OK, ostatnim razem postawiłam tezę, że współczesne kobiety mają fatalnie, a pewną odtrutką na związane z tym frustracje może być lektura prozy Gyuli Krúdyego. Dziś spróbuję tę tezę obronić. Do dzieła zatem.
Co
to w ogóle za jeden? Węgierski pisarz, uznawany za jednego z
najwybitniejszych. Żył w latach 1878-1933, pisał od
nastoletniości, a zatem publikacyjnie zdążył się spokojnie
załapać jeszcze na czasy przed I wojną światową, jednak
większość jego dzieł ukazała się w okresie międzywojennym.
Fajna
epoka to pierwszy powód, żeby się Krúdym zainteresować –
np. dlatego, że i czasowo, i stylistycznie blisko jego pisarstwu np.
do zawsze-tak-modnych Kafki i Schulza. Blisko czasowo, bo mamy
te wszystkie powozy, krynoliny i nieco już egzotyczne obyczaje.
Blisko stylistycznie, bo tak jak u Kafki czy Schulza jest tu
oniryczność, przemieszanie rzeczywistości z fantazją i ogólnie
początki surrealizmu. To są dość szeroko lubiane klimaty, więc
choćby dlatego warto spróbować. A u Krúdyego dodatkowym
plusem jest posmak egzotyki – chociażby nazwy własne w
tajemniczym, nieprzejrzystym morfologicznie języku czy mniej
powszechnie znane detale historyczne.
Ale
ja tu chcę o kwestii kobiecej. W sensie w pełni współczesnym
i użytecznym w życiu codziennym. Obie – jedyne dwie – powieści
Krúdyego dostępne w polskich tłumaczeniach – Sindbad
i Laur dla Natalii – wywarły na mnie, jako na
kobiecie-czytelniczce, wrażenie, jakiego nie wywarł nigdy żaden
psychologiczny poradnik dla bab. Te książki generują
jednocześnie uczucie luzu, chęć pozytywnych zmian w nastawieniu do
świata i niemałe katharsis.
I
to mimo tego, o czym są. Sindbad to zbiór
luźno powiązanych fabularnie przygód – głównie miłosnych –
tytułowego bohatera, będącego na poły cynicznym donżuanem z
epoki, na poły postacią fantastyczną. Laur dla Natalii
natomiast to historia onirycznej podróży, jaką odbywa po swoim
mieście – w tym (jako mimowolny obserwator) po tamtejszych domach
uciech – budapeszteński przedsiębiorca pogrzebowy, w pewnym
momencie tejże podróży spotykając sprowadzoną na złą drogę
wiejską dziewczynę o imieniu Natalia.
Chociaż
– jak widać powyżej – kobiety niejednokrotnie nie są w tych
powieściach zbyt dobrze traktowane przez bohaterów (tu donżuan,
tam płatna miłość i deprawacja), to jest tam ktoś, kto
przez cały czas niesamowicie im sprzyja. Narrator.
Wyobraźmy
sobie, że za czytanie Sindbada bierze
się współczesna czytelniczka, obyta w konwenansach i
oczytana w poradnikach. Z pewnością zna sztandarowy tytuł Dlaczego
mężczyźni kochają zołzy Sherry Argov (będę
wracać do tej książki jako przykładu współczesnego myślenia o
kobiecości).
Wie
z niego, że aby właściwie wpasować się we współczesny model
kobiecości, powinna za wszelką cenę unikać: uczuciowej
zależności od faceta, zabiegania o jego względy w jakikolwiek
sposób, rozpaczania po ewentualnym rozstaniu, w ogóle myślenia o
obiekcie swoich westchnień (a już tym bardziej – ciągłego o nim
myślenia), sentymentalizmu, niejasnych sytuacji uczuciowych,
nieostrożnych obietnic, napraszania się o komplementy i częsty
kontakt werbalny, zbyt szybkiej chęci zacieśnienia więzi,
narzucania mężczyźnie własnego stylu życia, wybuchania gniewem,
gderania i w ogóle jakiegokolwiek tracenia panowania nad swoimi
uczuciami – nawet w sytuacji kryzysowej.
Cel
tych wszystkich ograniczeń jest szczytny – osobiste szczęście,
sprawianie miłego wrażenia i unikanie emocjonalnego manipulowania
facetem – ale środki nieco drakońskie. Oznaczające w
zasadzie ciągłą kontrolę nad swoimi uczuciami i zachowaniami.
Ciągłe powstrzymywanie się przed czymś i ciągłe zmęczenie.
W
pierwszym rozdziale Sindbada są wymienione
praktycznie wszyściutkie te zachowania, które każe powściągać
Argov. Ale nie jako katalog niewybaczalnych przewinień. Są
wyliczone jako rzeczy, które kobiety po prostu robią. Nie
jest to ocenione jako dobre ani złe i nie ma tam recepty na to, co z
tym można zrobić. Tak po prostu jest. Nawet dla osoby, której
naprawdę szczerze zależy na byciu opanowaną i niemanipulacyjną,
taka piguła akceptacji i rozumiejącego fatalizmu może działać
kojąco. Dobrze, więc może jednak nie jestem taka zła. I
chociaż wiadomo, że to wszystko społecznie szkodliwe zachowania,
może jednak wolno czasem pomarudzić, ponapraszać się o komplement
albo zrobić coś równie zakazanego? A jeśli nie, to może wolno mi
chociaż to sobie wyobrazić? Może chociaż przez chwilę, w czasie
czytania tej książki?
To zrozumienie dla przeróżnych kobiecych zachowań przewija się
przez obie książki Krúdyego. Wracając do mojego poprzedniego
wpisu, mamy tu wiele „ladacznic” – jak Margit z Lauru
dla Natalii, która upadla się psychicznie dla swojego
ukochanego pana Dubli. Są i „madonny” – jak dziewczyna
z cmentarza w Sindbadzie, która, przestrzeżona przez matkę,
zrezygnowała całkowicie z jakichkolwiek romansów a ukojenie
znalazła w modlitwie. I „równe dziewczyny” też się
znajdą – jak Majmunka (też z Sindbada), starsza kobieta o
ciętym intelekcie, zamiłowaniu do prozy Paula de Kock i
żołnierskich manierach.
Żadna
z nich nie jest przedstawiona jako śmieszna czy godna zlekceważenia.
Historia Margit opowiedziana jest z szacunkiem i empatią.
Dziewczynie z cmentarza nikt nie wymawia „wypranego mózgu” –
nawet utracjusz Sindbad poważnie rozmawia z nią o życiu (widać
przy tym, że to w jego przypadku jest ono dość marne, podczas gdy
od niej bije spokój), a w końcu wyznaje jej miłość. Do Majmunki
zaś wraca po latach – pomimo jej zmaskulinizowanego zachowania
(zdecydowanie bardziej kumpela albo przyjaciółka, niż discopolowa
dziewczyna z tekstu Orbitowskiego), stwierdza, że to w sumie jedyna
sensowna kobieta, jaką w życiu spotkał.
W
ogóle mnogość przeróżnych typów kobiecych w tych książkach
sprawia, że czytając, można mieć wrażenie, jakby przebywało
się na bardzo dużym zjeździe rodzinnym albo wieczorze panieńskim,
gdzie można posiedzieć w licznym gronie ciotek, kuzynek czy
przyjaciółek, posłuchać najróżniejszych historii, jakie
opowiadają, porównać ją z własną i trochę przy okazji samej w
tym gronie zniknąć. To też kojące uczucie.
Fakt,
niektóre z tych historii są bardzo dramatyczne, jak choćby
życie wspomnianej Margit. Pojawia się w nich też sporo żalu i
rezygnacji. Ciekawa jest różnica w przedstawieniu takich
negatywnych sytuacji i uczuć u Krúdyego i w poradnikach.
Przeczytawszy Dlaczego mężczyźni kochają zołzy,
miałam wrażenie, że współczesna kobieta wszystko musi robić
z uśmiechem-szósteczką na twarzy. Jesteś w związku?
Upewnij się, czy na pewno jesteś doskonale szczęśliwa i nie masz
żadnych wątpliwości – bo jeśli masz, natychmiast go rzuć!
Rozstałaś się? Nie ma mowy o żalu, pokaż, jak ci wszystko
jedno, niech im wszystkim w pięty pójdzie! Jesteś sama?
Tylko nie pokazuj, że brakuje ci kogoś, bo wyjdziesz na desperatkę,
udowodnij światu, jak bardzo cieszy cię singielstwo i wyprawy na
pokazy garnków Zeptera! Cokolwiek by się nie działo, trzeba być
nieustannie szczęśliwą, spełnioną i czerpać z życia pełnymi
garściami.
Krúdy
pokazuje, że właśnie wcale nie trzeba. Że czasem w ogóle się
nie da, a czasem warto samemu przystopować. Słowa Sindbada
skierowane do Majmunki – że to oburzające, że kobieta w takim
wieku myśli jeszcze o przyjemnościach, zamiast się ustatkować
– są oczywiście krzywdzące z perspektywy dzisiejszych osób
starszych. Dla mnie jednak, jako osoby jeszcze w miarę młodej,
znów zabrzmiały kojąco – jak przypomnienie, że pogoń za
szczęściem to nie żaden obowiązek, a powstrzymanie się od niego
może nawet być czymś godnym szacunku. W czasach, gdy każą
ciągle mozolić nad tym, by być taaakim szczęśliwym, pewną
ulgę daje przeświadczenie, że nie, wcale nie muszę, na każdym
etapie mogę powiedzieć, że dość się już naprzeżywałam, a
teraz czas na wakacje.
Ale
największą chyba pochwałą kobiecości jest postać tytułowej
Natalii z Lauru....
Tę
bohaterkę – teoretycznie – powinien znienawidzić każdy
czytelnik. Moraliści
– za wplątanie się w niemoralny (oceniany tak przez innych
bohaterów i przez nią samą) związek. Zwolennicy postępu
obyczajowego – za to, że przy tym wszystkim zachowuje tradycyjne
podejście do sprawy i ma z powodu bycia w tym związku poczucie
winy. Miłośnicy silnych postaci kobiecych – za bierny, mydłkowaty
wręcz sposób postępowania. Największe
używanie miałaby jednak na niej autorka poradnika Dlaczego
mężczyźni kochają zołzy.
Natalia to w zasadzie
dokładna odwrotność ideału nowoczesnej kobiety. Jest niewolniczo,
chorobliwie wręcz przywiązana do swojego ukochanego Henryka.
Narzeka i ciągle płacze. Jest roszczeniowa. Nie ma pracy. Nie dba o
siebie. Nie potrafi przyjąć krytyki (kiedy np. usiłuje przemówić
jej do rozsądku dająca jej schronienie bajzelmama Jella). Jest
potwornie naiwna. Pozwala sobą wszystkim żałośnie pomiatać.
Trzeba przyznać, że to
wyjątkowo mało atrakcyjny zestaw cech.
A
jednak przy tym wszystkim im dłużej się o niej czyta, tym bardziej
wydaje się piękna i tym
gorętszą – przynajmniej we mnie – budzi sympatię. O
wywołanie tego wrażenia
podejrzewam narrację Krúdyego. Na
każdym kroku mamy pełno
opisów tego, co Natalia myśli i czuje, jest dużo momentów, gdy
czytelnik zostaje z nią sam na sam i obserwuje jej różne drobne
zachowania (modlitwę, drobne czynności w domu, reakcje na piękno
przyrody) oraz sporo reminiscencji z jej przeszłości, dzięki
którym możemy lepiej zrozumieć jej motywy. To
wszystko tworzy wrażenie, że takie
piękno i zdolność budzenia sympatii jest pewnie w każdej
kobiecie, o ile tylko wystarczająco dobrze się ją pozna i
zrozumie. Pomimo
dowolnych defektów w wyglądzie (jak będziecie czytać, zwróćcie
uwagę na dobrze zakamuflowany, jedyny opis wyglądu Natalii –
nieco ryje beret) i dowolnej ilości wad. Bardzo
to ładne i personalistyczne.
Podsumowując,
dużo jest u Krúdyego treści, dzięki którym czytelniczka-kobieta
może odetchnąć z ulgą i odpocząć myślowo od wymagań,
jakie stawia jej dzisiejsza epoka.
Ale
żeby nie było, że Sindbad i
Laur dla Natalii to
agitki nawołujące
kobiety do zarzucenia pracy nad sobą, osunięcia się w manipulację,
rozpacz albo depresję. Wady
pozostają tam wadami.
Niektóre są opisane w tak zjadliwy sposób, że można naprawdę
nabrać motywacji, by je u siebie zwalczyć – mnie szczególnie
utkwiła w pamięci pani
Banatvari z Sindbada,
podstarzała romantyczka,
która zachwyca się sobą, jak to potrafi rozmawiać ze zwierzętami
i uzdrawiać drzewa, i nachalnie namawia Sindbada, by przeprowadził
się z nią na wieś. Jej opis jest tak upiorny, że można naprawdę
zatęsknić za odrobiną realizmu i opanowania – na przykład
takiego, jak we współczesnych poradnikach. Na
początku notki znęcałam się też trochę nad współczesną
mentalnością, w myśl
której kobiecie w
dziedzinie uczuć nie ma na niczym zbytnio zależeć.
Po lekturze Sindbada
można trochę utwierdzić się w przekonaniu, że rzeczywiście nie
ma sensu angażować się na śmierć i życie w coś, co nie jest
tego warte – bo po prostu szkoda tego życia. Zobaczcie
sceny z Sindbada,
gdzie pojawia się motyw samobójstwa
i zwróćcie uwagę na reakcje głównego bohatera. Cynizm,
który leczy.
Tak
więc warto czytać Krúdyego. Dla klimatu, surrealizmu i afirmacji
kobiecości. A jeśli
kogoś to nie przekonuje, to warto również dla frazy. O, na
przykład coś takiego. Idę o zakład, że to nie jest o tym, o czym
myślicie:
Dusza
rozpołowiła się na dwie części, a lepsza jej część
wypuszczała kwiaty. W swoich krokach odczuwała drobne gorliwe
kroczki jeszcze kogoś innego. Ktoś zdecydowanie z nią szedł, ktoś
– kogo nie mogła zobaczyć, nie mogła dotknąć – było to
raczej tylko odczucie, nowe, przyjazne i nieskończenie
uspokajające... Czuła, że ktoś inny jeszcze patrzy jej oczami i
nie znajduje wcale świata takim nudnym, jak ona sama do tej pory.
Mały cudzoziemiec radował się nawet widokiem emerytowanych
urzędników, którzy w Viziváros
gromadnie wychodzą wieczorami na wyboiste ulice, tam gdzie wśród
niektórych domów ciągnie się żelazne ogrodzenie, aby
przechodzień nie mógł wejść do domu przez okno na parterze.
(Laur dla
Natalii,
s. 152)
Niestety,
zarówno Sindbada,
jak i Laur
dla Natalii
dość ciężko zdobyć,
bo ukazały się w pojedynczych nakładach, w tym Laur...
w
ilości zaledwie 1000 sztuk. Ma to pewien plus, bo możecie
poczuć się trochę wyjątkowi
za małe pieniądze (w grę wchodzą tylko antykwariaty lub używane
egzemplarze na aukcjach internetowych). Co do Sindbada,
to jeśli jesteście wrażliwi na opinię otoczenia, zaplanujcie
lekturę tak, by nie
wychodzić z tą książką z domu.
Zobaczcie sobie na Google Grafika, jaką to ma okładkę.
Straszna
szkoda, że nie przetłumaczyli nam więcej Krúdyego. Oprócz
wspomnianych tu powieści miałam okazję czytać jeszcze trzy
opowiadania z końcowej fazy jego twórczości, w angielskim
przekładzie. Są zupełnie inne. Ta cała koncentracja na kobiecości
jest całkowicie nieobecna. Pojawia
się za to
bardzo
współczesny, trochę schizolski neurotyzm.
Tematem każdego z tych opowiadań jest jakaś wkręta związana z
jedzeniem, konwenansami i tym, co inni ludzie o nas myślą. Też
bardzo atrakcyjne.
Nie
jesteście ciekawi, co się w jego pisarstwie zadziało w
międzyczasie, że tak mu się odmieniło? Ja bardzo. A
zatem, jeśli macie namiar na jakiegoś tłumacza z węgierskiego,
może namówicie go, żeby wziął się za przekładanie Krúdyego?
Wspomożecie polskie kobiety. I miłośników wkręcania.
Argov, Sherry. 2009. Dlaczego mężczyźni kochają zołzy. Warszawa: G+J Gruner + Jahr Polska.
Krúdy,
Gyula. 1997. Laur
dla Natalii.
Przeł. Maja Paczoska. Warszawa: Burchard Edition.
Krúdy,
Gyula. 2008. „Last
cigar at the Gray Arabian”.
The Hungarian
Quarterly,
issue: 190/2008, 7-20.
Krúdy,
Gyula. 1988. Sindbad.
Przeł.
Aleksander Nawrocki. Warszawa: Almapress.
Krúdy,
Gyula. 2008. „The
journalist and death”.
The Hungarian
Quarterly,
issue: 190/2008, 21-40.
Krúdy,
Gyula. 2009. „The
waiter's nightmare”.
Southwest
Review,
Summer 2009, Vol. 94(3), 308(21).
Chętnie bym pożyczyła...
OdpowiedzUsuńSindbada mam z biblioteki, ale po Natalię i opowiadania wbijaj :D
Usuń