poniedziałek, 15 lutego 2016

Zbyt wiele Dostojewskiego zrobi z ciebie neurotyczkę ("Biesy", wynurzenie #1)

Tak mnie to bawi niesamowicie, że ze sprawami o wiele od literatury ważniejszymi można dziś w całkiem dobrych intencjach robić takie rzeczy, jak Ada Karczmarczyk (skądinąd niekiedy całkiem cudowna) robi z dyskursem religijnym, a przed klasyką literatury, jak sugeruje fanpejdż Recenzje z Lubimy Czytać, należy klękać i nie można o niej pisnąć nawet słowa, bo jak się piśnie, to od razu pręgierz.

A ja się właśnie chcę podzielić. W dodatku prawdopodobnie w dwóch kolejnych odcinkach.

Ostrzegam, że spoiluję. Ale klasykę można.

A zatem:

Kochany pamiętniczku,

Pisałam jakiś czas temu w notce o Wróżeniu z wnętrzności Wita Szostaka, że brakuje mi bohaterek literackich, z którymi mogłabym się tak naprawdę identyfikować. Otóż niedawno wydawało mi się przez chwilę, że mój problem się rozwiązał. Sięgnęłam po Biesy Dostojewskiego (jako podkładkę pod serial) i czytając pierwsze rozdziały, stwierdziłam, że to jest właśnie to. Liza, Barbara Pietrowna, nawet Maria Timofiejewna (podczas pierwszego z nią spotkania w książce i z pominięciem tego, co wcześniej mówili o niej inni bohaterowie) – dokładnie taka temperatura uczuć, idealne wyważenie zarazem siły i kobiecości, a przy tym jednocześnie niekonwencjonalność i osadzenie w ponadczasowych wartościach. W dodatku pod adresem Lizy pada określenie „gorąca i szlachetna”, które jest, subiektywnie i obiektywnie, najlepszym komplementem na świecie. Słowem, jak dla mnie – bohaterki idealne.

Skoro tak swobodnie się czuję, utożsamiając się z bohaterkami Dostojewskiego, to sprawa jest, stwierdziłam, prosta. Urodziłam się o półtora wieku za późno i trochę za daleko na zachód.

Jaka miła myśl. Ekscytowałam się nią przez jakieś sto stron z kawałkiem, póki nie okazało się, że nie ma się z czego cieszyć, bo z każdą z tych bohaterek jest coś nie tak, i to bardzo. Liza, jak się z czasem okazało, była niezrównoważona psychicznie, a od sceny w celi Tichona, nie wspominając już o finale ze Stawroginem, było jasne, że ze szlachetnością ma wspólnego tyle co nic. Maria Timofiejewna, o której przynajmniej od początku było wiadomo, że jest szalona, została dodatkowo przedstawiona jako najohydniejsza, najbardziej godna pogardy spośród możliwych istot ludzkich – w końcu pojęcie jej za żonę przez Stawrogina miało być ukoronowaniem jego nikczemności i upodlenia. Nie ma już nawet sensu wspominać, jak obie skończyły. Dla czytelniczki, która z początku odbierała te bohaterki bardzo osobiście i pozytywnie – podwójny nóż w plecy.

Co do Marii Timofiejewny, to było mi tak smutno, że musiałam to sobie jakoś zracjonalizować. No i moja linia racjonalizacji jest taka, że ta bohaterka jest tak naprawdę bardzo fajna, tylko narrator ją oczernił. Przecież z rozmów, które prowadzi z innymi bohaterami, wydaje się Maria być postacią pełną zalet – ma poczucie humoru, pogodę ducha i dystans do swojej trudnej sytuacji (widoczne np. w rozmowie z Szatowem), jest pełna godności, również wobec mężczyzn, a gdy trzeba, bywa nawet pozytywnie harda (jej dumna rozmowa z nieszanującym jej przecież Stawroginem), poza tym nawet w krępującej sytuacji, takiej jak wizyta u Barbary Pietrowny, wykazuje radość, życzliwość i zainteresowanie wobec osób, z którymi przebywa i pomimo ich negatywnego nastawienia, zachowuje nawet pewną dozę sprezzatury. Przez całą fabułę książki, w przeciwieństwie do innych młodych bohaterek, dobrze się prowadzi i o ile pamiętam, nie wyrządza nikomu żadnej krzywdy.

Jedyne, co sprawia, że Maria wydaje się tak żałosną postacią, są nieliczne sceny pokazujące jej szaleństwo (np. okrutne bredzenie o urojonym dziecku czy atak furii podczas spotkania ze Stawroginem) – które wydawały mi się tak jakby doklejone na siłę do jej innych, w pełni racjonalnych słów i zachowań – i przede wszystkim, powtarzane do znudzenia przez narratora (i Stawrogina w końcowej rozmowie z Tichonem) frazy o tym, jaka to Maria jest ohydna i godna pogardy, w co w końcu zaczyna wierzyć i czytelnik. Moim zdaniem, ci dwaj – narrator i Stawrogin – robią jej po prostu czarny PR. Ona sprawia wręcz wrażenie osoby zdrowej psychicznie, o której narrator i niektórzy bohaterowie w kilku momentach na siłę powtarzają nieprawdziwe plotki – chociażby to, że np. Szatow przy pierwszym spotkaniu wspomina, że Maria nie jest w stanie zapamiętać zdarzeń, które miały miejsce nawet bardzo niedawno, a w późniejszych rozmowach widać, że bez problemu napomyka ona o wydarzeniach z przeszłości.

Moje zdanie na temat Marii Timofiejewny jest oczywiście bardzo subiektywne i nieuczone. Później podczytałam sobie fragmentami zestawienie fachowych interpretacji tej postaci1 i wynika z niego, że Maria jest interpretowana przede wszystkim jako persona obłąkanej świętej, alegoria Maryi, matki-ziemi albo rosyjskiej duszy, a z drugiej strony – jako nosicielka swoich lub cudzych win (kalectwo jako kara), postać demoniczna, czy też typowa u Dostojewskiego budząca żałość bohaterka, przez relację z którą bohater chce się wywyższyć.

Ale ja czytałam, nie wiedząc tego wszystkiego i przez własne filtry, a według nich choroba psychiczna to nie tyle oznaka świętości, co przede wszystkim coś, czego samemu nie chciałoby się dostać ani zostać o to posądzonym, niepełnosprawność fizyczna budzi, na współczesną modłę, nie domysły, za co kogoś tak pokarało, a empatię i sympatię, mały koczek z wpiętym sztucznym kwiatem to niezwykle trafiona fryzura, natomiast kobietę, która dzień w dzień ma na sobie pełny makijaż, uznaje się z automatu za „normalniejszą” i bardziej przystosowaną do życia w społeczeństwie od siebie samej. Ponadto, czytałam Biesy ze świadomością, że narrator może mieć całkiem odmienne zdanie, niż autor i potrafi nieźle ściemniać2, a historia zna przypadki literackiego oczerniania postaci, które w najgorszym przypadku były niejednoznacznie (chociażby czarny PR zrobiony Ryszardowi III w czasach elżbietańskich), więc czemu nie miałoby to być możliwe również w wypadku postaci fikcyjnych. Stąd zatem moja prywatna teoria, że żona Stawrogina to była fajna kobita, którą narrator i postaci po prostu niemiłosiernie obgadali. (Nie znalazłam nigdzie podobnej interpretacji, więc mam nadzieję, że nikogo nieświadomie nie plagiatuję, ale jeśli ktoś o takiej słyszał, niech da znać.)

Barbara Pietrowna na szczęście przynajmniej nie była szalona, ale miałam z nią inny problem. Otóż w pewnym momencie padają w odniesieniu do niej słowa, że żadna z idei, którą głosi, nie jest tak naprawdę jej myślą, a później pojawia się jeszcze stwierdzenie, że kobieta w ogóle nie jest w stanie wymyślić niczego kreatywnego. Rozumiem, że gdyby czytać tę książkę na modłę feministyczną, to czytelniczce zapaliłaby się w tym momencie czerwona lampka: o, jest jakiś wraży dyskurs, będzie co krytykować lub dekonstruować, bo przecież wiadomo, że my wcale takie nie jesteśmy.

Ale dla czytelniczki nieosłoniętej opiekuńczym parasolem feminizmu to wcale nie jest takie jasne. W sumie te słowa ugodziły w taki mój jeden mały lęk. Bo w tych naszych, niekiedy smutnawych czasach, kiedy kobiety wywalczyły sobie tyle nowych, wspaniałych możliwości związanych np. z pracą w markecie lub biurze i różnymi punktami w spektrum singielstwa (łącznie z tymi uwzględniającymi bycie w związku), dość pocieszająca jest myśl, że OK, nawet gdyby inne rzeczy miały się w życiu nie udać, to może kiedyś przynajmniej po godzinach stworzy się coś fascynującego, świeżego i cudownego w dziedzinie sztuki, myśli ludzkiej, robótek na szydełku, czegokolwiek. A Dostojewski tę nadzieję podważa. W sukurs przychodzi mu, ahistorycznie patrząc, Tolkien w jednym ze swoich Listów (Zysk i S-ka 2000), w którym sarkastycznie wypowiada się o kobietach-naukowcach, nie będących według niego w stanie dokonywać ciekawych odkryć bez wsparcia ze strony mentora-mężczyzny. No dziękuję, panowie z mojej pierwszej dziesiątki ukochanych autorów. Psujcie mi nastrój dalej.

To, co mi się natomiast w postaci Barbary Pietrowny podobało, to jej widoczny charyzmat do wyłapywania osób pogubionych i życiowo niesamodzielnych i gotowość do zapewniania im wiktu i opierunku do końca życia, jak to miało miejsce w wypadku Stiepana Trofimowicza, Marii Timofiejewny, a także – dopiero co poznanej – sprzedawczyni Biblii. W naszej epoce – żeby znowu trochę ponarzekać – w której psychologowie, poradniki szczęśliwego życia i znajomi sprzysięgają się w przekonywaniu, że najlepiej jest kończyć wszelakie relacje, które budzą negatywne emocje czy też nie prowadzą do samorozwoju, jakoś fajnie czyta się o osobie, która jest w stanie wyjechać na stałe ze swojego miejsca zamieszkania, skazać się na psychiczny dyskomfort, czy też ponieść spore koszty finansowe, żeby zapewnić stały byt komuś, kogo nawet za bardzo nie lubi, ale kto ewidentnie potrzebuje pomocy. Wydaje mi się, że jest to też bardzo fajny model kobiecości.

O losach żony Szatowa i Matrioszy nie będę nawet pisać, bo nie mam siły, zbyt druzgocące to było. Mile neurotyczna sprzedawczyni Biblii, którą wyobrażałam sobie jako najładniejszą ze wszystkich kobiet w Biesach, pojawia się między tymi dwiema historiami jako taki trochę jaśniejszy promyk. Jeśli chodzi o kobiece zachowania, to rzucił mi się jeszcze w oczy Stiepan Trofimowicz – jego nieumiejętność życia w pojedynkę i emocjonalna chwiejność bardzo kojarzyły mi się z tym, za co dzisiaj się często kobiety gani w popkulturze i pop-psychologii. Ale wtedy to była epoka, w której, o ile wierzyć Dostojewskiemu, po świecie chodziły Barbary Pietrowny, a dziś, wiadomo, różnie bywa.

Dodam jeszcze, że wydanie, które czytałam (Warszawa 1984, Państwowy Instytut Wydawniczy), posiada dość szerokie przypisy na temat kontekstu historycznego, w tym wyjaśnienie, który z bohaterów miał jaki odpowiednik w realnym świecie. Na temat bohaterek kobiecych jednak przypisy milczą. Jak rozumiem, dla osoby czytającej z nastawieniem feministycznym, mógłby powstać dylemat, czy najpierw chcieć zdelegalizować PIW za format przypisów, czy Dostojewskiego za pominięcie kobiet w dystrybucji „postaci z kluczem”, czy też może Annę Dostojewską za mizoginiczne notatki (ależ się dzisiaj nabuduję tych strawmanów). A ja się cieszę, bo miałam dzięki temu pominięciu, jakby to powiedziała Ania z Zielonego Wzgórza, pole do imaginacji.

Dziękuję za cierpliwość, kochany pamiętniczku. Do następnego zobaczenia.


1 Криницын А.Б. 2012. „Образ Хромоножки в перспективе мотивной структуры романов Ф.М.Достоевского”. Слово. Образовательный портал. (www.portal-slovo.ru/philology/45072.php) (data pobrania: 2016-02-15)
2 Okopień-Sławińska, Aleksandra. 1967. „Relacje osobowe w literackiej komunikacji” [w:] Problemy socjologii literatury, red. J. Sławiński, Wrocław 1967.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz