poniedziałek, 8 lutego 2016

Bądź mądry, bądź jak recenzenci z Lubimy Czytać, czyli gdy przypili cię klasyka

Czytam kolejne notki z Recenzji z Lubimy Czytać. Zaglądam do komentarzy, wściekam się. Przemyśliwam o tym jakiś czas, przychodzi mi do głowy jakaś teoria. Zapisuję. W międzyczasie w prasie albo necie pojawia się kolejny komentarz na temat całego zjawiska. Czytam, wściekam się. Wprowadzam poprawki w notatkach. I tak w koło Macieju.

W skrócie dla tych, którzy nie znają sprawy: Recenzje z Lubimy Czytać to facebookowy fanpejdż, na który wklejane są opinie internautów z portalu Lubimy Czytać dotyczące klasycznych dzieł literackich. Recenzje czasem zawierają błędy rzeczowe, częściej jednak ich autorzy po prostu interpretują klasykę według własnych, subiektywnych skojarzeń – a to bazujących na popkulturze, a to na światopoglądzie czytającego, a to na jakimś porównaniu z życia wziętym. Całość ma, jak rozumiem, wywoływać efekt komiczny, tzn. mamy poczuć się lepsi od autorów opinii jako ci, którzy lepiej potrafią interpretować klasyczne dzieła i mogą pośmiać się z ich głupoty.

Wklejki z tych amatorskich recenzji śledzę z sympatią, komentarze publicystyczne na ich temat – z irytacją i rosnącym wrażeniem wyobcowania. Już myślałam, że uratuje mnie Żulczyk w bieżącej Polityce (nr 6 (3045), 3.02.-9.02.2016), bo jego felieton „Beka i kara” był reklamowany jako obrona czytelników wystawianych na pośmiewisko na fanpejdżu. Ale nie, mówi mniej więcej to, co inni. Ta sama żartobliwa, protekcjonalna wyższość, to samo założenie, że te „łobuzy”, które ośmielają się te książki czytać poza kontekstem epoki albo oceniać je negatywnie, to jakiś inny, gorszy typ człowieka, który musi ewentualnie dopiero dorosnąć do prawdziwej lektury.

Złości mnie i smuci i sam fakt istnienia Recenzji z Lubimy Czytać, i ta afera wokół nich. I tak, oczywiście, powodem tej irytacji jest moja urażona duma. A to dlatego, że wykpiony na RzLC sposób czytania klasyki, uznany przez komentatorów za automatycznie wykluczający z szeregów inteligencji i/lub niedojrzały – czyli czytanie potoczne, subiektywne, niekoniecznie poprzedzone wnikaniem w konteksty, traktujące książkę bardziej jako artefakt dnia dzisiejszego i własnego życia czytelnika, niż element epoki, w której powstała – to coś, co sama z chęcią praktykuję, pomimo niegimnazjalnego wieku i humanistycznego wykształcenia. Lubię tak klasykę czytać i lubię w ten sposób o niej rozmawiać. A kiedy najdzie mnie na to ochota, nie zawaham się również w takim subiektywnym, ahistorycznym duchu o klasyce napisać – zresztą robiłam już tu takie próby.

No właśnie, bo czytanie czytaniem, ale co ma zrobić czytelnik-amator, kiedy zachce mu się opisać wrażenia z lektury jakiegoś klasycznego dzieła? Na portalu takim jak Lubimy Czytać, na forum, na blogu? Po odrzuceniu przesądów typu że nie wypada, ja nie godzien, wychodziłoby na to, że główny problem to gigantyczny, w porównaniu z tym, do czego jesteśmy przyzwyczajeni przy bardziej popkulturowym pisaniu, stan badań. Tak długo, jak piszemy o nowościach i/lub literaturze gatunkowej, mamy w miarę fajnie, bo często wystarczy odpalić wyszukiwarkę i już plus minus wiadomo, co o danej książce zostało napisane, do czego warto się odwołać, a czego napisać już nie możemy, żeby nie powtórzyć po poprzedniku. Ale co jeśli przeczytało się właśnie coś z klasyki, głowę ma się pełną wrażeń i chciałoby się to uzewnętrznić, a tu nagle brakuje czasu i kwalifikacji, żeby przedrzeć się przez stu- czy dwustuletnie zwały pism teoretycznoliterackich poświęconych tej książce, a co więcej, możemy mieć podejrzenia, że w tychże zwałach opisano już wszelakie mądre, obiektywne i szanujące kontekst teorie interpretacyjne, jakie można było na temat tego dzieła wysnuć i czegokolwiek byśmy w tej kwestii nie zrobili, narażamy się na powtarzalność, jeśli nie plagiat?

Moja robocza odpowiedź jest następująca: nie da się tego zrobić inaczej, niż tak, jak robią to czytelnicy z Lubimy Czytać. I właśnie dlatego nie ma co się z nich śmiać. Wydaje mi się, że pisanie o klasyce tak, jak oni – z perspektywy swojego bąbla kulturowego, przez pryzmat własnych, wybiórczych doświadczeń książkowych czy filmowych (w tym całkiem popkulturowych), z użyciem wszelakich dziwnych, eklektycznych skojarzeń, jakie przychodzą w danym momencie do głowy, z odniesieniem do bieżących spraw, memów, własnych przeżyć – to jedyny sposób, żeby napisać o klasycznym dziele coś, co będzie oryginalne, a nie będzie wymagało przeprowadzenia wcześniej regularnych badań literaturoznawczych. Tło historyczne i kulturowe klasycznego dzieła, adekwatne fakty z biografii autora czy też oficjalna, „poprawna” interpretacja to coś, co raczej dawno opracowali lepsi od nas. Ale jest prawie pewne, że nikt nie uprzedzi nas w skromnym, subiektywnym opisaniu, jak czytana właśnie przez nas powieść Hugo czy opowiadanie Czechowa ma się do wątku z jakiegoś współczesnego filmu, widoku, jaki mamy z okna, ulubionej piosenki albo czegoś, o czym aktualnie jest głośno w mediach, a co nam się jakoś subiektywnie skojarzyło z książką. Nie wątpię, że większość tego typu skojarzeń nie porwie tłumów ani nie zrewolucjonizuje sposobu patrzenia na dane dzieło, ale my będziemy szczęśliwi, bo się wywnętrzyliśmy, a przy tym będziemy mieć niemal pewność, że taka interpretacja, jak nasza, nigdy wcześniej nie powstała. A jeśli mamy talent, to kto wie, może nawet to nasze pisanie okaże się ciekawe.

Pomysł przyszedł mi do głowy pod wpływem tekstów z RzLC (i co tu dużo mówić, własnych ciągot, bo np. tekst o Krúdym to jak niby pisałam?), ale konsultacja z koleżanką, która siedzi w branży, uświadomiła mi, że jest nawet taki przyjemny nurt krytycznoliteracki, zwany prezentyzmem, który podobną procedurę – czytanie dzieł nie tyle przez ich historię, co przez współczesnej konteksty – w mądrzejszej, bardziej dopracowanej wersji stosuje do całkiem poważnej analizy literaturoznawczej (więcej można sobie o tym przeczytać np. tutaj).1 Jesteśmy więc po bezpiecznej stronie.

Zresztą podobne literaturoznawcze alibi można by znaleźć dla niejednej recenzji wyśmiewanej na RzLC. Trochę mi się chce śmiać, że już taki szmat czasu temu przetoczyły się przez literaturę takie burze, jak postmodernizm mieszający sacrum z profanum i patchworkujący style i epoki, dekonstrukcja rozpierniczająca „oficjalne” sposoby odczytywania tekstów, czy też proklamacja śmierci autora dokonana przez Rolanda Barthes'a, a tymczasem subtelni intelektualiści w komentarzach pod postami RzLC nadal dostają raka, napadów śmiechu albo serca palpitacji, kiedy komuś się Dostojewski skojarzy z kryminałem a Gra w klasy Cortázara – z mieszanką nie zawsze smacznych czekoladek, albo kiedy Gombrowiczowi dostaje się za przesadzanie z formą i stylem. Podobnie bawi mnie fakt, że literaturoznawstwo już dawno zdało sobie sprawę, że można czytać teksty przez pryzmat określonej wrażliwości politycznej, przez co mamy krytykę marksistowską, feministyczną, gejowską, ekokrytykę i co tam nie jeszcze, a na RzLC czymś tak niesamowicie śmiesznym dla autorów komentarzy okazuje się fakt, że ktoś krytykuje Sto lat samotności za seksualną nieobyczajność bohaterów albo Mistrza i Małgorzatę – za sceny nieprzyjemne dla wegetarian. No co, też patrzenie na literaturę przez pryzmat etyki, tylko orientacje etyczne inne. W sumie wydaje mi się, że takie analizowanie książek z perspektywy swojego systemu wartości – przyjęcie takiej własnej, jednostkowej, prywatnej krytyki politycznej – to kolejny sposób na oryginalność dla książkowego interpretatora-amatora.

A zatem, w skrócie – bronię subiektywnego, ahistorycznego odczytywania literatury, uważam, że jest ono sensowną opcją w amatorskim pisaniu o klasycznych dziełach, a poza tym na takie czytanie są odpowiednie paragrafy w teorii literatury. Recenzenci z Lubimy Czytać są w dechę. Trudno mi się to wszystko pisało. Nie jest to moja działka, poza tym temat z gatunku tych bardziej ogólnych, a ja wolę mikroskalę. Jeśli ktoś mnie złapał na jakimś błędzie albo głupstwie, niech da znać. Ale nie chciałam tej całej sprawy z Recenzjami z Lubimy Czytać zostawiać bez komentarza, bo skoro weszło w modę publiczne mieszanie z błotem amatorskiego pisania o klasyce, a ja tu, na Samej porcelanie, z rozmysłem stosuję rejestr amatorski i lubię zestawiać gatunki wysokie z niskimi, to wypadało się jakoś wytłumaczyć. Zresztą kiedy wybuchła ta afera, miałam właśnie pomysł na notkę o czymś kosmicznie klasycznym, ale w ujęciu bardzo dyletanckim. Pomyślę, może ją wrzucę, jeśli się nie będę za bardzo bała.



P.S. Wiadomość z ostatniej chwili: na stronie Recenzje z Lubimy Czytać ukazał się właśnie (7.02.2016) post w odpowiedzi na tekst Żulczyka, w którym gospodarze deklarują sympatię do czytelników z Lubimy Czytać i radość z tego, że wyżej wymienieni „nie wierzą w kanon” i „mają odwagę podzielić się swoją czytelniczą frustracją”. W sumie sympatycznie, chociaż moja duma czytelnicza jest nadal urażona. Pod postem komentarze, spośród których część hejtuje już Żulczyka, część – nadal czytelników z Lubimy Czytać, a jeden – czytanie jako takie. Cudowności.



1Fernie, Ewan. 2005. „Shakespeare and the prospect of presentism”, [w:] Holland, Peter. 2005. Shakespeare Survey: Volume 58, Writing about Shakespeare. Cambridge: Cambridge University Press, 169-184. (https://books.google.pl/books?id=jbjHkT1W1UgC&printsec=frontcover&hl=pl&source=gbs_ge_summary_r&cad=0#v=onepage&q&f=false) (data pobrania: 07.02.2016)

3 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo zdrowo napisane. Ja się na ten temat tutaj wyraziłem: http://instrumentysamotnosci.blogspot.nl/2016/01/je-suis-gakiewicz.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, czytałam jeszcze przed napisaniem tej notki i to był chyba jedyny głos (obok niektórych autorów rozsądnych komentarzy na RzLC), który był dla mnie pewnym pocieszeniem :) Myślałam nawet, żeby zarzucić pisanie swojego tekstu, skoro Ty już sformułowałeś taką fajną apologię, ale stwierdziłam, że Ty piszesz jednak z perspektywy nauczyciela literatury, więc ja dołożę swój głos "człowieka z dołu" :)

      Usuń