sobota, 3 października 2020

Dlaczego jeszcze warto czytać „Baśń o wężowym sercu” Radka Raka?

 Powieść Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakubie Szeli autorstwa Radka Raka zgarnia laury za laurami – i bardzo dobrze. Ukoronowaniem tego jest, jak na razie, miejsce w siódemce nominantów do prestiżowej Nagrody Literackiej „Nike” – o ostatecznym werdykcie dowiemy się już jutro. Przy tej okazji chciałabym zwrócić uwagę na niedostrzegany walor tej powieści, który mam za ważny.

Cieszy mnie myśl o wytchnieniu jurorów Nike, którzy zamiast czytać kolejnego autora zafascynowanego Pamięcią, wykąpali wyobraźnię w przygodach kiełka bukowego drzewa – i w oryginalnej duchowości.


Uznanie sprawiło, że o Baśni o wężowym sercu – jej walorach językowych, sposobie przedstawienia historycznego wątku Jakuba Szeli i rabacji galicyjskiej czy odwołaniach kulturowych – wypowiedziało się już sporo kompetentnych osób. (Zajrzyjcie np. tu, tu czy tu.) Nie będę zatem tym razem dublować opinii ludzi mądrzejszych ode mnie i nie dołożę własnej całościowej analizy – tym bardziej, że autor to w sumie osoba z naszego lokalnego fandomu, tudzież z kręgu naszych znajomych, więc tak jakoś nieśmiało mi się robi na myśl o pisaniu klasycznej recenzji.


Chciałabym jednak zwrócić Waszą uwagę na jedną szczególną cechę Baśni o wężowym sercu..., która czyni z niej książkę szczególnie cenną dla niektórych czytelników, a wzmianki o której możecie nie znaleźć w innych analizach.


Recenzenci Baśni o wężowym sercu Radka Raka skupiają się najczęściej na formalnych cechach książki i jej relacji z prawdą historyczną. Nie spotkałam więc jeszcze recenzji, która eksplorowałaby tematykę religijną – czy też, konkretnie, duchowość chrześcijańską – w tej powieści, a jest co eksplorować.


Tymczasem jest grono czytelników fantastyki, nie tylko wierzących, które takie uduchowione książki fantastyczne sobie bardzo ceni. Zapytania o wątki religijne regularnie pojawiają się na książkowych forach. Podaż dobrych książek tego typu jest jednak stosunkowo mała. Mistrzami wplatania wrażliwości religijnej do fantastyki są bez wątpienia J.R.R. Tolkien, C.S. Lewis, Gene Wolfe czy Marek S. Huberath. Ważną postacią na polskim gruncie jest z pewnością Wojciech Szyda; mnie spodobało się też ogranie tego tematu w Antipolis Tomasza Fijałkowskiego (chyba moja pierwsza opublikowana recenzja!) i w cyklu Kuzynki Andrzeja Pilipiuka. Pewnie znalazłoby się jeszcze trochę przykładów, ale raczej mniej, niż chcieliby entuzjaści.


I takie właśnie osoby, lubiące w fantastyce tematykę religijną – czy też, konkretnie, chrześcijańską – nie powinny czuć się zawiedzione po lekturze Baśni o wężowym sercu. Już samo uniwersum powieści jest zbudowane z uwzględnieniem tego, że Bóg istnieje i działa w życiu ludzi. W Jego istnienie wydają się wierzyć narrator i „autor wewnętrzny” a dla bohaterów ta wiara jest ważnym punktem odniesienia, choć część z nich (np. Sława) jej absolutnie nie podziela. Chrześcijańska cudowność jest w świecie Baśni o wężowym sercu ważną siłą sprawczą, w ciekawy sposób użytą w wątkach fantastycznych (udane są np. obrazy odpędzania złych mocy za pomocą modlitwy, niemająca sobie równych postać „świętego starca”, czy też sposób przedstawienia realnego zła w działaniu diabłów i czarownicy). Oryginalne jest też to, jak Radek Rak zestawia tę cudowność np. z tematem magii czy rodzimowierstwa, dając zgoła inne odpowiedzi, niż te, które przyzwyczailiśmy się słyszeć w mainstreamowej fantastyce.


Wszystko to jest przedstawione uczciwie, w pełni literacko, bez jakiejkolwiek ideowej łopatologii, dokładnie przepuszczone przez filtry wiarygodności fabularnej, wyobraźni i intelektualnych fascynacji „autora wewnętrznego” – podobnie jak ma to miejsce np. w książkach Marka S. Huberatha. A przy tym, tak jak u Huberatha, ta metafizyka robi wrażenie na czytelniku. Jeśli po lekturze Baśni o wężowym sercu odkryjecie, że częściej niż dotąd łapią was myśli o Bogu i zaświecie, albo że nabraliście większej niż dotąd ochoty na odmówienie różańca albo tzw. modlitwy Jezusowej, to nie mówcie, że Wam nie mówiłam.


Warto tylko nadmienić, że z pewną ostrożnością będą musiały podejść do tej książki osoby wrażliwe na punkcie erotyki w literaturze, bo jest jej w Baśni o wężowym sercu sporo. Odnosi się to jednak głównie do początkowej części powieści, druga połowa jest bardziej apollińska – podobnie zresztą jest w Kocham cię, Lilith tegoż autora, co słusznie zauważył swego czasu kolega Scobin na nieodżałowanym forum Drugiego Obiegu Fantastyki.


To tyle ode mnie, trzymam kciuki za jutrzejszy werdykt, tegoroczne eliminacje Nike to piękna karta w historii polskiej fantastyki. I szczerze mnie cieszy myśl o wytchnieniu, jakie być może odczuli w tym roku jurorzy tej nagrody, gdy zamiast kolejnej książki, której autor deklaruje, że najbardziej interesuje go Pamięć i w której opisuje swoją brudną młodość i/lub zapijaczoną artystyczną dorosłość w brzydkim polskim miasteczku a opis przeplata wzmiankami o smutnym życiu swojej prababki, której przyszło żyć przed rewolucją seksualną – tym razem mieli okazję wykąpać wyobraźnię w obrazach malwowej dziewczyny o włosach jak woda, w biograficznych wspomnieniach kiełka bukowego drzewa, w bardzo niecodziennych dla niefantastów pomysłach na to, jak przenieść narracyjny punkt widzenia z głowy jednego bohatera do głowy drugiego, czy też w nietypowym dla polskiego mainstreamu typie wrażliwości duchowej, o której kilka słów napisałam powyżej.


R. Rak, Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakubie Szeli, Powergraph 2019.

[Ilustracja: fragment ikony św. Krzysztofa, źródło: Dimitris Vetsikas z Pixabay ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz