Czytam
kolejne notki z Recenzji z Lubimy Czytać. Zaglądam do
komentarzy, wściekam się. Przemyśliwam o tym jakiś czas,
przychodzi mi do głowy jakaś teoria. Zapisuję. W międzyczasie w
prasie albo necie pojawia się kolejny komentarz na temat całego
zjawiska. Czytam, wściekam się. Wprowadzam poprawki w notatkach. I
tak w koło Macieju.
W skrócie
dla tych, którzy nie znają sprawy: Recenzje z Lubimy Czytać
to facebookowy fanpejdż, na który wklejane są opinie internautów
z portalu Lubimy Czytać dotyczące klasycznych dzieł literackich.
Recenzje czasem zawierają błędy rzeczowe, częściej jednak ich
autorzy po prostu interpretują klasykę według własnych,
subiektywnych skojarzeń – a to bazujących na popkulturze, a to na
światopoglądzie czytającego, a to
na jakimś porównaniu z życia wziętym. Całość ma, jak
rozumiem, wywoływać efekt komiczny, tzn. mamy poczuć się lepsi od
autorów opinii jako ci, którzy lepiej potrafią interpretować
klasyczne dzieła i mogą pośmiać się z ich głupoty.
Wklejki z
tych amatorskich recenzji śledzę z sympatią, komentarze
publicystyczne na ich temat – z irytacją i rosnącym wrażeniem
wyobcowania. Już myślałam, że uratuje mnie Żulczyk w bieżącej
Polityce (nr 6 (3045),
3.02.-9.02.2016), bo jego felieton „Beka i kara” był reklamowany
jako obrona czytelników wystawianych na pośmiewisko na fanpejdżu.
Ale nie, mówi mniej więcej to, co inni. Ta sama żartobliwa,
protekcjonalna wyższość, to samo założenie, że te „łobuzy”,
które ośmielają się te książki czytać poza kontekstem epoki
albo oceniać je negatywnie, to jakiś inny, gorszy typ człowieka,
który musi ewentualnie dopiero dorosnąć do prawdziwej lektury.
Złości
mnie i smuci i sam fakt istnienia Recenzji z Lubimy Czytać,
i ta afera wokół nich. I tak, oczywiście, powodem tej irytacji
jest moja urażona duma. A to dlatego, że wykpiony na RzLC
sposób czytania klasyki, uznany przez komentatorów za automatycznie
wykluczający z szeregów inteligencji i/lub niedojrzały – czyli
czytanie potoczne, subiektywne, niekoniecznie poprzedzone wnikaniem w
konteksty, traktujące książkę bardziej jako artefakt dnia
dzisiejszego i własnego życia czytelnika, niż element epoki, w
której powstała – to coś, co sama z chęcią praktykuję, pomimo
niegimnazjalnego wieku i humanistycznego wykształcenia. Lubię tak
klasykę czytać i lubię w ten sposób o niej rozmawiać. A
kiedy najdzie mnie na to ochota, nie zawaham się również w takim
subiektywnym, ahistorycznym duchu o klasyce napisać – zresztą
robiłam już tu takie próby.
No
właśnie, bo czytanie czytaniem, ale co ma zrobić czytelnik-amator,
kiedy zachce mu się opisać wrażenia z lektury jakiegoś
klasycznego dzieła? Na portalu takim jak Lubimy Czytać, na
forum, na blogu? Po odrzuceniu przesądów typu że nie wypada, ja
nie godzien, wychodziłoby na to, że główny problem to
gigantyczny, w porównaniu z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni
przy bardziej popkulturowym pisaniu, stan badań. Tak długo, jak
piszemy o nowościach i/lub literaturze gatunkowej, mamy w miarę
fajnie, bo często wystarczy odpalić wyszukiwarkę i już plus minus
wiadomo, co o danej książce zostało napisane, do czego warto się
odwołać, a czego napisać już nie możemy, żeby nie powtórzyć
po poprzedniku. Ale co jeśli przeczytało się właśnie coś z
klasyki, głowę ma się pełną wrażeń i chciałoby się to
uzewnętrznić, a tu nagle brakuje czasu i kwalifikacji, żeby
przedrzeć się przez stu- czy dwustuletnie zwały pism
teoretycznoliterackich poświęconych tej książce, a co więcej,
możemy mieć podejrzenia, że w tychże zwałach opisano już
wszelakie mądre, obiektywne i szanujące kontekst teorie
interpretacyjne, jakie można było na temat tego dzieła wysnuć i
czegokolwiek byśmy w tej kwestii nie zrobili, narażamy się na
powtarzalność, jeśli nie plagiat?
Moja
robocza odpowiedź jest następująca: nie da się tego zrobić
inaczej, niż tak, jak robią to czytelnicy z Lubimy Czytać. I
właśnie dlatego nie ma co się z nich śmiać. Wydaje mi się, że
pisanie o klasyce tak, jak oni – z perspektywy swojego bąbla
kulturowego, przez pryzmat własnych, wybiórczych doświadczeń
książkowych czy filmowych (w tym całkiem popkulturowych), z
użyciem wszelakich dziwnych, eklektycznych skojarzeń, jakie
przychodzą w danym momencie do głowy, z odniesieniem do bieżących
spraw, memów, własnych przeżyć – to jedyny sposób, żeby
napisać o klasycznym dziele coś, co będzie oryginalne, a nie
będzie wymagało przeprowadzenia wcześniej regularnych badań
literaturoznawczych. Tło historyczne i kulturowe klasycznego dzieła,
adekwatne fakty z biografii autora czy też oficjalna, „poprawna”
interpretacja to coś, co raczej dawno opracowali lepsi od nas. Ale
jest prawie pewne, że nikt nie uprzedzi nas w skromnym, subiektywnym
opisaniu, jak czytana właśnie przez nas powieść Hugo czy
opowiadanie Czechowa ma się do wątku z jakiegoś współczesnego
filmu, widoku, jaki mamy z okna, ulubionej piosenki albo czegoś, o
czym aktualnie jest głośno w mediach, a co nam się jakoś
subiektywnie skojarzyło z książką. Nie wątpię, że większość
tego typu skojarzeń nie porwie tłumów ani nie zrewolucjonizuje
sposobu patrzenia na dane dzieło, ale my będziemy szczęśliwi, bo
się wywnętrzyliśmy, a przy tym będziemy mieć niemal pewność,
że taka interpretacja, jak nasza, nigdy wcześniej nie powstała. A
jeśli mamy talent, to kto wie, może nawet to nasze pisanie okaże
się ciekawe.
Pomysł
przyszedł mi do głowy pod wpływem tekstów z RzLC (i co tu dużo
mówić, własnych ciągot, bo np. tekst o Krúdym
to jak niby pisałam?), ale konsultacja z koleżanką, która siedzi
w branży, uświadomiła mi, że jest
nawet taki przyjemny nurt krytycznoliteracki, zwany prezentyzmem,
który podobną procedurę – czytanie dzieł nie tyle przez ich
historię, co przez współczesnej konteksty – w mądrzejszej,
bardziej dopracowanej wersji stosuje do całkiem poważnej analizy
literaturoznawczej (więcej można sobie o tym przeczytać np.
tutaj).1
Jesteśmy więc po bezpiecznej stronie.
Zresztą
podobne literaturoznawcze alibi można by znaleźć dla niejednej
recenzji wyśmiewanej na RzLC. Trochę mi się chce śmiać, że już
taki szmat czasu temu przetoczyły się przez literaturę takie
burze, jak postmodernizm mieszający sacrum
z profanum
i patchworkujący style i epoki, dekonstrukcja rozpierniczająca
„oficjalne” sposoby odczytywania tekstów, czy też proklamacja
śmierci autora dokonana przez Rolanda Barthes'a, a tymczasem
subtelni
intelektualiści w komentarzach pod postami RzLC nadal dostają raka,
napadów śmiechu albo serca palpitacji, kiedy komuś się
Dostojewski skojarzy z kryminałem a Gra
w klasy
Cortázara
– z mieszanką nie zawsze smacznych czekoladek, albo kiedy Gombrowiczowi
dostaje się za przesadzanie z formą i stylem.
Podobnie bawi mnie fakt, że literaturoznawstwo już dawno zdało
sobie sprawę, że można czytać teksty przez pryzmat określonej
wrażliwości politycznej, przez co mamy krytykę marksistowską,
feministyczną, gejowską, ekokrytykę i co tam nie jeszcze, a na
RzLC czymś tak niesamowicie śmiesznym dla autorów komentarzy okazuje się fakt, że ktoś
krytykuje Sto lat samotności za
seksualną nieobyczajność bohaterów albo Mistrza
i Małgorzatę –
za sceny nieprzyjemne dla wegetarian. No co, też patrzenie na
literaturę przez pryzmat etyki, tylko orientacje etyczne inne. W
sumie wydaje mi się, że takie analizowanie książek z perspektywy
swojego systemu wartości – przyjęcie takiej własnej,
jednostkowej, prywatnej krytyki politycznej – to kolejny sposób na
oryginalność dla książkowego interpretatora-amatora.
A
zatem, w skrócie – bronię subiektywnego, ahistorycznego
odczytywania literatury, uważam, że jest ono sensowną opcją w
amatorskim pisaniu o klasycznych dziełach, a poza tym na takie
czytanie są odpowiednie paragrafy w teorii literatury. Recenzenci z
Lubimy Czytać są w dechę. Trudno mi się to wszystko pisało. Nie
jest to moja działka, poza tym temat z gatunku tych bardziej
ogólnych, a ja wolę mikroskalę. Jeśli ktoś mnie złapał na
jakimś błędzie albo głupstwie, niech da znać. Ale nie chciałam
tej całej sprawy z Recenzjami z Lubimy Czytać
zostawiać bez komentarza, bo skoro weszło w modę publiczne
mieszanie z błotem amatorskiego pisania o klasyce, a ja tu, na Samej
porcelanie, z rozmysłem stosuję
rejestr amatorski i lubię zestawiać gatunki wysokie z niskimi, to
wypadało się jakoś wytłumaczyć. Zresztą kiedy wybuchła ta
afera, miałam właśnie pomysł na notkę o czymś kosmicznie
klasycznym, ale w ujęciu bardzo dyletanckim. Pomyślę, może ją
wrzucę, jeśli się nie będę za bardzo bała.
P.S.
Wiadomość z ostatniej chwili: na stronie Recenzje z
Lubimy Czytać ukazał się
właśnie (7.02.2016) post w odpowiedzi na tekst Żulczyka, w którym
gospodarze deklarują sympatię do czytelników z Lubimy Czytać i
radość z tego, że wyżej wymienieni „nie wierzą w kanon” i
„mają odwagę podzielić się swoją czytelniczą frustracją”.
W sumie sympatycznie, chociaż moja duma czytelnicza jest nadal
urażona. Pod postem komentarze, spośród których część hejtuje
już Żulczyka, część – nadal czytelników z Lubimy Czytać, a jeden
– czytanie jako takie. Cudowności.
1Fernie,
Ewan. 2005. „Shakespeare and the prospect of presentism”, [w:]
Holland, Peter. 2005. Shakespeare Survey: Volume 58, Writing
about Shakespeare. Cambridge:
Cambridge University Press, 169-184.
(https://books.google.pl/books?id=jbjHkT1W1UgC&printsec=frontcover&hl=pl&source=gbs_ge_summary_r&cad=0#v=onepage&q&f=false)
(data pobrania: 07.02.2016)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo zdrowo napisane. Ja się na ten temat tutaj wyraziłem: http://instrumentysamotnosci.blogspot.nl/2016/01/je-suis-gakiewicz.html
OdpowiedzUsuńO, czytałam jeszcze przed napisaniem tej notki i to był chyba jedyny głos (obok niektórych autorów rozsądnych komentarzy na RzLC), który był dla mnie pewnym pocieszeniem :) Myślałam nawet, żeby zarzucić pisanie swojego tekstu, skoro Ty już sformułowałeś taką fajną apologię, ale stwierdziłam, że Ty piszesz jednak z perspektywy nauczyciela literatury, więc ja dołożę swój głos "człowieka z dołu" :)
Usuń