poniedziałek, 29 lutego 2016

Ada Karczmarczyk, dziewczyńskość i trochę strachu


(Wrażenia z dyskusji wokół wystawy Ady Karczmarczyk „Bóg i dziewczyna”, piątek 19 lutego 2016, Galeria Miejska Arsenał, Poznań.)


Początkowo ten wpis miał być całym dziewczyńskim kulturalnym przeglądem poprzedniego tygodnia, ale nie wystarczyło czasu ani siły woli, zatem będzie dziś tylko o jednym wydarzeniu – tym najbardziej w klimacie.

Że na dyskusji w Arsenale będzie dziewczyńsko, nie ulegało wątpliwości – w końcu dla kontrowersyjnej bohaterki owego wieczoru charakterystyczne jest to, że w swoich działaniach performerskich przekazuje treści związane z duchowością za pomocą rekwizytorium shōjo-popowo-brokatowego. Zresztą samo słowo „dziewczyńskość” zapożyczyłam właśnie z tej debaty.

Podoba mi się to określenie. Lubię podejścia do życia czy twórczości, które są z rozmysłem kobiece, ale nie polegają na tym, że ładuje mi się do głowy, że: (a) wszystko jedno, czy jestem kobietą, czy nie, (b) może i nie wszystko jedno, ale bycie kobietą ma być powodem do wykłócania się o jakieś środki, władzę czy wpływy, spośród których przynajmniej części może nawet wcale nie chcę, albo nie chcę ich akurat z tytułu bycia kobietą, (c) że osoby (np. rodzina) mają być mniej ważne, niż bezosobowe pojęcia (np. kariera), (d) że nigdy nie jest tak, że wartości wymienione w punkcie C trudno pogodzić, co może spowodować, że osoby wygrają z bezosobowymi ideami.

Ada w swojej koncepcji dziewczyńskości żadnego z tych nielubianych przeze mnie tematów, na ile się orientuję, nie porusza, a zatem odbieram ją – i jej dziewczyńskość – bardzo pozytywnie. Ja taki stan ducha – na zasadzie: tworzę lub odbieram sztukę typowo jako kobieta, ale przez filtry inne, niż feministyczne – lubiłam kiedyś nazywać „pensjonarskością”. Niestety, przy okazji którychś urodzin stwierdziłam, że chyba już nie wypada. Dziewczyńskość Ady brzmi bardziej uniwersalnie, ale i tak trapi mnie taka myśl: jak będziemy – Ada i jej odbiorczynie takie, jak ja – nazywać ten rodzaj wrażliwości za – dajmy na to – dwadzieścia lat, kiedy już zdecydowanie dziewczynami nie będziemy? Terminu „mulieryzm” nie kupuję, bo wydaje mi się za bardzo uwikłany politycznie. Póki co, we własnej głowie, roboczo, zaczynam stosować termin „różowa kobietkowatość”, pomyślę z wiekiem, czy się nada.

Podczas dyskusji w Arsenale padła teza, że trudno interpretować teledyski czy performances Ady bez znajomości jej biografii czy poglądów. Że w zasadzie swoją sztukę tworzy i samymi działaniami artystycznymi, i własnym życiem. I w związku z tym wystawia się na krytykę i emocjonalne zranienia nie tylko jako twórczyni, ale też jako człowiek. Ktoś, kto wyraża negatywny stosunek do jej utworów, w pośredni sposób neguje ją samą.

A mnie się nasunęło, że jeśli ktoś dodatkowo do tej sztuki, tak jak Ada, bardzo mocno wplata swoją wrażliwość jako kobiety, to również i swoje poczucie wartości jako kobiety wystawia na potencjalne zranienie. I to jest coś, czego trochę się sama (na zapas, bo jestem tylko „reprezentantką idei”, ale jednak) boję, bo podejście, które pokazuje Ada, jest mi w jakiś sposób bliskie. Zatem trochę ryzykujemy. Ale w sumie – co z tego? Stchórzyć byłoby chyba głupio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz