czwartek, 22 października 2015

Wywal babskie poradniki – czytaj Krúdyego!

OK, ostatnim razem postawiłam tezę, że współczesne kobiety mają fatalnie, a pewną odtrutką na związane z tym frustracje może być lektura prozy Gyuli Krúdyego. Dziś spróbuję tę tezę obronić. Do dzieła zatem.


Co to w ogóle za jeden? Węgierski pisarz, uznawany za jednego z najwybitniejszych. Żył w latach 1878-1933, pisał od nastoletniości, a zatem publikacyjnie zdążył się spokojnie załapać jeszcze na czasy przed I wojną światową, jednak większość jego dzieł ukazała się w okresie międzywojennym.


Fajna epoka to pierwszy powód, żeby się Krúdym zainteresować – np. dlatego, że i czasowo, i stylistycznie blisko jego pisarstwu np. do zawsze-tak-modnych Kafki i Schulza. Blisko czasowo, bo mamy te wszystkie powozy, krynoliny i nieco już egzotyczne obyczaje. Blisko stylistycznie, bo tak jak u Kafki czy Schulza jest tu oniryczność, przemieszanie rzeczywistości z fantazją i ogólnie początki surrealizmu. To są dość szeroko lubiane klimaty, więc choćby dlatego warto spróbować. A u Krúdyego dodatkowym plusem jest posmak egzotyki – chociażby nazwy własne w tajemniczym, nieprzejrzystym morfologicznie języku czy mniej powszechnie znane detale historyczne.


Ale ja tu chcę o kwestii kobiecej. W sensie w pełni współczesnym i użytecznym w życiu codziennym. Obie – jedyne dwie – powieści Krúdyego dostępne w polskich tłumaczeniach – Sindbad i Laur dla Natalii – wywarły na mnie, jako na kobiecie-czytelniczce, wrażenie, jakiego nie wywarł nigdy żaden psychologiczny poradnik dla bab. Te książki generują jednocześnie uczucie luzu, chęć pozytywnych zmian w nastawieniu do świata i niemałe katharsis.


I to mimo tego, o czym są. Sindbad to zbiór luźno powiązanych fabularnie przygód – głównie miłosnych – tytułowego bohatera, będącego na poły cynicznym donżuanem z epoki, na poły postacią fantastyczną. Laur dla Natalii natomiast to historia onirycznej podróży, jaką odbywa po swoim mieście – w tym (jako mimowolny obserwator) po tamtejszych domach uciech – budapeszteński przedsiębiorca pogrzebowy, w pewnym momencie tejże podróży spotykając sprowadzoną na złą drogę wiejską dziewczynę o imieniu Natalia.


Chociaż – jak widać powyżej – kobiety niejednokrotnie nie są w tych powieściach zbyt dobrze traktowane przez bohaterów (tu donżuan, tam płatna miłość i deprawacja), to jest tam ktoś, kto przez cały czas niesamowicie im sprzyja. Narrator.


Wyobraźmy sobie, że za czytanie Sindbada bierze się współczesna czytelniczka, obyta w konwenansach i oczytana w poradnikach. Z pewnością zna sztandarowy tytuł Dlaczego mężczyźni kochają zołzy Sherry Argov (będę wracać do tej książki jako przykładu współczesnego myślenia o kobiecości).


Wie z niego, że aby właściwie wpasować się we współczesny model kobiecości, powinna za wszelką cenę unikać: uczuciowej zależności od faceta, zabiegania o jego względy w jakikolwiek sposób, rozpaczania po ewentualnym rozstaniu, w ogóle myślenia o obiekcie swoich westchnień (a już tym bardziej – ciągłego o nim myślenia), sentymentalizmu, niejasnych sytuacji uczuciowych, nieostrożnych obietnic, napraszania się o komplementy i częsty kontakt werbalny, zbyt szybkiej chęci zacieśnienia więzi, narzucania mężczyźnie własnego stylu życia, wybuchania gniewem, gderania i w ogóle jakiegokolwiek tracenia panowania nad swoimi uczuciami – nawet w sytuacji kryzysowej.


Cel tych wszystkich ograniczeń jest szczytny – osobiste szczęście, sprawianie miłego wrażenia i unikanie emocjonalnego manipulowania facetem – ale środki nieco drakońskie. Oznaczające w zasadzie ciągłą kontrolę nad swoimi uczuciami i zachowaniami. Ciągłe powstrzymywanie się przed czymś i ciągłe zmęczenie.


W pierwszym rozdziale Sindbada są wymienione praktycznie wszyściutkie te zachowania, które każe powściągać Argov. Ale nie jako katalog niewybaczalnych przewinień. Są wyliczone jako rzeczy, które kobiety po prostu robią. Nie jest to ocenione jako dobre ani złe i nie ma tam recepty na to, co z tym można zrobić. Tak po prostu jest. Nawet dla osoby, której naprawdę szczerze zależy na byciu opanowaną i niemanipulacyjną, taka piguła akceptacji i rozumiejącego fatalizmu może działać kojąco. Dobrze, więc może jednak nie jestem taka zła. I chociaż wiadomo, że to wszystko społecznie szkodliwe zachowania, może jednak wolno czasem pomarudzić, ponapraszać się o komplement albo zrobić coś równie zakazanego? A jeśli nie, to może wolno mi chociaż to sobie wyobrazić? Może chociaż przez chwilę, w czasie czytania tej książki?


To zrozumienie dla przeróżnych kobiecych zachowań przewija się przez obie książki Krúdyego. Wracając do mojego poprzedniego wpisu, mamy tu wiele „ladacznic” – jak Margit z Lauru dla Natalii, która upadla się psychicznie dla swojego ukochanego pana Dubli. Są i „madonny” – jak dziewczyna z cmentarza w Sindbadzie, która, przestrzeżona przez matkę, zrezygnowała całkowicie z jakichkolwiek romansów a ukojenie znalazła w modlitwie. I „równe dziewczyny” też się znajdą – jak Majmunka (też z Sindbada), starsza kobieta o ciętym intelekcie, zamiłowaniu do prozy Paula de Kock i żołnierskich manierach.


Żadna z nich nie jest przedstawiona jako śmieszna czy godna zlekceważenia. Historia Margit opowiedziana jest z szacunkiem i empatią. Dziewczynie z cmentarza nikt nie wymawia „wypranego mózgu” – nawet utracjusz Sindbad poważnie rozmawia z nią o życiu (widać przy tym, że to w jego przypadku jest ono dość marne, podczas gdy od niej bije spokój), a w końcu wyznaje jej miłość. Do Majmunki zaś wraca po latach – pomimo jej zmaskulinizowanego zachowania (zdecydowanie bardziej kumpela albo przyjaciółka, niż discopolowa dziewczyna z tekstu Orbitowskiego), stwierdza, że to w sumie jedyna sensowna kobieta, jaką w życiu spotkał.


W ogóle mnogość przeróżnych typów kobiecych w tych książkach sprawia, że czytając, można mieć wrażenie, jakby przebywało się na bardzo dużym zjeździe rodzinnym albo wieczorze panieńskim, gdzie można posiedzieć w licznym gronie ciotek, kuzynek czy przyjaciółek, posłuchać najróżniejszych historii, jakie opowiadają, porównać ją z własną i trochę przy okazji samej w tym gronie zniknąć. To też kojące uczucie.


Fakt, niektóre z tych historii są bardzo dramatyczne, jak choćby życie wspomnianej Margit. Pojawia się w nich też sporo żalu i rezygnacji. Ciekawa jest różnica w przedstawieniu takich negatywnych sytuacji i uczuć u Krúdyego i w poradnikach. Przeczytawszy Dlaczego mężczyźni kochają zołzy, miałam wrażenie, że współczesna kobieta wszystko musi robić z uśmiechem-szósteczką na twarzy. Jesteś w związku? Upewnij się, czy na pewno jesteś doskonale szczęśliwa i nie masz żadnych wątpliwości – bo jeśli masz, natychmiast go rzuć! Rozstałaś się? Nie ma mowy o żalu, pokaż, jak ci wszystko jedno, niech im wszystkim w pięty pójdzie! Jesteś sama? Tylko nie pokazuj, że brakuje ci kogoś, bo wyjdziesz na desperatkę, udowodnij światu, jak bardzo cieszy cię singielstwo i wyprawy na pokazy garnków Zeptera! Cokolwiek by się nie działo, trzeba być nieustannie szczęśliwą, spełnioną i czerpać z życia pełnymi garściami.


Krúdy pokazuje, że właśnie wcale nie trzeba. Że czasem w ogóle się nie da, a czasem warto samemu przystopować. Słowa Sindbada skierowane do Majmunki – że to oburzające, że kobieta w takim wieku myśli jeszcze o przyjemnościach, zamiast się ustatkować – są oczywiście krzywdzące z perspektywy dzisiejszych osób starszych. Dla mnie jednak, jako osoby jeszcze w miarę młodej, znów zabrzmiały kojąco – jak przypomnienie, że pogoń za szczęściem to nie żaden obowiązek, a powstrzymanie się od niego może nawet być czymś godnym szacunku. W czasach, gdy każą ciągle mozolić nad tym, by być taaakim szczęśliwym, pewną ulgę daje przeświadczenie, że nie, wcale nie muszę, na każdym etapie mogę powiedzieć, że dość się już naprzeżywałam, a teraz czas na wakacje.


Ale największą chyba pochwałą kobiecości jest postać tytułowej Natalii z Lauru.... Tę bohaterkę – teoretycznie – powinien znienawidzić każdy czytelnik. Moraliści – za wplątanie się w niemoralny (oceniany tak przez innych bohaterów i przez nią samą) związek. Zwolennicy postępu obyczajowego – za to, że przy tym wszystkim zachowuje tradycyjne podejście do sprawy i ma z powodu bycia w tym związku poczucie winy. Miłośnicy silnych postaci kobiecych – za bierny, mydłkowaty wręcz sposób postępowania. Największe używanie miałaby jednak na niej autorka poradnika Dlaczego mężczyźni kochają zołzy. Natalia to w zasadzie dokładna odwrotność ideału nowoczesnej kobiety. Jest niewolniczo, chorobliwie wręcz przywiązana do swojego ukochanego Henryka. Narzeka i ciągle płacze. Jest roszczeniowa. Nie ma pracy. Nie dba o siebie. Nie potrafi przyjąć krytyki (kiedy np. usiłuje przemówić jej do rozsądku dająca jej schronienie bajzelmama Jella). Jest potwornie naiwna. Pozwala sobą wszystkim żałośnie pomiatać. Trzeba przyznać, że to wyjątkowo mało atrakcyjny zestaw cech.


A jednak przy tym wszystkim im dłużej się o niej czyta, tym bardziej wydaje się piękna i tym gorętszą – przynajmniej we mnie – budzi sympatię. O wywołanie tego wrażenia podejrzewam narrację Krúdyego. Na każdym kroku mamy pełno opisów tego, co Natalia myśli i czuje, jest dużo momentów, gdy czytelnik zostaje z nią sam na sam i obserwuje jej różne drobne zachowania (modlitwę, drobne czynności w domu, reakcje na piękno przyrody) oraz sporo reminiscencji z jej przeszłości, dzięki którym możemy lepiej zrozumieć jej motywy. To wszystko tworzy wrażenie, że takie piękno i zdolność budzenia sympatii jest pewnie w każdej kobiecie, o ile tylko wystarczająco dobrze się ją pozna i zrozumie. Pomimo dowolnych defektów w wyglądzie (jak będziecie czytać, zwróćcie uwagę na dobrze zakamuflowany, jedyny opis wyglądu Natalii – nieco ryje beret) i dowolnej ilości wad. Bardzo to ładne i personalistyczne.


Podsumowując, dużo jest u Krúdyego treści, dzięki którym czytelniczka-kobieta może odetchnąć z ulgą i odpocząć myślowo od wymagań, jakie stawia jej dzisiejsza epoka.


Ale żeby nie było, że Sindbad i Laur dla Natalii to agitki nawołujące kobiety do zarzucenia pracy nad sobą, osunięcia się w manipulację, rozpacz albo depresję. Wady pozostają tam wadami. Niektóre są opisane w tak zjadliwy sposób, że można naprawdę nabrać motywacji, by je u siebie zwalczyć – mnie szczególnie utkwiła w pamięci pani Banatvari z Sindbada, podstarzała romantyczka, która zachwyca się sobą, jak to potrafi rozmawiać ze zwierzętami i uzdrawiać drzewa, i nachalnie namawia Sindbada, by przeprowadził się z nią na wieś. Jej opis jest tak upiorny, że można naprawdę zatęsknić za odrobiną realizmu i opanowania – na przykład takiego, jak we współczesnych poradnikach. Na początku notki znęcałam się też trochę nad współczesną mentalnością, w myśl której kobiecie w dziedzinie uczuć nie ma na niczym zbytnio zależeć. Po lekturze Sindbada można trochę utwierdzić się w przekonaniu, że rzeczywiście nie ma sensu angażować się na śmierć i życie w coś, co nie jest tego warte – bo po prostu szkoda tego życia. Zobaczcie sceny z Sindbada, gdzie pojawia się motyw samobójstwa i zwróćcie uwagę na reakcje głównego bohatera. Cynizm, który leczy.


Tak więc warto czytać Krúdyego. Dla klimatu, surrealizmu i afirmacji kobiecości. A jeśli kogoś to nie przekonuje, to warto również dla frazy. O, na przykład coś takiego. Idę o zakład, że to nie jest o tym, o czym myślicie:

Dusza rozpołowiła się na dwie części, a lepsza jej część wypuszczała kwiaty. W swoich krokach odczuwała drobne gorliwe kroczki jeszcze kogoś innego. Ktoś zdecydowanie z nią szedł, ktoś – kogo nie mogła zobaczyć, nie mogła dotknąć – było to raczej tylko odczucie, nowe, przyjazne i nieskończenie uspokajające... Czuła, że ktoś inny jeszcze patrzy jej oczami i nie znajduje wcale świata takim nudnym, jak ona sama do tej pory. Mały cudzoziemiec radował się nawet widokiem emerytowanych urzędników, którzy w Viziváros gromadnie wychodzą wieczorami na wyboiste ulice, tam gdzie wśród niektórych domów ciągnie się żelazne ogrodzenie, aby przechodzień nie mógł wejść do domu przez okno na parterze. (Laur dla Natalii, s. 152)

Niestety, zarówno Sindbada, jak i Laur dla Natalii dość ciężko zdobyć, bo ukazały się w pojedynczych nakładach, w tym Laur... w ilości zaledwie 1000 sztuk. Ma to pewien plus, bo możecie poczuć się trochę wyjątkowi za małe pieniądze (w grę wchodzą tylko antykwariaty lub używane egzemplarze na aukcjach internetowych). Co do Sindbada, to jeśli jesteście wrażliwi na opinię otoczenia, zaplanujcie lekturę tak, by nie wychodzić z tą książką z domu. Zobaczcie sobie na Google Grafika, jaką to ma okładkę.


Straszna szkoda, że nie przetłumaczyli nam więcej Krúdyego. Oprócz wspomnianych tu powieści miałam okazję czytać jeszcze trzy opowiadania z końcowej fazy jego twórczości, w angielskim przekładzie. Są zupełnie inne. Ta cała koncentracja na kobiecości jest całkowicie nieobecna. Pojawia się za to bardzo współczesny, trochę schizolski neurotyzm. Tematem każdego z tych opowiadań jest jakaś wkręta związana z jedzeniem, konwenansami i tym, co inni ludzie o nas myślą. Też bardzo atrakcyjne.


Nie jesteście ciekawi, co się w jego pisarstwie zadziało w międzyczasie, że tak mu się odmieniło? Ja bardzo. A zatem, jeśli macie namiar na jakiegoś tłumacza z węgierskiego, może namówicie go, żeby wziął się za przekładanie Krúdyego? Wspomożecie polskie kobiety. I miłośników wkręcania.


Argov, Sherry. 2009. Dlaczego mężczyźni kochają zołzy. Warszawa: G+J Gruner + Jahr Polska.
Krúdy, Gyula. 1997. Laur dla Natalii. Przeł. Maja Paczoska. Warszawa: Burchard Edition.
Krúdy, Gyula. 2008. „Last cigar at the Gray Arabian”. The Hungarian Quarterly, issue: 190/2008, 7-20.
Krúdy, Gyula. 1988. Sindbad. Przeł. Aleksander Nawrocki. Warszawa: Almapress.
Krúdy, Gyula. 2008. „The journalist and death”. The Hungarian Quarterly, issue: 190/2008, 21-40.
Krúdy, Gyula. 2009. „The waiter's nightmare”. Southwest Review, Summer 2009, Vol. 94(3), 308(21).


2 komentarze: