wtorek, 13 grudnia 2016

Wyzwanie Hain #2: U.K. Le Guin, „Planeta wygnania”


Notka napisana w ramach wyzwania czytelniczego 2016 (czytamy powieści U.K. Le Guin ze świata Ekumeny). Szczegóły na blogu Fangirl's Guide to the Galaxy.

Autorka: Rusty


Przeczytałam „Planetę wygnania” drugi raz – pierwsze podejście było w czasach nastoletnich – i naprawdę nie wiem, czym sobie jako czytelniczka zasłużyłam na taką optymistyczną historię. Nie pamiętałam podobnego uczucia z pierwszego czytania (zresztą wtedy książka mi się nie podobała), ale tym razem miałam wrażenie, że jest to historia o tym, jak to wszystko potrafi się czasami w życiu udać. Nie ciągnę tego wątku dalej, polecam przekonać się na własną rękę, i przechodzę do pomniejszych radości, jakie ta książka może potencjalnie przynieść czytelnikowi (jakkolwiek, biorąc pod uwagę wpisy pozostałych uczestników wyzwania, zdania są tu podzielone).


Tak jak w „Świecie Rocannona”, i tu mamy planetę zamieszkaną przez kilka ludów znajdujących się na niezbyt, jak na ziemskie standardy, wysokim poziomie cywilizacyjnym: mieszkańców Tewaru i ich współplemieńców, wrogich im gaalów oraz nieuważanych za istoty ludzkie, choć wysoce inteligentnych farbornów. Również podobnie jak w poprzedniej powieści, pojawia się w „Planecie wygnania” wątek kontaktu plemion rdzennych z zaawansowaną i dążącą do zjednoczenia mieszkańców różnych planet cywilizacją Ekumeny. W obu książkach motywem spajającym wewnętrznie opowieść o kontakcie są losy kobiecej bohaterki, która stoi pomiędzy cywilizacją lokalną i przybyłą: w „Planecie wygnania” jest to młoda dziewczyna o imieniu Rolery pochodząca z Tewaru. Kolejne podobieństwo to fakt, że fabuły obu powieści mocno siedzą w gatunkowych schematach. Są to jednak inne schematy: podczas gdy „Świat Rocannona” to w dużej mierze zgodna z jedną z klisz fantasy opowieść o wyprawie, w „Planecie wygnania” mamy opis konfliktu zbrojnego między dwoma plemionami okraszony historią miłosną.


Zastanowiło mnie, na ile właściwie te schematy gatunkowe są tu skuteczne. Czy  „Planeta wygnania” to dobra przygodówka fantasy i dobry romans? Jeśli chodzi o stronę zbrojną i przygodową, chyba nie można narzekać – w powieści generalnie sporo się dzieje, główny wątek militarny zawiera kilka znaczących zwrotów akcji a jego zakończenie nie jest oczywiste – w pewnym momencie można się wręcz trochę pogubić co do czytelniczych oczekiwań, jak akcja „powinna” się potoczyć.


Co do romansu, kiedy czytałam „Planetę...” pierwszy raz, historia głównej bohaterki i jej wybranka zraziła mnie kiczowatymi dekoracjami i pozbawioną cudzysłowu zmysłowością – i rzeczywiście, początek tej historii mógłby spokojnie być zaadaptowany jako czuciofilm w uniwersum „Nowego wspaniałego świata” Huxleya. Ale muszę przyznać, że teraz, przy drugim podejściu, dałam się porwać historii Rolery i Jacoba. Jak by na to nie spojrzeć, ma ona sporo zalet. Fajnie pracuje tu i sztafaż fantastyczny (ładny motyw z telepatią, która jest normą w tym uniwersum, ale u kochających się ludzi wykazuje szczególne właściwości), i obserwacje obyczajowe (urokliwie neurotyczny fragment, kiedy Rolery rozkminia, którym imieniem najlepiej zwracać się do ukochanego, bo ten ma ich za dużo). Ponadto, tak jak w wątkach miłosnych w „Świecie Rocannona”, znów pojawia się miła anarchia w stosunku do europejskiego wszechwzorca baśniowo-romansowego – tym razem polegająca na tym, że najciekawsze rzeczy dzieją się nie przed, a po „żyli długo i szczęśliwie”. A poza tym jest tu po prostu masa emocji, wielkich słów i chwytów za serce, historia Rolery i Jacoba ma szansę zrobić z czytelnikiem wszystko to, co romans zrobić powinien, a przy tym wszystkim ma się jednak to poczucie, że nie, ja przecież nie czytam romansidła, tylko coś ambitnego, bo to przecież Le Guin!


Z kwestii, które obiegowo można uznać za ambitne, nadmienię znowu problematykę kontaktu „naszych” z Innymi – tu, z tego, co widzimy na początku, „naszymi” są jasnoskórzy, złotoocy ludzie z Tewaru a Innymi – ciemnoskóre, niegdyś potężne ale obecnie osłabione plemię farbornów. Znów jest więc tematycznie trochę tak jak w „Świecie Rocannona” - obie książki sugerują, że z Innymi da się porozumieć i warto to zrobić – ale sposób realizacji tematu jest inny. „Świat Rocannona” był historią o tym, że Inni są dziwni i piękni w swojej dziwności. „Planeta wygnania” opowiada z kolei o tym, że przedstawiciele innej kultury mogą nieść ze sobą coś, co nie tylko nie zagraża „naszym” wartościom, ale wręcz jest z punktu widzenia tych wartości prawdziwe i potrzebne (tu: nikłą, ale jednak zawsze jakąś tam szansę na kontakt z haińską cywilizacją, który oznacza nie tylko dobrobyt i postęp, ale też, poniekąd, możliwość powrotu Tewarczyków do prawdziwej, galaktycznej ojczyzny i współbraci z pozostałych planet Hain), a także o tym, że z Innymi warto, a niekiedy nawet trzeba współpracować, aby uchronić się przed wspólnym niebezpieczeństwem (tu: atak koczowniczego plemienia gaalów) lub osiągnąć jakiś wspólny cel. Trochę kojarzy mi się to z tezą Lecha Jęczmyka z „Dlaczego toniemy” o dialogu chrześcijańsko-żydowskim, że nawet kiedy w kwestiach religijnych nie sposób się dogadać, to nie znaczy, że nie można pożytecznie podialogować np. o melioracji pól.


Jeszcze jedno podobieństwo w moim odbiorze „Planety wygnania” i poprzedniej opowieści ze świata Hain: ta przyjemna mentalna gęsia skórka na wzmianki o zjawiskach tajemniczych i obcych dla świata, w którym żyją bohaterowie powieści. Jeden z bohaterów nosi imię Jonkendy – jakież to imię i nazwisko mogło zostać skontaminowane, by po latach ustnego powtarzania uzyskać takie brzmienie? Inny bohater – żyjący wszak w dość prymitywnej społeczności – ma z kolei nazwisko-otczestwo Pilotson. Poza tym dziwne zwyczaje mieszkańców Landinu (co upamiętnia ta nazwa?) takie jak nienaturalne zachowania „godowe” czy obyczaj picia rzadkiej zupy z trawy. Może to naiwne, ale na mnie te wszystkie stopniowo odkrywane „dziwności” znów jakoś emocjonalnie podziałały. A może nie jest to aż takie naiwne, bo w sumie ten chwyt Le Guin to chwyt pochodzący z fantastyki grozy. Według często tu ostatnio przytaczanej definicji Smuszkiewicza i Niewiadowskiego groza to wtargnięcie do świata opowieści obcego, niewytłumaczalnego elementu, który zagraża zasadom działania tego świata. I w „Planecie wygnania” też to mamy, z tym że tym razem to nasz ziemski świat zagraża zasadom fikcyjnego uniwersum, w którym wychowała się Rolery.


(Polecam także notki innych uczestników wyzwania: Rusty, Ziuty i Gryzipióra).


Le Guin, Ursula K. 2015 [1966]. Planeta wygnania. Przełożył Juliusz P. Szeniawski, 117-218. [W:] Le Guin, Ursula K. 2015. Sześć światów Hain. Warszawa: Prószynski i S-ka.

2 komentarze:

  1. Dużo przemyśleń i wniosków, chyba muszę też odświeżyć, bo nic nie pamiętam z tego utworu. Czuję się zachęcony!
    Ps. Nasuwa mi się myśl, że klasyfikowanie Ursuli staje się jeszcze trudniejsze,ponieważ sama jest już klasykiem :-D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak odświeżysz, to też koniecznie uzewnętrznij przemyślenia w tej czy innej formie - ciekawam!

      A klasyfikowanie Ursuli jest cudownie trudne - ja dorzucę jeszcze fakt, że oprócz fantastyki pisuje znakomity ponoć mainstream :)

      Usuń