Tak mnie to
bawi niesamowicie, że ze sprawami o wiele od literatury ważniejszymi
można dziś w całkiem dobrych intencjach robić takie rzeczy, jak
Ada Karczmarczyk (skądinąd niekiedy całkiem cudowna) robi z
dyskursem religijnym, a przed klasyką literatury, jak sugeruje
fanpejdż Recenzje z Lubimy Czytać, należy klękać i nie
można o niej pisnąć nawet słowa, bo jak się piśnie, to od razu
pręgierz.
A ja się
właśnie chcę podzielić. W dodatku prawdopodobnie w dwóch
kolejnych odcinkach.
Ostrzegam,
że spoiluję. Ale klasykę można.
A zatem:
Kochany
pamiętniczku,
Pisałam
jakiś czas temu w notce o Wróżeniu z wnętrzności Wita
Szostaka, że brakuje mi bohaterek literackich, z którymi
mogłabym się tak naprawdę identyfikować. Otóż niedawno
wydawało mi się przez chwilę, że mój problem się rozwiązał.
Sięgnęłam po Biesy Dostojewskiego
(jako podkładkę pod serial) i czytając pierwsze rozdziały,
stwierdziłam, że to jest właśnie to. Liza, Barbara Pietrowna,
nawet Maria Timofiejewna (podczas pierwszego z nią spotkania w
książce i z pominięciem tego, co wcześniej mówili o niej inni
bohaterowie) – dokładnie
taka temperatura uczuć, idealne wyważenie zarazem siły i
kobiecości, a
przy tym jednocześnie
niekonwencjonalność i osadzenie w ponadczasowych wartościach. W
dodatku pod adresem Lizy pada określenie „gorąca i szlachetna”,
które jest, subiektywnie i obiektywnie, najlepszym komplementem na
świecie. Słowem, jak dla mnie – bohaterki idealne.
Skoro
tak swobodnie się czuję, utożsamiając się z bohaterkami
Dostojewskiego, to sprawa jest, stwierdziłam, prosta. Urodziłam się
o półtora wieku za późno i trochę za daleko na zachód.
Jaka
miła myśl. Ekscytowałam się nią przez jakieś sto stron z
kawałkiem, póki nie okazało się, że nie ma się z czego cieszyć,
bo z każdą z tych
bohaterek jest coś nie tak, i to bardzo.
Liza,
jak się z czasem okazało, była niezrównoważona psychicznie, a od
sceny w celi Tichona, nie wspominając już o finale ze Stawroginem,
było jasne, że ze szlachetnością ma wspólnego tyle co nic. Maria
Timofiejewna, o której przynajmniej od początku było wiadomo, że
jest szalona, została dodatkowo przedstawiona jako najohydniejsza,
najbardziej godna pogardy spośród możliwych istot ludzkich – w
końcu pojęcie jej za żonę przez Stawrogina miało być
ukoronowaniem jego nikczemności i upodlenia. Nie ma już nawet sensu
wspominać, jak obie skończyły. Dla czytelniczki, która z początku
odbierała te bohaterki bardzo osobiście i pozytywnie – podwójny
nóż w plecy.
Co
do Marii Timofiejewny,
to było mi tak smutno, że musiałam to sobie jakoś
zracjonalizować. No i
moja linia racjonalizacji jest taka, że ta bohaterka jest tak
naprawdę bardzo fajna, tylko narrator ją oczernił.
Przecież z rozmów, które prowadzi z innymi bohaterami, wydaje się
Maria być postacią pełną zalet – ma poczucie humoru, pogodę
ducha i dystans do swojej trudnej sytuacji (widoczne np. w rozmowie z
Szatowem), jest pełna godności, również wobec mężczyzn, a gdy
trzeba, bywa nawet pozytywnie harda (jej dumna rozmowa z
nieszanującym jej przecież Stawroginem), poza tym nawet w
krępującej sytuacji, takiej jak wizyta u Barbary Pietrowny,
wykazuje radość, życzliwość i zainteresowanie wobec osób, z
którymi przebywa i pomimo ich negatywnego nastawienia, zachowuje
nawet pewną dozę sprezzatury.
Przez całą fabułę książki, w przeciwieństwie do innych młodych
bohaterek, dobrze się prowadzi i o ile pamiętam, nie wyrządza
nikomu żadnej krzywdy.
Jedyne,
co sprawia, że Maria wydaje się tak żałosną postacią, są
nieliczne sceny pokazujące jej szaleństwo
(np. okrutne bredzenie o urojonym dziecku czy atak furii podczas
spotkania ze Stawroginem) – które wydawały mi się tak jakby
doklejone na siłę do jej innych, w pełni racjonalnych słów i
zachowań – i przede wszystkim, powtarzane do znudzenia przez
narratora (i Stawrogina w końcowej rozmowie z Tichonem) frazy o tym,
jaka to Maria jest ohydna i godna pogardy, w co w końcu zaczyna
wierzyć i czytelnik. Moim zdaniem, ci dwaj – narrator i Stawrogin
– robią jej po prostu czarny PR. Ona sprawia wręcz wrażenie
osoby zdrowej psychicznie, o której narrator i niektórzy
bohaterowie w kilku momentach na siłę powtarzają nieprawdziwe
plotki – chociażby to, że np. Szatow przy pierwszym spotkaniu
wspomina, że Maria nie jest w stanie zapamiętać zdarzeń, które
miały miejsce nawet bardzo niedawno, a w późniejszych rozmowach
widać, że bez problemu napomyka ona o wydarzeniach z przeszłości.
Moje
zdanie na temat Marii Timofiejewny jest oczywiście bardzo
subiektywne i nieuczone.
Później podczytałam sobie fragmentami zestawienie fachowych
interpretacji tej postaci1
i wynika z niego, że Maria jest interpretowana przede wszystkim
jako persona obłąkanej świętej, alegoria Maryi, matki-ziemi albo
rosyjskiej duszy, a z drugiej strony – jako nosicielka swoich lub
cudzych win (kalectwo jako kara), postać demoniczna, czy też typowa
u Dostojewskiego budząca żałość bohaterka, przez relację z
którą bohater chce się wywyższyć.
Ale
ja czytałam, nie wiedząc tego wszystkiego i przez własne filtry,
a według nich choroba psychiczna to nie tyle oznaka świętości, co
przede wszystkim coś, czego samemu nie chciałoby się dostać ani
zostać o to posądzonym, niepełnosprawność fizyczna budzi, na
współczesną modłę, nie domysły, za co kogoś tak pokarało, a
empatię i sympatię, mały koczek z wpiętym sztucznym kwiatem to
niezwykle trafiona fryzura, natomiast kobietę, która dzień w dzień
ma na sobie pełny makijaż, uznaje się z automatu za
„normalniejszą” i bardziej przystosowaną do życia w
społeczeństwie od siebie samej. Ponadto, czytałam Biesy ze świadomością,
że narrator może mieć całkiem odmienne zdanie,
niż autor i potrafi nieźle ściemniać2,
a historia zna przypadki literackiego oczerniania postaci, które w
najgorszym przypadku były niejednoznacznie (chociażby czarny PR
zrobiony Ryszardowi III w czasach elżbietańskich), więc czemu nie
miałoby to być możliwe również w wypadku postaci fikcyjnych.
Stąd zatem moja prywatna teoria, że żona Stawrogina to była fajna
kobita, którą narrator i postaci po prostu niemiłosiernie
obgadali. (Nie znalazłam nigdzie podobnej interpretacji, więc mam
nadzieję, że nikogo nieświadomie nie plagiatuję, ale jeśli ktoś
o takiej słyszał, niech da znać.)
Barbara
Pietrowna na szczęście
przynajmniej nie była szalona, ale miałam z nią inny problem. Otóż
w pewnym momencie padają w odniesieniu do niej słowa, że żadna z
idei, którą głosi, nie jest tak naprawdę jej myślą, a później
pojawia się jeszcze stwierdzenie, że kobieta
w ogóle nie jest w stanie wymyślić niczego kreatywnego.
Rozumiem, że gdyby czytać tę książkę na modłę feministyczną,
to czytelniczce zapaliłaby się w tym momencie czerwona lampka: o,
jest jakiś wraży dyskurs, będzie co krytykować lub dekonstruować,
bo przecież wiadomo, że my wcale takie nie jesteśmy.
Ale
dla czytelniczki nieosłoniętej opiekuńczym parasolem feminizmu to wcale nie
jest takie jasne. W sumie
te słowa ugodziły w taki mój jeden mały lęk. Bo w tych naszych,
niekiedy smutnawych czasach, kiedy kobiety wywalczyły sobie tyle
nowych, wspaniałych możliwości związanych np. z pracą w markecie
lub biurze i różnymi punktami w spektrum singielstwa (łącznie z
tymi uwzględniającymi bycie w związku), dość pocieszająca jest
myśl, że OK, nawet gdyby inne rzeczy miały się w życiu nie
udać, to może kiedyś przynajmniej po godzinach stworzy się coś
fascynującego, świeżego i cudownego w dziedzinie sztuki, myśli
ludzkiej, robótek na szydełku, czegokolwiek. A Dostojewski tę
nadzieję podważa. W sukurs przychodzi mu, ahistorycznie
patrząc, Tolkien w jednym ze swoich Listów
(Zysk i S-ka 2000), w którym
sarkastycznie wypowiada się o kobietach-naukowcach, nie będących
według niego w stanie dokonywać ciekawych odkryć bez wsparcia ze
strony mentora-mężczyzny. No dziękuję, panowie z mojej pierwszej
dziesiątki ukochanych autorów. Psujcie mi nastrój dalej.
To,
co mi się natomiast w postaci Barbary Pietrowny podobało, to jej
widoczny charyzmat do
wyłapywania osób pogubionych i życiowo niesamodzielnych
i
gotowość do zapewniania im wiktu i opierunku do końca życia, jak
to miało miejsce w wypadku Stiepana Trofimowicza, Marii
Timofiejewny, a także – dopiero co poznanej – sprzedawczyni
Biblii. W naszej epoce – żeby znowu trochę ponarzekać – w
której psychologowie, poradniki szczęśliwego życia i znajomi
sprzysięgają się w przekonywaniu, że najlepiej jest kończyć
wszelakie relacje, które budzą negatywne emocje czy też nie
prowadzą do samorozwoju, jakoś fajnie czyta się o osobie, która
jest w stanie wyjechać na stałe ze swojego miejsca zamieszkania,
skazać się na psychiczny dyskomfort, czy też ponieść spore
koszty finansowe, żeby zapewnić stały byt komuś, kogo nawet za
bardzo nie lubi, ale kto ewidentnie potrzebuje pomocy. Wydaje
mi się, że jest
to też bardzo fajny model kobiecości.
O
losach żony Szatowa i Matrioszy nie będę nawet pisać, bo nie mam
siły, zbyt druzgocące to było. Mile neurotyczna sprzedawczyni
Biblii, którą wyobrażałam sobie jako najładniejszą ze
wszystkich kobiet w Biesach,
pojawia się między tymi dwiema historiami jako taki trochę
jaśniejszy promyk. Jeśli
chodzi o kobiece zachowania, to rzucił mi się jeszcze w oczy
Stiepan Trofimowicz –
jego nieumiejętność życia w pojedynkę i emocjonalna chwiejność
bardzo kojarzyły mi się z tym, za co dzisiaj się często kobiety
gani w popkulturze i pop-psychologii. Ale wtedy to była epoka, w
której, o ile wierzyć Dostojewskiemu, po świecie chodziły Barbary
Pietrowny, a dziś, wiadomo, różnie bywa.
Dodam
jeszcze, że wydanie, które czytałam (Warszawa 1984, Państwowy
Instytut Wydawniczy), posiada dość szerokie przypisy na temat
kontekstu historycznego, w tym wyjaśnienie, który z bohaterów miał
jaki odpowiednik w realnym świecie. Na
temat bohaterek kobiecych jednak przypisy milczą.
Jak rozumiem, dla osoby czytającej z nastawieniem feministycznym,
mógłby powstać dylemat, czy najpierw chcieć zdelegalizować PIW
za format przypisów, czy Dostojewskiego za pominięcie kobiet w
dystrybucji „postaci z kluczem”, czy też może Annę Dostojewską
za mizoginiczne notatki (ależ się dzisiaj nabuduję tych
strawmanów). A ja się
cieszę, bo miałam dzięki temu pominięciu, jakby to powiedziała
Ania z Zielonego Wzgórza, pole do imaginacji.
Dziękuję
za cierpliwość, kochany pamiętniczku. Do następnego zobaczenia.
1
Криницын
А.Б. 2012. „Образ Хромоножки в перспективе
мотивной структуры романов
Ф.М.Достоевского”. Слово.
Образовательный портал.
(www.portal-slovo.ru/philology/45072.php) (data pobrania:
2016-02-15)
2
Okopień-Sławińska, Aleksandra. 1967. „Relacje osobowe w
literackiej komunikacji” [w:] Problemy socjologii literatury, red.
J. Sławiński, Wrocław 1967.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz