdy jednak w wypadku
Planety wygnania
trudnością była zbytnia prostota fabuły, tutaj losy
protagonisty okazały się zbyt skomplikowane.
Na początku odnaleziony bez pamięci, później układający sobie
życie w domu Zove, a następnie ruszający na misję nie wiadomo
gdzie i po co, gdzie po drodze, oprócz rozlicznych przygód i
niestałości w kwestiach sercowych, doświadczał też kilkukrotnej
zmiany punktu widzenia i motywacji. Generalnie, jeśli był
kiedykolwiek taki święty, to oprócz bogatego w przygody życiorysu
musiał mieć jeszcze albo
wyjątkowo chaotyczne otoczenie, albo wyjątkowo niestały
charakter...
I
z tym tropem kojarzy mi się – choć dość luźno – kilku
świętych. Niezbyt etycznie wyglądająca – zarówno w kwestii
wierności i opanowania, jak i konsensualności afera miłosna
Falka i Estrel, którą ten pierwszy srogo następnie odpokutował,
może kojarzyć się z historią św. Marii Egipskiej (344-421),
która spędziwszy młodość jako wyjątkowo rozbuchana seksualnie
jawnogrzesznica, udała się w końcu na pielgrzymkę do Jerozolimy.
Początkowo dołączyła do niej w celach seksualnych, jednak podczas
jej trwania nawróciła się i została pobożną eremitką. Czyż
ten finał nie jest trochę podobny do finału historii Falka, który
po przebyciu skomplikowanych życiowych meandrów na Terrze, udaje
się na swoją właściwą, ostateczna misję w (niemalże)
samotności i mistycznym mroku?
Jeśli
chodzi o samo bogactwo życiowych ról, Falk może kojarzyć się z
św. Rafałem Kalinowskim. Z wykształcenia inżynier, jakiś
czas pracował na uczelni, po czym wstąpił do carskiego wojska, ale
w obliczu niebezpieczeństwa bratobójczej walki zrzekł się
stanowiska i przystąpił do powstania styczniowego, został nawet
ministrem wojny w strukturach litewskich. Za karę za działalność
powstańczą został zesłany na Syberię, gdzie imał się
przedziwnych zajęć zarobkowych, a po zwolnieniu z katorgi i
powrocie do Polski wstąpił do zakonu karmelitańskiego i przyjął
święcenia kapłańskie. Hołownia wspomina dodatkowo, że Rafał
Kalinowski był wielkim bałaganiarzem i człowiekiem wyjątkowo
nieogarniętym w kwestiach domowo-bytowych, co też kojarzy się
trochę z chwiejną osobowością Falka/Ramarrena.
To,
co najbardziej utrudniało mi przyrównanie Falka do któregoś ze
świętych, to jednak jego niezbyt kryształowa moralność. Niestały
w uczuciach wobec kobiet (podczas trwania fabuły porzucił trzy,
choć jedną – na samym początku – nie całkiem świadomie) i
nie do końca pewny, co w zasadzie powinien robić, czy jego misja ma
sens – Falk nie dostaje tu do poziomu pozostałych protagonistów
Hain, mających raczej wysokie standardy moralne, nawet jeśli nie w
rozumieniu chrześcijaństwa, to z pewnością na miarę swoich
kręgów kulturowych.
Ale,
po namyśle, bywali i tacy święci. Mojżesz Etiopczyk, o którym
również wspomina Hołownia, to były zbir, który tak jak Maria
Egipska, nawrócił się i został pustelnikiem, ale... czasami
miewał epizody powrotu do dawnego życia i zdarzało mu się udać
na szaber i dziewczyny. Jeśli zaś chodzi o chwile zawahania Falka w
mieście Es Toch, to jego czasowe zaciemnienie wizji tego, co należy
robić, kojarzy się z „nocami ciemnymi” niemal utraty wiary,
których doświadczała m.in. św. Matka Teresa z Kalkuty.
4.
Lewa ręka ciemności:
Genly Ai i św. Augustyn z Canterbury
Jednym
z wątków, który szczególnie pociąga mnie w Lewej ręce
ciemności, jest sposób politycznego działania Ekumeny i
jej mobili. Zachwyciło mnie, że wspólnota wysyłała swoich
ambasadorów na misje jako kompletnie bezbronnych: w pojedynkę, bez
możliwości nacisku militarnego czy choćby samoobrony, i że proces
przekonywania miejscowych do ewentualnego przystąpienia do Ekumeny był zaplanowany jako nieśpieszny, dobrowolny i dostosowany do rytmu
decyzyjności danej społeczności: jeśli akcja się nie uda i mobil
zginie lub umrze na swoim posterunku, to co najwyżej jego kolejny
zmiennik dokończy dzieło, które tamten rozpoczął.
Choć
ten sposób działania – bezbronność
i nienawracanie na siłę niechętnych
– jest zgodny z regułami, jakie Jezus ustanowił dla wszystkich
apostołów czy misjonarzy (por. Mateusz 10),
mnie, chyba pod wpływem eseju Sapkowskiego Świat
króla Artura,
kojarzyło się to szczególnie z chrystianizacją
Wysp Brytyjskich
we wczesnym średniowieczu, która w porównaniu z innymi misjami
tamtych czasów była szczególnie pokojowa, wieloetapowa i
cierpliwa, a proces wyjaśniania prawd wiary nowym wyznawcom często
następował w sposób zindywidualizowany i odwołujący się do ich
dawniejszych wierzeń, odpowiednio „uświęconych”.
A
który z misjonarzy Brytanii miał żywot najpodobniejszy do
LeGuinowskiego Genly'ego Ai? Przypomnijmy: Genly był mobilem na
planecie Gethen – odizolowanej od reszty uniwersum i zamieszkanej
przez wyjątkową (bo hermafrodytyczną wskutek eksperymentu)
społeczność. Trafia tam na dwa skonfliktowane, współzawodniczące
ze sobą państwa – Karhid i Orgoreyn – pomiędzy którymi musi
toczyć dyplomatyczną grę. W działaniach wspomaga go polityczny
poplecznik, który z czasem staje się przyjacielem (Estraven); w
pewnym momencie misja przeżywa kryzys (Karhid wycofuje swoje
poparcie a Orgoreyn okazuje otwartą wrogość), ale ostatecznie
kończy się sukcesem, przy czym sam Genly nie dokonuje niczego
szczególnie spektakularnego, ale przeciera szlak kolejnym mobilom.
Spośród
pozostałych misjonarzy na Wyspach, takich jak św. Patryk, św.
Kolumban czy król Oswy, te losy najbardziej przypominają mi życie
św. Augustyna z Canterbury (nie mylić z tym św.
Augustynem, tym z Hippony). Był on mnichem benedyktyńskim wysłanym
pod koniec 6w. n.e. do królestwa Kent. Podobnie jak Genly Ai, trafia
on zatem do społeczności odizolowanej (bo żyjącej na wyspie) i na
swój sposób niezwykłej. W wypadku mieszkańców Anglii tą
niezwykłością była ich skomplikowana historia religijna: niektóre
mieszkające tam ludy już wcześniej przyjęły chrześcijaństwo od
mnichów iroszkockich takich, jak św. Kolumban, miało ono jednak
formę nieco inną od ogólnokatolickiej, ponadto z czasem w wielu
miejscach powtórnie ustąpiło pogaństwu.
Co
do dalszych podobieństw między św. Augustynem a Genlym Ai, w obu
biografiach powtarza się temat współzawodniczących państw i
dyplomacji. Kent było jednym z siedmiu królestw
staroangielskiej heptarchii, a przyjęcie nowej-nienowej wiary mogło
zaskutkować zarówno dyplomatycznym sukcesem (np. poprzez lepsze
stosunki z kontynentalnymi państwami, które przyjęły
chrześcijaństwo), jak i ryzykiem (np. poprzez konflikty z
pogańskimi państwami heptarchii).
Podobnie
jak Genly, również i św. Augustyn miał poplecznika, który
stał się przyjacielem – chodzi o króla Kent, Æthelberhta,
który, początkowo jedynie godzący się na misję Augustyna, m.in.
na prośbę swojej chrześcijańskiej żony Berty, z czasem sam
przyjął chrzest i nawiązał z apostołem życzliwą relację.2
Misja
Augustyna, podobnie jak misja Genly'ego, również miała swój
moment krytyczny – wskutek niepowodzeń w dyplomacji,
Augustynowi nie udało się objąć ewangelizacją i biskupią pieczą
Walii – ale ogólnie rzecz biorąc zakończyła się sukcesem:
Kent zostało pokojowo schrystianizowane, arcybiskupstwo w Canterbury
– założone, a święty Augustyn, choć w swojej misji nie wyszedł
poza malutkie Kent, położył kamień węgielny pod dalszą
chrystianizację Anglii.
5.
Słowo „las” znaczy świat:
Raj Ljubow i św. Wojciech
Mój
odbiór Raja Ljubowa – kolejnego haińskiego etnologa,
wysłanego na planetę Athshe wraz z grupą kolonistów w celu
zbadania społeczności Athshean a w obliczu konfliktu między
miejscowymi a najeźdźcami stającego w obronie tych pierwszych –
ewoluował w miarę, jak przetrawiałam lekturę „Słowo >las<...”.
Tuż po przeczytaniu byłam pełna entuzjazmu: mam słabość do
przekonująco kryształowych bohaterów, a on taki właśnie się
wydawał: wrażliwy, stający po stronie słabszych i odważny aż do
śmierci.
Z
czasem pewne rzeczy zaczęły mi jednak w tej kryształowości nie
grać. Zauważyłam, że jakkolwiek Ljubow to postać
skonstruowana tak, że budzi sympatię czytelników, w bohaterach
powieści wydaje się budzić gremialną niechęć. Choć taki
moralny i pełen dobrych chęci, naraża się ostatecznie zarówno
swoim kompanom – nienawidzi go brutalny militarysta Davidson, co aż
tak nie dziwi, ale zraża się do niego również np. sympatyczny i
szacowny zwierzchnik misji, Gosse – jak i miejscowym, w których
obronie staje: ostatecznie ginie z ich ręki, a jego athsheański
przyjaciel Selver opuszcza go, uzyskane od niego informacje
wykorzystując w morderczych celach.
Który
święty miał podobnie, jak Ljubow? Że niby wszystko super,
wysoka moralność, pokojowe nastawienie – ale jednak otoczenie
bardzo, ale to bardzo nie potrafiło tego docenić? Dzięki książce
Hołowni, ku swemu pewnemu zdziwieniu, zidentyfikowałam taką postać
w świętym bardzo znanym, bo będącym jednym z patronów Polski –
w Wojciechu Praskim (~956-997), misjonarzu Węgrów, Polaków i
Prusów i męczenniku za wiarę.
Święty
Wojciech, choć jako patron Polski może pozornie kojarzyć się z
ucukrowanym bogoojczyźnianym ideałem, był postacią mogącą się
podobać z punktu widzenia współczesnej moralności. Choć
oryginalnie był dygnitarzem – biskupem Pragi – to najwyraźniej
wyżej cenił sobie zasady moralne, niż stanowisko i poważanie
innych, bo zdecydował się narazić swoim pobratymcom (jak Ljubow
Davidsonowi), wstawiając się za kimś poszkodowanym (w wypadku
Wojciecha była to kobieta posądzona o cudzołóstwo; Wojciech
chciał uchronić ją przed śmiercią) i został w konsekwencji
skazany na wygnanie. Przyjmując zdecydowanie mniej reprezentacyjną,
ale ewidentnie lepiej odpowiadającą jego religijnemu zapałowi rolę
misjonarza, udał się – odwiedziwszy wcześniej inne kraje – do
Prus. Wyprawa przypominała pod względem organizacyjnym misję
Raja Ljubowa na Athshe: Prusy były miejscem położonym na
skraju ówczesnej „cywilizowanej” Europy, dzikim, nieznanym i
niebezpiecznym, a Wojciech, choć podróżujący w towarzystwie
wojów, sam był nieuzbrojony i pokojowo nastawiony. Z jakiegoś
powodu naraził się jednak pruskiej ludności – ponoć przez zbyt
władcze i stanowcze potępianie praktykowania przez nich dawnej
wiary – i finał jego historii był taki, jak zakończenie wątku
Ljubowa w książce. Obaj odnieśli też moralne, a w szerszej
perspektywie również praktyczne zwycięstwo: zapiski naukowe
Ljubowa poczynione na Athshe okazały się bezcenne dla dalszej
pokojowej misji Ekumeny, natomiast ewangelizacja Wojciecha doczekała
się po jego śmierci chwalebnej kontynuacji: Prusy przyjęły
chrześcijaństwo, ciało świętego, odkupione od Prusów przez
króla Ottona III, stało się ważnym artefaktem dla tworzenia się
państwa Bolesława Chrobrego (pamiętacie z lekcji historii tę
wymianę relikwii między polskim księciem a niemieckim cesarzem?),
a sam święty stał się później tegoż państwa patronem.
Jeśli
ktoś miałby ochotę podrążyć w – tym razem – zamierzonej
reprezentacji postaci św. Wojciecha w fantastyce, to polecam zajrzeć
do retro-kryminału Wojciecha Szydy pt. Sicco
z serii NCK – tam z kolei sprawa jest wyłożona od
strony alterhistorycznej.
6.
Wydziedziczeni: Szevek
i św. Albert Wielki
Szevek
z „Wydziedziczonych” to przede wszystkim naukowiec. Do tego
jeszcze introwertyk, co też ładnie odpowiada stereotypowi naukowca.
Znajdźmy mu więc świętego, który parał się nauką. Tak właśnie
natrafiłam na św. Alberta Wielkiego (~1200-1280) –
niemieckiego dominikanina, biskupa i wybitnego późnośredniowiecznego
uczonego.
Punktów
wspólnych między tymi dwiema postaciami jest co najmniej kilka.
Przede wszystkim wszechstronność zainteresowań oraz
zamiłowanie, obok dziedzin bardziej ścisłych, również do
filozofii. Szevek, przedstawiciel społeczności buntowników,
którzy emigrowali z planety Urras na jej księżyc zwany Anarres i
stworzyli tam utopijne społeczeństwo, był wybitnym ekspertem tzw.
Nauki Szlechetnej – dziedziny łączącej matematykę, fizykę,
filozofię i etykę. Z punktu widzenia współczesnego podziału
dziedzin brzmi to eklektycznie, jednak nie byłoby pewnie takie dla
wszechstronnego uczonego z czasów późnego średniowiecza. Św.
Albert był bowiem jeszcze bardziej wszechstronny: miał ponoć
biegłość m.in. w teologii, filozofii, botanice, geografii,
astronomii, astrologii, mineralologii, alchemii, zoologii,
fizjologii, frenologii i naukach prawnych. Jeśli zaś chodzi o
sympatię do filozofii, to był pionierem nauczania tego przedmiotu
adeptów teologii – jako niższej dziedziny będącej wstępem do
dociekań bardziej metafizycznych. Prawdopodobnie mógłby więc
rozumieć ideę Nauki Szlachetnej dużo lepiej, niż współcześni,
wyspecjalizowani badacze...
Szevek
i św. Albert dzielą też kilka drobniejszych szczegółów
biograficznych. Obaj byli intelektualnymi pionierami i przypisuje
im się jakieś ważne odkrycie: w wypadku Szeveka było to
opracowanie technologii ansibla, a w konsekwencji –
zrewolucjonizowanie komunikacji w społeczności Ekumeny. Św. Albert
był natomiast nauczycielem słynnego św. Tomasza z Akwinu –
położył zatem podwaliny pod dzieło tego wielkiego teologa –
oraz, jak mówi legenda, człowiekiem, który odkrył kamień
filozoficzny. Obaj uczeni – jak wielu przedstawicieli ich zawodu we
wszystkich epokach – mieli epizody pracy i wykładania za
granicą: Szevek opuścił rodzinny księżyc Anarres, by
upowszechniać swe odkrycia na planecie Urras; św. Albert
wyjechał z Niemiec i wykładał w Bolonii i Paryżu. Obaj zostali
w swojej pracy zainspirowani przez jakąś świątobliwą
kobietę: Szevek, jak każdy prawomyślny Anarresyjczyk, wyznawał
nauki rewolucjonistki i nauczycielki moralnej Lai Odo, podczas gdy św.
Albert wstąpił do dominikanów na skutek wizji, w której ukazała
mu się Matka Boża. Zarówno Szevek, jak i Albert wsławili się
komentarzami do dzieł swoich wielkich poprzedników (znów
rzecz typowa w świecie naukowym wszelkich epok i planet):
uniwersalna teoria czasu Szeveka powstała na gruncie badań Alberta
Einsteina, zaś św. Albert wsławił się komentarzami do dzieł
Arystytelesa i ożywieniem odbioru jego dorobku w średniowiecznej
nauce. I wreszcie, tak Szevek, jak i Albert byli osobami
skromnymi: Szevek, jako dobry Odonianin, odrzucał ideę
własności prywatnej i był wrażliwy na biedę niższych klas
społecznych na Urras; z kolei Albert, w duchu chrześcijańskiej
prostoty, pomimo godności biskupa wolał chodzić pieszo, niż
wywyższać się, jeżdżąc konno.
Na
koniec historii Alberta jeszcze taka mała dygresja. Kojarzycie Zakon
Albertyński św. Leibowitza z Kantyczki dla Leibowitza
Waltera M. Millera? To właśnie od tego Alberta pochodzi jego
nazwa.
Ekumena
i misja chrześcijańska: podsumowanie
Wszystko
powyższe to w dużej mierze zabawa w skojarzenia, ale można wysnuć
z niej kilka prawidłowości. Naukowcy i mobile Ekumeny
(Rocannon, Genly Ai i Ljubow) okazali się, jak jeden, podobni do
wczesnochrześcijańskich misjonarzy działających na
przedmurzu chrześcijaństwa – podobieństwa to głównie
działalność w obcym środowisku, poznawanie lokalnej społeczności,
pomaganie jej w razie potrzeby i głoszenie swojego posłannictwa, z
lepszym lub gorszym skutkiem.
Postaci
bardziej marginalne dla misji Ekumeny (choć oczywiście nie dla
fabuł powieści, czy też dla swoich społeczności), takie jak
Rolery, Jacob Agath, Falk czy Szevek otrzymały jako odpowiedniki
świętych o bardziej świeckich specjalizacjach: waleczną
św. Joannę, skupionych na sobie wzajemnie państwa Quattrocchich,
pogubioną życiowo św. Marię Egipską, czy uczonego Alberta.
Większość
świętych, którzy skojarzyli mi się z bohaterami Hain, to postaci
z czasów średniowiecza – może dlatego, że Hain znane nam z
powieści, jak średniowieczne chrześcijaństwo, jest na wczesnym
etapie rozwoju i osoby pracujące u podstaw tych projektów mogły
być do siebie podobne. A może dlatego, że formuliczne,
okraszone legendą losy dawnych świętych bardziej, niż lepiej
znane pod kątem biografii i bardziej przez to zniuansowane postaci
współczesne, jak np. św. Teresa z Lisieux czy ks. Jerzy
Popiełuszko, pasują do bohaterów wyrabiającej się dopiero
literacko Le Guin takich jak Rocannon czy Ljubow?
Można
też dopatrzeć się podobieństw etyczno-duchowych między
chrześcijaństwem i Ekumeną. Oba projekty – pomimo odstępstw
takich, jak sytuacje „nawracania” mieczem czy kolonia Davidsona –
zakładają pokojowe nastawienie i bezbronność głoszących,
a także nieudawanie się na głoszenie w dużych grupach: mobile
Ekumeny mieli pracować w pojedynkę, Jezus posyłał apostołów
dwójkami. Powszechna i ceniona duchowo (m.in. uniemożliwiała
kłamstwo) „myślomowa” haińskich ludów jest podobna do
techniki modlitwy myślnej, uwolnionej od formuł, słów,
obrazów czy emocji, którą praktykowała św. Teresa z Ávila i
którą, według jednej z jej ekstatycznych wizji, mają posługiwać
się ludzie będący już w niebie. Są też pewne podobieństwa w
sposobie oddawania czci wielkim postaciom obu projektów: nadawanie
planetom czy rodom imion ich odkrywców czy założycieli
(Rocannona, Jacoba Alterry) jest podobne do katolickiego czy
prawosławnego zwyczaju nadawania kościołom czy zbożnym dziełom
wezwania danego świętego.
Ekumena
i chrześcijaństwo: źródło podobieństw?
Rzecz
jasna, na pewno nie chodzi w tym wszystkim o bezpośrednią
inspirację. Ursula K. Le Guin deklarowała ateizm, natomiast co
do źródeł religijnych skojarzeń w cyklu haińskim, mówi się
głównie o inspiracjach dalekowschodnich, np. taoizmem. Nie
znalazłam żadnych dowodów na inspiracje chrześcijańskie i nie
wydaje mi się, żeby autorka, pisząc te powieści, miała z tyłu
głowy historię choć jednej z przywołanych przeze mnie
kanonizowanych person.
I
oczywiście, większość tych podobieństw to wynik zabawy
intelektualnej w szukanie zbieżności - czasami trochę na siłę,
bo nietrudno znaleźć wspólne punkty w biografiach dwóch ludzi,
czy to istniejących, czy fikcyjnych. Ludzie generalnie są do siebie
podobni, tym bardziej ci zaangażowani w budowanie jakiejś dużej,
obdarzonej pewną charyzmą inicjatywy, której celem jest
osiągnięcie dobra.
A
jednak przyznam się, że miałam podczas lektury silne, choć trudne
do wytłumaczenia, wrażenie pewnego emocjonalnego, by nie rzec
duchowego, podobieństwa między ideą zjednoczenia ludów Hain a
ideałami chrześcijaństwa. Choć, jak wspomniałam, nie ma
powodu zakładać, że dzieje Ekumeny są w jakimkolwiek stopniu
alegorią czy symbolicznym przedstawieniem doświadczenia
chrześcijańskiego, moje przeżycia z nimi związane są
porównywalne do tych, które miałam czytając bez wątpienia
chrześcijańsko uduchowionego „Władcę Pierścieni” Tolkiena
czy „Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą” Anny Borkowskiej. Miałam
wrażenie, że choć powieści ze światów Hain teoretycznie są o
polityce, to w praktyce chodzi tu o coś większego.
Bo
jeśli by tak nie było, to czemu taka paskudna sceptyczka
polityczna, jak ja, miała tak często ściśnięte gardło, czytając
wzmianki o założeniach projektu haińskiego – całkiem tak, jakby
chodziło nie o doczesne, międzyplanetarne przepychanki, a o
najostateczniejsze, najbardziej poruszające sprawy i nadzieje
człowieka?
To
wszystko bardzo subiektywne, a odpowiedź poznam pewnie nie
wcześniej, niż przy kolejnym odczytaniu haińskich książek. Ale,
rany, jakakolwiek jest prawda o tym, gdzie Urszula aktualnie
przebywa, mam nadzieję, że czerpie wszelkie pozytywne
konsekwencje z tego tajemniczego Dobra, jakie udało jej się w tych
powieściach zawrzeć.
Źródła
Źródła
pierwotne:
Le Guin, Ursula. 2015.
Sześć światów Hain [Rocannon's world, Planet of exile, City of
illusions, Tle left hand of darkness, The word for world is forest,
The dispossessed]. Translated by Danuta Górska, Lech Jęczmyk,
Juliusz P. Szeniawski, Jacek Kozerski, Agnieszka Sylwanowicz, Łukasz
Nicpan. Warszawa: Prószyński i S-ka.
Źródła
wtórne:
dominicans.ie/saint-hyacinth-of-poland/
Hołownia, Szymon. 2015.
Święci codziennego użytku [Saints for everyday use]. Kraków:
Wydawnictwo Znak.
Kennedy, Daniel. "St.
Albertus Magnus." The Catholic Encyclopedia. Vol. 1. New
York: Robert Appleton Company, 1907. 10 Sept. 2014
Molnar,
Enrico S. (30 April 1978). St. Adalbert - Missionary to
three countries. The Living Church. Morehouse-Gorham Company. pp.
11–12.
Sapkowski,
Andrzej. Świat króla Artura.
(St Augustine).
Delaney Dictionary of Saints pp. 67–68
www.ancientfaith.com/podcasts/voicefromisles/augustine_and_friends
www.en.wikipedia.org
Zdjęcia: Pixabay i zbiory własne
Przypisy:
1
Le Guin, Ursula. 2015. Świat Rocannona [Rocannon's
world]. Przeł. Danuta Górska, Lech Jęczmyk. W: Sześć
światów Hain. Warszawa: Prószyński i S-ka, 7.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz