Czasami nachodzi nas ochota, by poczytać coś lekkiego, pobudzającego do śmiechu, poprawiającego nastrój. Za taką właśnie literaturę uchodzą wśród utworów science fiction opowiadania Henry’ego Kuttnera, w tym te zgromadzone w antologii „Próżny robot”. Ale bywa tak, że zamierzone na początku wytchnienie i zabawa obraca się w trakcie lektury w coś innego i nieoczekiwanego.
Dowcipy alkoholowe śmieszą różnie w zależności od wieku. Ogółem
jednak opowiadania Kuttnera mnie ubawiły
i rozerwały, choć nie
obyło się bez neurotycznej rozkminy.
Na początek mała retrospekcja. Kilka lat temu, mając akurat w czytaniu wstrząsającą „Drogę” Cormaca McCarthy’ego, obejrzałam w ramach wytchnienia po pracy kreskówkę pt. „WALL-E”. Oglądałam późno wieczorem, lekko przysypiając, i ta moja dekoncentracja, w połączeniu ze świeżymi wrażeniami z „Drogi”, sprawiły, że urocza historyjka dla dzieci opowiadająca o robociku-śmieciarzu, jego ekologicznej misji i miłości do robociczki o imieniu EWA wydała mi się jakimś straszliwym postapo. Patrzyłam na obrazy hałd śmieci pokrywających Ziemię i miast zamierzonej przez twórców koncentracji na przygodach robotów i ekologicznym przesłaniu odczuwałam przerażenie tymi – jak mi się to jawiło w związku z lekturą McCarthy’ego – obrazami umierającego świata, po którym bezładnie i beznadziejnie kręcą się dwie żałosne istoty. Cóż, popkultura nie zawsze potrafi być eliotowskim obiektywnym korelatem i czasem efekt, który dane dzieło ma wywrzeć na na czytelniku – rozbawienie, przestrach, moralna perswazja – z różnych powodów spektakularnie się wykrzacza.
KUTTNER – SZTANDAROWY FANTASTYCZNY HUMORYSTA
Trochę, ale tylko trochę, miałam tak ze zbiorem opowiadań Henry’ego Kuttnera „Próżny robot”, wydanym przez Solaris w 2011 r. Kuttnera kojarzyłam zawsze jako twórcę humorystycznego: kilku bliskich jest fanami jego komizmu, pojawił się też jako sztandarowy przykład w dyskusji poznańskiego Koła „Noosfera” na temat zabawnych wątków w fantastyce. Te rekomendacje zachęciły mnie, by kiedyś sięgnąć po tego autora i kiedy kilka miesięcy temu, przygotowując się do ważnego egzaminu, dostałam radę, by „poczytać coś wesołego” dla odstresowania się, stwierdziłam, że to właściwy moment. Czy efekt został osiągnięty? W ostatecznym rozrachunku tak, ale okazało się to bardziej skomplikowane, niż myślałam.
Gwoli wprowadzenia technicznego: antologia opowiadań Kuttnera skompilowana przez Solaris składa się z trzech części. Sekcja „Roboty i podróże w czasie” zawiera trzy teksty, które łączy temat ingerencji kosmitów w życie mieszkańców Ziemi – bądź to za pomocą pozostawionych przedmiotów, bądź to poprzez bezpośrednie działania – i niesamowitych skutków tychże ingerencji. Cykl „Galloway Gallegher” to opowiadania o konstruktorze-alkoholiku, który w stanie upojenia wpada na genialne pomysły wynalazcze. I wreszcie „Hogbenowie” to zbiór historii o rodzinie mutantów posiadającej nadludzkie umiejętności z pogranicza magii i technologii, a przy tym żyjącej sobie gdzieś na głuchej prowincji w Stanach Zjednoczonych i całkiem nieźle wtapiającej się w tamtejszą zaściankową społeczność.
KOSMICI BARDZIEJ STRASZNI, NIŻ ŚMIESZNI
Zaczęłam czytać „Próżnego robota” zgodnie z kolejnością, od opowiadań o robotach i podróżach w czasie. Faktycznie, nieźle mnie wciągnęły i sprawiły, że skutecznie oderwałam się od myśli o czekającym mnie stresie. Wszystkie teksty mają zaskakujące fabuły, dużo się w nich dzieje a brzytwa Lema ślizga się po nich bez najmniejszego draśnięcia – zarówno tajemniczy artefakt znaleziony przez dzieci w pierwszym opowiadaniu, radio, które okazuje się być czymś więcej niż radiem w opowiadaniu drugim, jak i przybycie obcych w finalnym tekście, to doskonałe przykłady na to, jak warto używać motywów fantastycznych, by czytelnika zadziwić, przestraszyć i wybić z rutyny w stopniu nieosiągalnym za pomocą sztafażu realistycznego.
Było zatem ciekawie – tylko pytanie, czy aż tak śmiesznie? Dla mnie nie tak bardzo. Z pewnością dialogi są w tych opowiadaniach prowadzone z dużą dozą humoru a opisane w nich fantastyczne niesamowitości mają w sobie absurd i groteskę. Całość nie sprawiła jednak, że zaśmiewałam się serdecznie do łez, wstrząsana oczyszczającymi, katartycznymi skurczami. Wprost przeciwnie – jeśli poza zaciekawieniem towarzyszyły mi jakieś emocje, był to raczej lekki przestrach, bo wszak mamy tu elementy grozy. Może zresztą zadziałała tu demografia – gdy opowiadania te czyta np. dzieciak lub stereotypowy facet, może łatwiej czuć mu rozbawienie biegiem ich fabuły, bo może albo identyfikować się z bohaterami, albo czuć pewną złośliwą lub właśnie katartyczną satysfakcję, że im się dostało. Na mnie nie podziałało to w ten sposób i miałam raczej wrażenia na zasadzie: ojej, biednieńcy, kochani, żeby im się co złego nie wydarzyło... Zatroskanie zamiast rozbawienia, trochę jak ongiś, przy oglądaniu „WALL-E”’ego.
GALLEGHER – POGODNY I STRESUJĄCY
Wciągające fabuły, element zaskoczenia i doskonałe wykorzystanie motywów fantastycznych to zresztą cechy, które posiadają opowiadania ze wszystkich części zbioru „Próżny robot”. Druga część antologii, „Galloway Gallegher”, trzyma jednak czytelnika w napięciu nie tylko z uwagi na niesamowite rozwiązania techniczne tworzone przez protagonistę, czy też z uwagi na konstrukcję opowiadań (mamy tu sporo wątków rodem z prozy kryminalnej, sensacyjnej i szpiegowskiej), ale też dlatego, że nie sposób nie kibicować Gallagherowi: uda się mu, czy się nie uda? Wpadnie na właściwy pomysł przed upływem któryś już raz przesuwanego terminu zlecenia, czy nie wpadnie i wezmą go do paki za niedotrzymanie umowy? Choć więc motywów bezpośrednio humorystycznych jest tu jeszcze więcej, niż w opowiadaniach z pierwszej części zbioru – mnie najbardziej bawili chyba tytułowy narcystyczny robot Joe oraz dziadek Galleghera i jego dialogi z wnukiem – to moje rozbawienie znów podszyte było „dorosłym” lękiem, że jakże to tak można, tak chronicznie nie dotrzymywać deadline’ów i nie cierpieć przy tym ciągłych katuszy ze stresu i poczucia winy? W takim momencie czytelnik zaczyna empatycznie cierpieć za bohatera.
Z uwagi na demografię przepadła dla mnie również część dowcipów alkoholowych. Gdy byłam w wieku nastoletnim, zarówno mnie, jak i moich równieśniczych przyjaciół strasznie bawiły, bardziej z pobudek czysto abstrakcyjnych niż empirycznych, wice o chlaniu, wódzie czy byciu żulem. Natomiast później jakoś to się wszystko rozpłynęło, nie że jakieś wielkie historie z uwrażliwieniem się na tragedię alkoholizmu, po prostu zaczęły nas śmieszyć inne rzeczy. Ale pomimo tych boomerskich rozkmin muszę przyznać: Gallegher i jego wysoce dowartościowany roboci pomocnik bawią, ciekawią i skutecznie poprawiają humor.
HOGBENOWIE – ZABAWNI, POLITYCZNIE NIEPOPRAWNI
Hogbenowie podziałali na mnie podobnie jak Gallegher: tak jak on zaciekawiają, mają rozmach, technologiczne fajerwerki i udzielającą się czytelnikowi witalność, i ogólnie są wielkimi odsmucaczami. Poza obiektywnym komizmem historii o nastoletnim synku rodziny, który z gratów znalezionych na tyłach podwórka buduje stos atomowy, o skonstruowaniu przez ową rodzinkę strzelby powodującej ból zębów u wszystkich mieszkańców miasteczka celem narobienia kłopotów pewnemu wścibskiemu profesorowi, czy też o sklonowaniu złośliwego sąsiada tak, by mógł dać w gębę wszystkim ludziom na świecie, te historie mają w sobie zwyczajny, ludzki optymizm. Fajnie poczytać o tym, że Hogbenom, przez (tyci spoiler) tysiące lat ich życia ciągle się udaje, że pomimo ich atomowo-genetyczno-czasoprzestrzennych umiejętności sąsiedzi w miarę ich lubią, proboszcz tylko od czasu do czasu skarci za paranormalne ekscesy z lataniem, a mama spokojnie chodzi na spotkania parafialne i przynosi nowinki.
Jednak i w tej części antologii dopadły mnie wątpliwości boomerskiego smutasa – tym razem z pobudek politpoprawnościowych. Bo na przykład – choć osobiście nie wydaje mi się żadną zbrodnią danie dzieciakowi w tyłek, by uchronić go np. przed poniesieniem jakiejś większej szkody na ciele, a już tym bardziej niewinne jest dla mnie dawanie raz po raz w łeb fikcyjnemu bohaterowi będącemu zdolnym do latania i niewidzialności mutantem przez jego równie fikcyjną matkę – to czy w naszych czasach można jeszcze takie och-jak-bardzo-straszne, propagujące przemoc domową opowiadanie, streszczać lub polecać coraz bardziej wrażliwiejącym wspołfantastom?
Albo to, że w finalnym opowiadaniu p.t. „Zimna wojna” (notabene bardzo aktualnym, bo podnoszącym tematykę wirusologiczną) zawiązaniem fabuły jest niezrównana brzydota niejakiej Lily Lou Mutz, przez którą wpada ona w oko innemu niezrównanie brzydkiemu bohaterowi a ich potomstwo, wskutek pewnych biotechnologicznych machinacji Hogbenów, wywołuje istne genetyczne pandemonium. No więc jakże to tak, postrzegać bohaterkę kobiecą z perspektywy jej wyglądu, w dodatku niepochlebnie? (I jeszcze nadmieniać, że wskutek tej brzydoty mieszkańcy miasteczka rzucali w nią grudami ziemi?) Sama mam dystans to takich pomysłów ideowej lektury, ale w obecnych czasach, przy rosnącej wykładniczo wrażliwości współczytelników, takie myśli-przeszkadzajki jednak się przy lekturze pojawiają.
MODLITWA O ŚMIECH
Tak więc opowiadania Kuttnera mnie, summa summarum, ubawiły i rozerwały, choć każdemu zabawnemu motywowi towarzyszyła, jak widać, neurotyczna rozkmina. Może jest trochę tak, że każdy czytelnik – i każde pokolenie czytelnicze – ma takie momenty, kiedy rozbawienie humorystycznymi książkami przychodzi nieco trudniej – wiadomo, jest czas śmiania i czas narzekania. A jak komuś tego śmiechu w takim mniej zabawowym czasie jednak brakuje, to zawsze można zrobić w tej sprawie to, co w trudnych sprawach robił niekiedy Gallegher (i nie, nie chodzi mi o picie).
Henry Kuttner, Próżny robot, Stawiguda: Solaris 2011.
Ilustracja: własna kompilacja obrazków BarelyDevi i Clker-Free-Vector-Images z Pixabay
Harrah's Cherokee Casino & Hotel - Mapyro
OdpowiedzUsuń› harrah-s-cherokee-casino › harrah-s-cherokee-casino Harrah's Cherokee Casino 당진 출장샵 & Hotel is located 안양 출장안마 in Murphy, 순천 출장샵 North Carolina and is open daily 상주 출장안마 24 hours. The casino's 부천 출장마사지 15000 square foot gaming space features