sobota, 12 lipca 2025

Ciuchy z lumpeksu i Polacy ratujący Żydów (Michał Głowiński, "Papuga i ratlerek")



 Papuga i ratlerek to zbiór krótkich szkiców opartych na biografii i życiowych obserwacjach Michała Głowińskiego (1934-2023) - znanego każdemu absolwentowi polonistyki teoretykowi literatury. Choć postać i postawa tego uczonego jest związana z tematami, które zwykły podgrzewać światopoglądową bieżączkę (był chwalony przez społeczność LGBT za gejowski coming out, a w twórczości mocno odnosił się do swej tożsamości żydowskiej), lektura przyniosła mi ulgę od ideowych przepychanek, którymi obecnie żyjemy. Granice w krajobrazie ideowym Głowińskiego przebiegają inaczej, niż w tym, co znamy z wiadomości i mediów społecznościowych, a dodatkowo w Papudze i ratlerku dużo jest zwyczajnej mądrości i dobra.

Perspektywa Głowińskiego - niespakietowana światopoglądowo jak na nasze czasy - działa odświeżająco. Odechciewa się człowiekowi gardłowania w internetowych dyskusjach.
 

Papugę i ratlerka Michała Głowińskiego wypatrzyłam w koszu z tanią książką w markecie i, myśląc, że to zbiór fikcyjnych opowiadań, z początku zdziwiłam się i zachwyciłam, że nie wiedziałam, że coś takiego powstało. Jeden z naszych czołowych polonistów pisał beletrystykę, toż to musi być wspaniałe! Przyjrzawszy się bliżej w domu, zorientowałam się, że jest to wybór tekstów na faktach, wspominkowych, których Głowiński wydał wcześniej już kilka tomów. To ostudziło mój entuzjazm - dużo więcej polskich uczonych pisze teksty biograficzne, niż dobrą prozę - ale gdy wzięłam się do lektury, okazało się, że było warto.

 


PUDEŁKO CZEKOLADEK 

Choć Głowiński jest w Papudze i ratlerku faktografem, nie zaś twórcą fikcyjnych fabuł, wielkim plusem tego zbioru jest dla mnie to, że autor ewidentnie miał dryg do opowiadania historii i to na nich skupił się bardziej niż na literackiej formie. Niezbyt często czytam współczesne polskie zbiory krótkich historii, jednak doświadczenia z tekstami np. Bronki Nowickiej czy Pawła Sołtysa przyzwyczaiły mnie do odwrotnego położenia akcentów, a ja jednak wolę fabuły od eksperymentów. Stąd Papuga i ratlerek dały mi ten rodzaj czytelniczej satysfakcji, jaki zwykłam czerpać z literatury dawniejszej, np. od XIX-wiecznych nowelistów. Tak jak u Czechowa czy Orzeszkowej, u Głowińskiego przeskakuje się od historyjki do historyjki, tak jak próbuje się kolejnych czekoladek w pudełku - ale dodatkową atrakcją jest to, że "wsad" faktograficzny jest w miarę współczesny i zamiast historycznego kolorytu mamy np. w miarę bliskie naszym realiom opowieści o pani ubranej w krzykliwe ciuchy z lumpeksu, gburze spotkanym u fryzjera czy odklejonej od rzeczywistości szkolnej nauczycielce.

 

STARA KINDERSZTUBA

Kolejną przyjemnością z lektury Głowińskiego było smakowanie cudownego niespakietowania światopoglądu jego autora wewnętrznego. W dobie baniek informacyjnych w mediach społecznościowych miło jest zajrzeć do głowy autora, który np. jest osobą LGBT (choć w tej książce akurat praktycznie o tym nie wspomina) i humanistą wyczulonym na tematykę inności, stereotypów czy pewne formy dyskryminacji, ale jednocześnie widać po nim uroczo konserwatywną, staromodną kindersztubę, z ogromnym szacunkiem do starszych krewnych i szarmancką rycerskością wobec koleżanek (jedno i drugie ładnie widać np. w opowiadaniu Agitatorzy). Choć w Papudze i ratlerku jest mnóstwo postaci kobiecych, autor wewnętrzny, znów wyłamując się z postępowego pakietu, jest całkowicie wolny od tropienia wszędzie opresji, patriarchatu czy od innych feministycznych nachyleń, co wspomnianym postaciom kobiecym wychodzi na dobre (np. świetny tekst tytułowy, Stare poetki, Urażone księżniczki itd.). Głowiński jest też zagorzałym krytykiem ponurych ideologicznych absurdów PRL-u, co z kolei wybrzmiewa dużo ładniej u persony takiej jak on, niż u stereotypowego spakietowanego prawicowca.

 

PRZECIW ANTYSEMITYZMOWI

Głowiński, będący Żydem ocalałym podczas II wojny światowej jako jedno z "dzieci Ireny Sendlerowej", dużą część swoich wspomnień pisze z perspektywy swojej tożsamości żydowskiej. Są tu wspomnienia z przedwojennego dzieciństwa, odpryski tragedii Holocaustu (dramatyczne losy części krewnych i przyjaciół rodziny Głowińskiego), historie o powojennych losach Żydów i niesławne przykłady czerstwego, PRL-owskiego i późniejszego antysemityzmu. Jego perspektywa działa odświeżająco w obecnym czasie, gdy z jednej strony mamy dramat wojny izraelsko-palestyńskiej, a z drugiej - paskudne antysemickie wybryki pewnego polskiego polityka. Warto zanurzyć się w taką jednostkową narrację świadka żydowskich losów, z miejsca odechciewa się człowiekowi gardłowania w dyskusjach o rzekomej różnicy między antysyjonizmem a antysemityzmem i tym podobnych. 

W tematyce żydowskiej najbardziej poruszyły mnie przykłady wdzięczności ocalałych Żydów wobec Polaków, którzy im pomogli. W opowiadaniu Podróż zimowa Głowiński opisuje wyjazd, jaki odbył jego dziadek, by przed przeczuwaną śmiercią odwiedzić rodzinę, która ukrywała go podczas wojny. Podróż, odbyta zimą w bardzo złym stanie zdrowia, prawdopodobnie przyśpieszyła zresztą niestety śmierć dziadka, jednak uznał on ją za niezbywalny obowiązek w obliczu dobra, którego doświadczył. Niekiedy, jak w tekście Pan Juliusz, okazuje się, że dobre chęci Polaków przybierały dość niezręczną formę (protagonista chciał na siłę pomóc rodzinie autora przechrzcić się, dla bezpieczeństwa, w roku 1968), jednak dobro pozostaje dobrem, zostaje zauważone przez autora i grzeje serce czytelnika.

 

JEDNO ZDANIE ZA DUŻO 

Przy wszystkich plusach Papugi i ratlerka nieco drażniła mnie tendencja Głowińskiego do przegadywania niektórych historii. Jak refren wracają sformułowania, że narrator nie wie, dlaczego dana rzecz się wydarzyła (następują po nich dywagacje, że być może z tego powodu, być może z innego - jak w tekście Kuzynka). Autor nadmiernie, moim zdaniem, lubi też rozważać mechanizmy działania własnej pamięci - np. skąd zna daną historię i dlaczego wraca wspomnieniami akurat do niej, jak w Człowieku z rogami. W części tekstów miałam też wrażenie, że w zakończeniu jest o jedno zdanie za dużo, że Głowiński nie lubi ot, opisać historii do końca, ale musi jeszcze dodać jakieś zdanie doprecyzowujące, jakąś egzegezę, czasem łopatologiczną (np. "Mam nadzieję, że zapamiętałem tę naukę na całe życie" w opowiadaniu Pani Strączkowa). Widać, że autor jest raczej pisarzem non-fiction niż wytrawnym twórcą literatury pięknej. 

Te usterki nie psują jednak całości i zarówno ze względu na formę, jak i na wartościowe w naszych czasach treści, jak najbardziej zachęcam, żeby Głowińskiego poczytać.

 

Głowiński, Michał. Papuga i ratlerek. Opowiadania i małe szkice. Warszawa 2019: Wielka Litera. 

 

poniedziałek, 12 maja 2025

Czułe narratorki i gulasz z dwunożnych tasiemców (Olga Tokarczuk, Empuzjon)

Gdyby nie nominacje do fantastycznej Nagrody Literackiej im. J. Zajdla w 2023 roku, nie sięgnęłabym po Empuzjon Olgi Tokarczuk. Z opinii wokół wynikało, że to książka, której wartość literacką przesłonił wsad ideologiczny, a poza tym ma obleśne momenty. Rzeczywistość okazała się jednak lepsza.


Z Mieczysławem z Empuzjonu łatwo się identyfikować.
Szczególnie złapała mnie za serce scena kąpieli.


Empuzjon opowiada historię Mieczysława Wojnicza, polskiego studenta, który z zaboru rosyjskiego przyjeżdża na kurację do sanatorium w Görbersdorfie (ówczesne Niemcy, dziś polska miejscowość Sokołowsko). Zamieszkuje w pensjonacie prowadzonym przez niejakiego Wilhelma Opitza, któremu tuż po przyjeździe Wojnicza umiera żona, Opitz jednak okazuje się tą śmiercią niemal nieporuszony, jest bowiem do szpiku kości mizoginem, a dodatkowo uważa, że mężczyzna nie powinien okazywać uczuć. 


MIZOGINI (I TYLKO ONI) SĄ WŚRÓD NAS

Pozostali mieszkańcy pensjonatu również okazują się mizoginami i spora część fabuły upływa na ich dysputach nad marnością płci niewieściej (parafrazują przy tym rzeczywistych autorów od antyku do współczesności - na końcu powieści Tokarczuk podaje listę nazwisk). Bohaterowie odbywają też kilka wycieczek, podczas których a to pałaszują wstrętne, mięsne, kojarzące się w ten czy inny sposób ze stereotypową męskością dania, a to zwiedzają atrakcje eksponujące ohydę płci męskiej: szczeliny skalne, z którymi wiąże się legenda o kobietach posądzonych przez mężczyzn o czary, czy też nieprzyzwoite lalki zbudowane w lesie przez węglarzy. Reszta fabuły to losy Wojnicza, który zmaga się z zagadką odgłosów ze strychu, ukrywaniem pewnej tajemnicy oraz poszukiwaniem siebie, a także dygresje pokazujące maskulinistyczne świństwa dokonywane przez poszczególnych bohaterów. Jest też element fantastyczny, związany z narratorem, czy raczej całą gromadą czułych narratorek.

 

PRZYJEMNOŚCI TEKSTU

Trudno brać na poważnie to zaangażowanie w jakąś karykaturalną wersję feminizmu, co sprawia, że książka dała mi sporo przyjemności jako lektura polemiczna: co skrajnego autorka jeszcze wymyśli? Poza tą niezamierzoną przyjemnością, Empuzjon daje też jednak nieco satysfakcji innego rodzaju. Z przyjemnością chłonęłam atmosferę Dolnego Śląska, którego tajemnicze i mroczne (jeden z nich opisał w Miedziance Filip Springer) zakątki miałam okazję swego czasu dobrze poznać turystycznie. Jak przystało na autorkę klasy Tokarczuk, powieść jest napisana doskonałym językiem. Poza tym, na tle wielu poznanych przeze mnie tytułów w polskim mainstreamie, wielkim plusem jest to, że Empuzjon ma fabułę. Co więcej, ta fabuła wciąga, a główna zagadka, nawet jeśli czytało się wcześniej (uczciwe, niespoilerujące) recenzje, jest trudna do rozwikłania aż do ostatnich stron.

 

EPIFANIA W ŁAZIENCE

I wreszcie - to również jedna z cech dobrej popkultury, którą miło zobaczyć w dziele aspirującym do literatury wysokiej - postać głównego bohatera, Mieczysława, budzi przemożną sympatię i daje czytelnikowi możliwość identyfikowania się z nim. Szczególnie złapała mnie za serce jedna z historii z jego dzieciństwa: Mieczysław zmaga się z tajemniczą przypadłością, która powoduje zakłopotanie i stygmatyzację ze strony nawet najbliższych osób. Wyjątkiem jest jego opiekunka, która kocha go bezwarunkowo. Najlepiej widzimy to w scenie kąpieli, gdy starsza kobieta, myjąc małego Miecia, obsypuje go najczulszymi określeniami, a ten, jak rzadko w swoim dotychczasowym i późniejszym życiu, czuje się naprawdę szczęśliwy. Jest to fragment, koło którego zapewne trudno przejść bez wzruszenia zarówno czytelnikowi, który ma doświadczenie opieki nad drugą osobą i miłości do niej, jak i osobie wierzącej w bezwarunkową miłość Boga do człowieka, jaki by nie był. 

 

I choć moim (i z tego, co widzę, zdecydowanie nie tylko moim) zdaniem propagowanie feminizmu i walki z mizoginią Oldze Tokarczuk w Empuzjonie mocno nie wyszło, to ten niewielki, znany w tej samej formie od wieków, niekontrowersyjny (przynajmniej tak mi się wydawało do nieszczęsnego lata 2024) temat z arsenału politycznej poprawności, który dotyczy Mieczysława, jest odrobiony świetnie i może niejednego czytelnika przekonać do większego szacunku i miłości bliźniego osób, które mierzą się z podobnym wyzwaniem. 

 

ZAKRZYWIONA RZECZYWISTOŚĆ

Zresztą jeśli by cały Empuzjon czytać nie jako komentarz do ideologicznej bieżączki, ale właśnie przez subiektywny filtr historii Mieczysława, to zaczyna on wyglądać dużo sensowniej. Główny bohater miał bardzo dobre powody, by czuć mdłości w związku z gulaszem z tasiemców, jurnymi historyjkami innych kuracjuszy i ogólnie ideą, która łączy te wątki. Może więc świat przedstawiony w Empuzjonie jest tak przerysowany nie za względu na ideowe "przegięcie" autorki wewnętrznej, ale na wyczulenie głównego bohatera na pewne tematy, które zakrzywiło całą rzeczywistość książki i pod koniec osiągnęło taki poziom, że popchnęło Mieczysława do takiej a nie innej decyzji?


Tokarczuk, Olga. 2022. Empuzjon. Kraków: Wydawnictwo Literackie.

 Ilustracja: Obraz Clker-Free-Vector-Images z Pixabay


poniedziałek, 5 maja 2025

Strażak ratuje cesarza (Łukasz Orbitowski, “Wróg”)


Wróg Łukasza Orbitowskiego to powieść, w której splata się historia życia niesławnego cesarza rzymskiego Nerona oskarżanego o podpalenie Rzymu i krakowskiego strażaka z epoki popeerelowskiej transformacji, za którego służby miał miejsce pożar domu handlowego Gigant. Strażak ratuje tę konstrukcję. Fabularną, znaczy się.

Neron Orbitowskiego jest konstruktowy, nieobiektywny, a przede wszystkim –
widziany z perspektywy lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. To dobrze.


Przez pierwsze kilkadziesiąt stron Wroga obawiałam się, że nie będzie to dobra powieść. Długi passus o dzieciństwie głównego bohatera (osoba nieznająca wystarczająco historii starożytnej nie wie jeszcze, że to Neron) przebiegającym w antycznych realiach czytało się nieźle, jednak miał on posmak banalnej historycznej obyczajówki w stylu tych, które babcie i ciocie naszego pokolenia zamawiały wysyłkowo dwadzieścia lat temu. (Neron był sympatycznym brzdącem i dowiadujemy się, jakie lubił zabawki. Och, cóż za odbrązowienie.) Co więcej, gdy zaczęłam sprawdzać sobie faktografię z Wikipedią, tym bardziej “źle to wyszło”, bo ten fragment książki nie tak znowu wiele wnosi do tamtejszych wpisów w temacie.


WIKIPEDYZM UZASADNIONY

Większego szacunku do tej książki nabrałam, gdy rozkręcił się wątek Staszka Zolla – strażaka, który wiedzie szare życie, dopóki nie ulega wypadkowi na jednej z akcji. W miarę, jak okazywało się, że opisywany Neron jest bądź to wykwitem chorego umysłu, bądź to uruchomionym przez wypadek wspomnieniem z poprzedniego życia bohatera (w duchu pitagorejskiej wiary w reinkarnację), ta schematyczność i wikipedyzm zyskały usprawiedliwienie. Niezależnie, z jakiej przyczyny w głowie Staszka “wybuchło” życie rzymskiego cesarza, było to przecież życie prześwietlone przez Staszkową umysłowość. Nic dziwnego, że chłopak, który nie był orłem w szkole, nie miał na koncie jakichś niesamowitych lektur, a w późniejszym okresie życia wiedzę zdobywał przez przeczesywanie Internetu (fakt, wówczas jeszcze nie Wikipedii, ale zapewne analogicznych źródeł), widział i opisywał Nerona właśnie tak.

Neron Orbitowskiego jest zatem Neronem konstruktowym, nieobiektywnym, a przede wszystkim – widzianym z perspektywy czasów współczesnego bohatera, czyli lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Widać to w warstwie światopoglądowej i obyczajowej książki. Głównymi motywacjami Staszkowego Nerona nie są jakieś obce nam, swoiste dla czasów Starożytnego Rzymu idee, ale wytykany przez psychologów pokoleniu X i Y people-pleasing,  czy też zrozumiałe u kogoś, kto widział peerelowską biedę, przaśnie wyrażane uwielbienie dla dobrego jedzenia i alkoholu. Szczególnie alkoholizm Nerona u Orbitowskiego wydaje się mocno ahistoryczny: w kluczowym, tragicznym momencie fabuły pod koniec książki, pijany i agresywny protagonista zachowuje się jak stereotypowy przedstawiciel polskiej patologii z poprzedniego pokolenia, nie jak antyczny konsument alkoholu, którego wzorzec picia był inny i jednak zazwyczaj mniej drastyczny.


ŚWIĘTY PAWEŁ U WALASZKA

Także stosunek powieściowego Nerona do kiełkującego chrześcijaństwa kojarzy się bardziej z antychrystianizmem swojskim i współczesnym, niż domniemanym antycznym. Orbitowski, inaczej, niż np. Sienkiewicz w Quo vadis, przedstawia Nerona od strony bardzo ludzkiej, wręcz dającej się lubić, nie stawia też dychotomii między złym Neronem a dobrymi chrześcijanami. Autor darowuje sobie jednak wchodzenie w poważny dialog dwóch wielkich narracji, myślenia antycznego i chrześcijańskiego, nie daje Neronowi jakiejś poważnej idei, która usprawiedliwiałaby nienawiść do wyznawców Chrystusa. Zamiast tego mamy u cesarza myślenie takiego właśnie Staszka, chłopka-roztropka spod polskiej budki z piwem – co to za ludzie ci chrześcijanie, nie lubią libacji i panienek, w dodatku obstają przy swoim sztywnym świętoszkowaniu zamiast pokombinować w życiu bardziej praktycznie. Do tego dochodzi u Nerona niewytłumaczalna, bezinteresowna, acz intensywna do granic skrajnej agresji irytacja chrześcijaństwem – reakcja, której stereotypowy egzorcysta mógłby oczekiwać po jakimś chłoptasiu, który w latach 80-tych czy 90-tych np. zbyt mocno zadawał się z niewłaściwą subkulturą czy na zbyt poważnie słuchał mhrocznej muzyki. Kulminacją Staszkowej wizji chrześcijaństwa we Wrogu jest proces św. Pawła, gdzie Apostoł Narodów jest przedstawiony mniej więcej w tym duchu, co Kazik Staszewski w Pod gradobiciem pytań Walaszka. Paweł, który, sądząc na podstawie listów, uzyskanych zasięgów i życiowych doświadczeń, musiał mieć w realu tęgi intelekt, hart ducha i sporo charyzmy, jest u Orbitowskiego (czy raczej w głowie jego protagonisty) groteskowo słaby, niemądry, widziany z perspektywy irytujących nawyków, a w dodatku Orbitowski dopisuje mu do biografii rzekome zadenuncjowanie świętego Piotra (gosh...). Podobnie niepochlebnie do granic surrealizmu przedstawiony jest wcześniej w książce inny wielki antyczny autorytet, nauczyciel Nerona, Seneka. Ot, przaśne poczucie humoru z czasów po polskiej transformacji.

(Jakkolwiek można też ten obraz chrześcijaństwa potraktować jako morał. OK, łatwo się domyślić, że co znakomitsi pierwsi chrześcijanie nie byli tacy, jakimi widzi ich Neron-Staszek u Orbitowskiego. Ale może on widzi ich w ten sposób, bo napatrzył się na ich odpowiedniki w swojej epoce? Czyli na nas? I czy my w chwili próby rzeczywiście mniej sypalibyśmy kolegów, odważniej stawialibyśmy czoła niebezpieczeństwu, lepiej powstrzymywalibyśmy żenujące obżarstwo?)


KOLEJNY WAŻNY GŁOS O ANTYKU? NA SZCZĘŚCIE NIE

Tak odczytuję Wroga Orbitowskiego i ja tę historię, w takiej interpretacji, kupuję. Zdziwiłam się (i zainspirowałam) recenzją Wojciecha Chmielarza, który widzi we Wrogu doniosłą próbę odczarowania mitu ważnej postaci antyku i przeniesienia czytelnika w świat epoki. Ja jednak traktuję tę książkę mniej serio i obawiam się, że pisanie w dzisiejszej popkulturze o antyku w sposób tak poważny i wielkonarracyjny, jak sugeruje Chmielarz, mogłoby skończyć się powtarzalnością i kiczem. Gdy natomiast jest to zrobione tak, jak we Wrogu – w sposób jednostkowy, celowo niewiarygodny, przepuszczony przez niepowtarzalny filtr – tu przez epokę Andrzeja Leppera, Wielkiej Gry i chwilówek – staje się udanym chwytem literackim. Tym samym Wróg Orbitowskiego to jeden z niewielu przypadków rzeczywiście satysfakcjonującego ogrania przecenianego w polskiej literaturze tematu Pamięci. Życie rzymskiego władcy-ladaco “pamiętane” przez polskiego socjopatycznego strażaka – czy to nie ciekawsze od kolejnych koturnowych wspominek rodzinnych, od których roi się w naszej literaturze najnowszej?


Orbitowski, Łukasz (2024). Wróg. Warszawa: Świat Książki.

Ilustracja: OpenClipart-Vectors z Pixabay