środa, 21 marca 2018

Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa #3: Coś dla fanów nie-fantasy

W poprzednim wpisie zachwycałam się cechami powieści Anny Borkowskiej, przez które ma ona szansę zawojować serca miłośników fantasy. Dziś będzie o tym, dlaczego z przynależnością Gar'Ingawi, Wyspy Szczęśliwej do tej odmiany gatunkowej i ze spełnieniem potencjalnych oczekiwań jej fanów może jednak nie być tak łatwo.

 


Powiem tak: do opinii, że Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa to fantasy, przychyliłam się pod wpływem opinii innych fantastów, ale jest to dla mnie nieco nieintuicyjne. Definicja tej odmiany gatunkowej jest wprawdzie szeroka i trudno się przyczepić, że książka nie spełnia tego czy tamtego kryterium; miałam jednak wrażenie, że czytelnik przystępujący do lektury powieści Anny Borkowskiej z oczekiwaniami takimi, jakie zazwyczaj ma się wobec fantasy, niekoniecznie musi dostać to, czego chce. Dziś spróbuję zracjonalizować te intuicje.


Pierwsza intuicja wynika z tego, że jak zdążyłam się już podzielić na fanpejdżu, Gar'Ingawi bardzo długo mi się czytało. Nie kryję, że po części dlatego, że wiedziałam, że będzie to dla mnie jedna z Bardzo Ważnych Książek i nie chciałam, żeby skończyła mi się za szybko, ale po części był to też efekt dość powolnego duktu tej książki. 


I absolutnie nie chodziło o to, że jest nudna – nie, jak już wspominałam poprzednio, jej fabuła jest inteligentna i zaskakująca. Poza tym, pomimo wysokich walorów intelektualnych, nie jest to powieść nazbyt trudna czy napisana nadmiernie wymagającym językiem – poza zdrową i typową dla lektury fantasy koncentracją na tym, kto należał do jakiego rodu i który z bohaterów nosił które z osobliwych imion, nie ma tu jakichś szczególnie ciężkich umysłowych zagwozdek a zawarta w książce głębia niejako wchodzi do umysłu czytelnika sama, dając do myślenia po przeczytaniu ale nie każąc specjalnie biedzić się w trakcie. 


Nie chodzi też absolutnie o dłużyzny w typie przysłowiowych opisów przyrody – zdarzeń jest tam mnóstwo i w sumie w jednej z fejsbukowych dyskusji pojawiła się hipoteza, że to może przez nagromadzenie treści i zdarzeń, a nie, jak to często bywa, przez monotonię, książkę czyta się dłużej niż inne.


No dobrze, więc zagęszczenie treści to, być może, pierwszy powód tego, że Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą czyta się nieco osobliwie. Faktycznie, pamiętam momenty, gdy widząc, ile zostało stron do zakończenia danego rozdziału czy tomu, myślałam sobie: nie, autorce w życiu nie uda się doprowadzić do końca danego wątku. A później, jak się okazywało, udawało jej się i to w bardzo dobrym stylu: sprawne nakreślenie dziejów całej epoki na kilku stronach, zarysowanie kontynentalnego konfliktu militarnego w dłuższym akapicie. Końcowy efekt epicki jest wyborny, ale fakt, coś takiego trudno jest czytać szybko.


Ta kwestia tempa lektury wydała mi się intuicyjnie nietypowa dla fantasy. Czy to z mojej strony słuszne, czy też kieruję się stereotypem? Na pewno fakt, że Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa nie jest pageturnerem i ma w sobie mnóstwo treści, sprawia, że nie jest podobna do fantasy typowo rozrywkowej (i w ogóle jakiejkolwiek literatury rozrywkowej zresztą). 


Co zatem z fantasy „ambitną”, mitopeiczną, jak np. wzmiankowani na okładce Gar'Ingawi Tolkien i Le Guin? Z powieściami Le Guin książka Borkowskiej ma sporo wspólnego, ale sądząc przynajmniej po moich osobistych doświadczeniach czytelniczych, raczej nie w tej kwestii – powieści badaczki z Berkeley czyta mi się o wiele szybciej. 


Co do Tolkiena – fakt, tutaj wrażenia mogą być dużo podobniejsze. Ja sama podczas pierwszej lektury tak Hobbita, jak i Władcy Pierścieni, strasznie te książki, pod względem czasu lektury, międliłam, a i z relacji znajomych, zwłaszcza tych, którzy za Tolkienem nie przepadają, wynika, że mają prozę Profesora za niełatwą do przebrnięcia. Nie mówiąc już o młodszych czy mniej wyrobionych czytelnikach, którzy w internetowych społecznościach czytelniczych żalą się, że Tolkien pozostaje, ze względu na trudność lektury właśnie, całkowicie poza ich zasięgiem.


A z czego, oprócz wspomnianej wcześniej gęstości treści, może wynikać ta różnica – niekiedy stająca się niepokonywalną przeszkodą – w czytelniczym odbiorze? Wydaje mi się, że na pewno są jakieś konkretne, mierzalne wyznaczniki w poetyce powieści, które przesądzają, że odbieramy je jako lżejsze lub cięższe w lekturze. Bardziej dogłębne dociekania w tej sprawie zostawię zawodowcom, sygnalizując tylko jedną hipotezę: wydaje mi się, że jedną z przyczyn może być ilość i sposób prowadzenia dialogów.  


U Borkowskiej jest ich, tak mi się wydaje, niezbyt wiele i są stosunkowo krótkie, autorka często uzupełnia potem te krótkie sceny rozmów opisem myśli mówiących postaci lub po prostu przechodzi płynnie do dalszego opisu wydarzeń. Na pewno nie przypominam sobie z tej książki dialogów będących czczą szermierką słowną czy zabijaniem czasu przez postaci (choć humor konwersacyjny jest, i owszem); z wypowiadanych słów na ogół zawsze, o ile pamiętam, wynika coś konkretnego.


Porównałam pobieżnie z książkami fantasy, które miałam pod ręką. Opowiadania George'a R. R. Martina ze świata Gry o tron – faktycznie, dialogów nieporównywalnie więcej a fragmenty tekstu zupełnie pozbawione wypowiadanych prze bohaterów kwestii – dużo mniej liczne i zdecydowanie krótsze. Poza tym – z tego, co pamiętam na świeżo z lektury – dużo gadania dla samego wprowadzenia nastroju czy w ogóle dla samej „przyjemności tekstu”.


Idźmy oczko dalej, zajrzyjmy do zbioru powieści haińskich Le Guin – tu proporcje między dialogiem a opisem są bardziej zbliżone do tych w Gar'Ingawi, ale jednak dialogów wydaje się być tu więcej.


I wreszcie Wyprawa Tolkiena – tak, tu dialogów jest jeszcze mniej, niż u Le Guin (choć nadal są, na oko, liczniejsze, niż w Gar'Ingawi), natomiast przerwy między nimi – czy to w postaci opisów, czy relacji narratora z tego, jak posuwa się akcja – są dłuższe, niż w którejkolwiek z porównywanych tu książek, łącznie z książką Borkowskiej.


To wszystko nie jest bardzo reprezentatywne ani uczone, ale wydaje mi się, że może tu być coś na rzeczy. I jest to też potencjalna czerwona lampka dla fanów fantasy: choć w Gar'Ingawi, Wyspie Szczęśliwej można znaleźć mnóstwo cudowności, to nie ma się co nastawiać, że będą wśród nich czy to wzniosłe, budujące klimat dialogi mogące ucieszyć fana high fantasy, czy to pojedynki na dowcipne gagi rodem z fantasy bardziej przaśno-humorystycznej.


Tym z fanów high fantasy, którzy chcieliby też epickich opisów czy innych form budowania klimatu przez narratora, również nie będzie dane to, czego chcą – z tego, co pobieżnie patrzę, w objętości znaków potrzebnej Tolkienowi do nastrojowego odmalowania tego, jak drużyna szykuje się do wędrówki, Borkowska potrafi rozwalić jedno imperium, pobudować drugie, oddalić do domu rodziców królewską małżonkę i dodać do tego krzepiąco-ironiczny komentarz co do specyfiki plemion, z której się owa małżonka i jej wiarołomny mąż wywodzili. 


I powtórzę raz jeszcze – wszystko powyższe nie oznacza, że w Gar'Ingawi, Wyspie Szczęśliwej nie występują takie cechy, jak błyskotliwość, nastrojowość czy dowcipność dialogów, albo piękno i wzniosłość w opisach. To wszystko tam jest, ale dawkowane, podporządkowane pędzącej wartko akcji i myślom przewodnim. Jeśli ktoś ma natomiast ochotę na fantasy, które pozwoli mu wytarzać się w konwencji, skąpać w klimacie, oderwać się od rzeczywistości i po prostu zanurzyć w uniwersum, gdzie można np. pojeździć konno czy zdzielić giermka w ucho bez strachu przed upokorzeniem tegoż i nieprzyjemnościami natury prawnej – to nie jest to raczej lektura dla niego.


Nie jest zatem Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa, rozrywkową fantasy i nie jest też fantasy immersyjną w klasycznym rozumieniu (nie żeby w ogóle, podczas lektury człowiek też trochę „chodzi” w tym świecie, ale to jest inne, niż w przypadkach bardziej prototypowych). Czym zatem jest i do czego z kolei jest podobne?


Ja od początku – to moja druga intuicja – miałam skojarzenia z powiastką filozoficzną albo literacką przypowieścią – z formami, gdzie fantastyczny świat, owszem, jest i jest ważny, ale bardziej, niż gatunkowe fajerwerki, nasycenie się konwencją, uradowanie lubianymi dekoracjami i archetypami, liczy się to, z czym autor do nas przyszedł – jakaś filozoficzna prawidłowość czy ukazanie ważnego mechanizmu działania świata czy człowieka. 


I ta właściwość Gar'Ingawi, Wyspy Szczęśliwej kojarzy mi się jednak – wiem, że to niepopularna teza – z literaturą głównego nurtu. W sukurs w tym przekonaniu idzie mi Grzegorz Szczepaniak w tekście napisanym do Informatora Gdańskiego Klubu Fantastyki:

Gar’Ingawi…, a także Władca…, to dzieła, które nie całkiem mieszczą się w ramach konwencji, do której się je zalicza, i znacznie wykraczają poza to, czego można się po typowej fantasy spodziewać. Na ich kształcie silnie odcisnęło się autorskie piętno – i znać po nich, że zostały wywiedzione z najgłębszych pokładów duszy ich twórców. W tym aspekcie bardzo przypominają książki tzw. głównego nurtu, w którym manifestowanie indywidualności twórczej jest często istotniejsze od czytelności dzieła (…) 1

Z rzeczy, które znam i które przychodzą mi do głowy jako pokrewne wobec Gar'Ingawi, Wyspy Szczęśliwej w kwestii takiej właśnie głównonurtowej baśniowości, wymieniłabym, oprócz wspomnianych w poprzedniej notce i dużo dawniejszych Podróży Guliwera, np. Mszę za miasto Arras Andrzeja Szczypiorskiego albo (wspominałam już kiedyś, że przeczytałam w życiu trzy książki na krzyż?) Na marmurowych skałach Ernsta Jüngera.


Zajrzałam zresztą pobieżnie do pierwszej z tych dwóch książek – ilościowy stosunek dialogów do opisów wydarzeń czy głębokich refleksji narratora też jest – przypadek to czy nie – nieco podobny.


Ale najważniejsze jest to, że choć zarówno w tych współczesnych, rozbudowanych fabularnie głównonurtowych przypowieściach, jak i u Borkowskiej bardzo liczą się takie rzeczy, jak (fikcyjne lub oparte na faktach) tło historyczne, pewien nastrój, uczucia bohaterów czy detale świata, to jednak widać, że te wszystkie funkcje są stosowane powściągliwie w stosunku do tego, co w tych książkach jest najważniejsze – opowieści o fikcyjnych wydarzeniach, które z kolei obrazują jakąś ważną duchową prawdę.


No bo właśnie, oprócz zewnętrznej otoczki są jeszcze w Gar'Ingawi sprawy ducha. I o tym będzie następna notka.


Borkowska, Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom I: Oczekiwanie, Tom II: Dzieje Nulani, Tom III: Dzieje Taguna. Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.
1 Szczepaniak, Grzegorz. 2012. „Okruchy Ogana: Trzydzieści lat minęło x 2”, [w:] Informator Gdańskiego Klubu Fantastyki, październik 2012, s. 29

poniedziałek, 12 marca 2018

Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa #2: Coś dla fanów fantasy (?)


Poprzednio wspomniałam, że powieść Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa Anny Borkowskiej nie jest według mnie typową fantasy. W międzyczasie trafiło do mnie sporo głosów – zarówno od współczytaczy, jak i fachowców – że książkę tę mają za fantasy bez żadnych zastrzeżeń. Cóż, nawiązując do ciut dawniejszej tradycji monastycznej – vox populi, vox Dei. Nie będę zatem – przynajmniej dziś – udowadniać, na ile Gar'Ingawi fantasy nie jest. Wprost przeciwnie – dziś opowiem o tym, co dla miłośnika tej literatury może być w powieści pociągające. Z problemami zmierzę się w kolejnej notce.


Zacznijmy od nakreślenia, o czym Gar'Ingawi w ogóle jest. A zatem, w neverlandowym archipelagu (ładnie wyrysowanym na mapce w pierwszym tomie), gdzie poszczególne wyspy noszą dźwięczne, nieindoeuropejskie nazwy, znajduje się maleńka wysepka, zwana przez mieszkańców Wyspą Szczęśliwą. Mieszkańcy ci prowadzą proste i niewinne życie – noszą białe ubrania, zajmują się rolnictwem i rybołówstwem, wiodą uregulowane życie rodzinne, nie znają zbrodni ani chciwości, a większość energii zajmuje im podobne do religijnej kontemplacji tzw. Oczekiwanie: czekają na kolejne przyjście Ora, Jasnego Brata, jednego z dwóch braci władających światem i uosabiających dobro i zło. W przeszłości Or podobno wielokrotnie pojawiał się na Wyspie, jednak w momencie rozpoczęcia akcji prawie nikt już tego nie pamięta.


W otaczających Wyspę rejonach świata bynajmniej nie jest tak spokojnie i kontemplacyjnie – pomiędzy zamieszkującymi je licznymi i nieraz przedziwnymi rasami zawiązują się handlowe sojusze, toczą się wojny, zawierane są i rozwiązywane strategiczne małżeństwa, rosną w siłę i podupadają narody i plemiona. Potomek władcy jednego z tych plemion, zwanego Dżugidami, pozbawiony szans na tron w swoim kraju, wpada na pomysł, jak podporządkować sobie nową ziemię: przypływa na Wyspę Szczęśliwą i udaje Ora, oszukując mieszkańców, że właśnie nastąpił Powrót. Plan się udaje a życie na Wyspie zmienia się nie do poznania. Na straży dawnych obyczajów i Oczekiwania zostają tylko cztery osoby – starzec i trójka dzieci...


NARESZCIE COŚ NOWEGO

Nawet jeśli mało udatnie to opisałam, to wydaje mi się, że już te pierwsze informacje o książce mogą podziałać zachęcająco na niejednego miłośnika fantasy. Mnie historia zaintrygowała od pierwszych dziesiątek stron.


Bo z jednej strony mamy doznania znane i przyjemne – wymyślony świat, różnorodność fantastycznych ras, pseudohistoriograficzne konflikty i zwroty akcji a z drugiej – ta fabuła nie kojarzy nam się za bardzo z niczym, prawda? Jeszcze sam wątek dobrego i złego brata czy spokojnej krainy, nad którą nadciąga jakaś plaga, są archetypowe, ale cała reszta – czytaliście kiedyś coś takiego? Ten motyw z Oczekiwaniem, z przejęciem władzy przez udawanie wyczekiwanego przez lud bohatera, z geriatryczno-dziecięcą drużyną kultywującą dawną wiarę? Nawet jeśli ktoś miał okazję spotkać podobne rozwiązania fabularne w innym utworze, to mam silne przekonanie, że nie było tego tyle, żeby uznać Gar'Ingawi za książkę kliszową.


Zaznaczę przy tym od razu, że im dalej, tym ciekawiej – jest sporo paradoksów, zwrotów akcji, mistyfikacji, intryg, nieoczywistych sytuacji psychologicznych – tak więc nawet jeśli jesteście osobami dobrze obczytanymi w historiach z przeróżnych neverlandów, jest spore prawdopodobieństwo, że, może z pewnymi wyjątkami, nie będziecie w stanie domyślić się kolejnych meandrujących decyzji fabularnych autorki. Mam też podejrzenie, że jeszcze więcej atrakcji czeka na czytelnika zabierającego się za książkę po raz drugi – ja czytałam tylko raz i kartkując ją teraz przy pisaniu notki, zauważyłam, że imiona i sytuacje z początku powieści, które przy pierwszym czytaniu potraktowałam jako dane, nabierają znaczenia, gdy zna się już całą opowieść.


Wspomniałam o dostarczanych przez Gar'Ingawi doznaniach potencjalnie przyjemnych dla entuzjasty fantasy. Oprócz przyjemności związanych z fabułą, jest też tego trochę w formie książki.


RADOŚĆ TWORZENIA

Wspomniana wielość ras i kultur w książce wydaje się być wykreowana z autentyczną światotwórczą radością i puszczeniem wodzów fantazji. Jeśli ktoś, jak ja, nie cierpi elfów i krasnoludów, odetchnie z ulgą – książka Borkowskiej to nie kolejne popłuczyny po Tolkienie, nie rozpoznałam też zresztą odniesienia do żadnej z mitologii. To raczej wyobraźnia rodem z Podróży Guliwera Jonathana Swifta albo ze średniowiecznych „opisań świata” – w sąsiedztwie Wyspy Szczęśliwej zamiast ras typowych dla fantasy spotkamy np. pajęczonogich żeglarzy ze skłonnością do dyplomatycznych wybiegów, kuliste stworzenia mające wiele kończyn i tworzące minimalistyczną poezję, czy też też małpy budujące utopię.


Autorka ciekawie buduje powiązania i spięcia kulturowe między nimi, umiejętnie dozuje też dziwność czytelnikowi – nieraz zaczynałam sobie wyobrażać danego bohatera jako zwyczajnego człowieka i dopiero późnej stopniowo dowiadywałam się, że w istocie jest to patykowaty stwór albo przedstawiciel rasy o nadzwyczajnej długowieczności.


Miło jest również w opisach. Choć to inne krajobrazy i inny klimat, ten, kto pokochał Tolkiena za pełne wzniosłości opisy gór czy za podkreślanie poruszających chwil w fabule opisem światła igrającego na wodzie albo cudownego, dającego wytchnienie oczom lasu, pokocha również Gar'Ingawi. Nawiasem mówiąc, o konotacjach duchowych tej książki będę jeszcze pisać w jednej z kolejnych notek, ale kiedy pomyślę, że te opisy, pełne wrażliwości sensorycznej, kolorów, faktur, gry światłem, stworzyła pisarka żyjąca w klauzurowym klasztorze, to dochodzę do wniosku, że Oczekiwanie musi naprawdę wspomagać działanie wyobraźni.


SZYBKA MOWA W WYGWIZDOWIE

Szczególnie spodobały mi się, a momentami wręcz imponowały, rozwiązania dotyczące języka w Gar'Ingawi. Przede wszystkim – nie bolą. Po pierwsze, nazwy własne i elementy fikcyjnych języków w powieści wyglądają oryginalnie: Borkowska nie zastosowała żadnego ze „znanych i lubianych” chwytów: nie ma wariacji na temat języka angielskiego, słowiańskich „pirogów” ani silenia się na stylizację pt. „niech to wygląda jak typowy język fikcyjny w fantasy”. Słowa i nazwy brzmią nieindoeuropejsko i robiąc małe badanie z użyciem translatora online, stwierdziłam, że raczej nie są zaczerpnięte z jakiegoś konkretnego, istniejącego języka, choć pojedyncze słowa bywały przez komputer przyporządkowywane a to do węgierskiego, a to do japońskiego, a to do języków pacyficznych. Brzmi więc to wszystko jak inteligentna kreacja – no chyba że autorka kamufluje się równie dobrze, jak Marek S. Huberath w Miastach pod skałą, w którym język pieklan brzmiał jak fantastycznie odkształcony polski, a okazał się jednym z narzeczy Romów. Ciekawym novum jest to, że te egzotycznie brzmiące słowa zapisane są w Gar'Ingawi za pomocą polskich znaków: mamy imiona takie, jak Dżauri, Czuszir, czy Delu Chwan, czy też miasta Daggesz i Dżug-byr. Robi to fajne, bezpretensjonalne wrażenie i dodatkowo pokazuje brak wiernopoddańczości wobec konwencji stosowanych w fantasy.


Jeszcze jednym plusem co do języka jest obecność w książce refleksji lingwistycznej. Jeden przykład: tytułowa nazwa wyspy Gar'Ingawi, czy też imiona Jasnego i Ciemnego Brata, są przez różne nacje w książce wymawiane i zapisywane w różny sposób, w dodatku z zachowaniem logicznych reguł. Przykładowo, w małej, zamkniętej społeczności nazwy te są uproszczone lub uległy zjawiskom szybkiej mowy, a ich prawdziwe znaczenie przestało być odczytywalne – staje się takie dopiero po kontakcie z użytkownikami tego samego języka z innej, bardziej świadomej lingwistycznie społeczności. I takich rzeczy jest w książce więcej. Dobrze by było, gdyby ktoś kiedyś napisał o tym bardziej szczegółowo.


I wreszcie, języka nie ma w Gar'Ingawi nadmiernie dużo – dla mnie spora ulga przy współczesnej popkulturowej tendencji do epatowania przeróżnymi klingońskimi, valyriańskimi i niestety też filmowym sindarińskim jak produktami marketingowymi, co niestety lubią bezmyślnie podchwytywać debiutanci. Miło jest spotkać się z językiem, który do czegoś w fabule służy, a nie ma po prostu być fajniackim "wyposażeniem obowiązkowym" książki.


To by było tyle peanów. I teraz pytanie: o ile nie opisałam Gar'Ingawi jakoś bardzo nieudatnie – czy ta książka to nie jest przypadkiem coś, na co my, entuzjaści fantasy, zawsze czekaliśmy? Całe piękno tej odmiany fantastyki, z inteligentnie zrobionym światem, językiem i klimatem, i do tego fabuła, która sprawia wrażenie czegoś nowego i niekliszowego?


Po części pewnie tak, ale to jest ta różowsza strona medalu. W kolejnym wpisie opowiem, dlaczego przynajmniej część fanów fantasy może, moim zdaniem, mieć z tą książką problem.



Borkowska, Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom I: Oczekiwanie, Tom II: Dzieje Nulani, Tom III: Dzieje Taguna. Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.

poniedziałek, 5 marca 2018

Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa #1: Ta epicka notka na okładce


Po Gar'Ingawi, Wyspę Szczęśliwą Anny Borkowskiej sięgnęłam skuszona sugestią znajomej, że to książka przypominająca krajobrazem duchowym dzieła Tolkiena, pełna ukrytego teologicznego piękna i wszelakich cudowności. To było moje pierwsze oczekiwanie czytelnicze. (Nie zawiodłam się, ale o tym w następnych notkach.) Drugiego dostarczył tekst okładkowy – atakujący zapowiedziami, że to „kultowa polska powieść fantasy” gwarantująca „rozmach zapierający dech w piersiach” i całą paletę gatunkowych atrakcji charakterystycznych dla „dobrej powieści fantasy”, takich jak „uroczyska budzące grozę”, napięcia między imperiami oraz „epiccy herosi”. Ta bombastyczna zapowiedź wywołała we mnie tak mieszane uczucia, że postanowiłam poświęcić jej osobną notkę.

 
Pierwszym powodem mieszanych uczuć był fakt, że oszałamiający rozmach i epiccy herosi to nie było coś, co najbardziej miałam ochotę w tej książce znaleźć bardziej liczyłam na wspomniane atrakcje tolkienowsko-duchowe. (Tak, wiem, że u Tolkiena jest i rozmach, i herosi, ale przecież gdyby chodziło tam tylko o to, to nie kochalibyśmy go tak bardzo, prawda?)


Drugim powodem był fakt, że notka zabrzmiała mi mało wiarygodnie. Bo przecież gdyby Gar'Ingawi faktycznie było niesamowitym kasowym hitem magii i miecza, to pewnie trochę szerzej, a przede wszystkim w inny sposób, byśmy o niej słyszeli, czyż nie? Tymczasem, choć mówi się o bardzo wysokiej wartości literackiej powieści Borkowskiej (patrząc w samym Internecie – mnóstwo dobrze umotywowanych zachwytów w recenzjach i 32. miejsce w rankingu polskich powieści fantastycznych Esensji) oraz o jej popularności w latach 80-tych, to jednak do myślenia w kwestii pełnej rozmachu popkulturowości daje na przykład fakt, że od czasu wydania aż do zeszłego roku nie było żadnych wznowień. Obecną edycję wypuściło zaś nie jedno z czołowych wydawnictw poczytnej fantastyki, a Zona Zero, skromna (patrząc po ofercie ze strony) oficyna specjalizująca się w literaturze faktu. Do tego patronaty medialne w dumnej liczbie jednego, zdecydowanie niepopkulturowego.


Oczywiście, to wszystko mogły być zewnętrzne kwestie wydawnicze, którym sama szeroka popularność książki nie musiała być winna. Tym niemniej, blurb, sugerujący bez mała drugiego Sapkowskiego, sprawił, że zrobiłam się czujna. Co takiego przemyśliwali sobie wydawcy, że chcieli zwabić czytelnika na zapewnienia, że Gar'Ingawi to gatunkowy hicior fantasy z epickimi herosami?


Po lekturze książki i przemyśleniu sprawy stwierdzam, że musiały nimi powodować dobre chęci. Książka jest wspaniała, więc nie jest to wciskanie ludziom byle czego zapewnieniami, że jeśli lubią fantasy, to to też polubią, bo są tam groźne uroczyska. Obstawiam zatem, że wydawcy bali się, że książka jest wprawdzie świetna, ale nieco niszowa, więc próbowali zainteresować nią chłonny rynek zbytu, jakim są fani gatunkowej, przygodowej, rozrywkowej fantasy, zapewniając ich, że znajdą w niej to, co zawsze dostają w dziełach swojego ulubionego typu. Tymczasem stawiam roboczą hipotezę, że Gar'Ingawi współdzieli z tą odmianą jedynie część cech, ale o tym w kolejnej notce.


A dlaczego Gar'Ingawi może być uznana za lekturę nieco niszową? Moim zdaniem z dwóch powodów. Po pierwsze, pomimo wspomnianych cech dzielonych z fantasy, ma sporo cech literatury nieprzygodowej i nierozrywkowej (o tym również w kolejnej notce), która – stawiam nieuczone założenie – może sprzedawać się gorzej.


Drugi powód to kwestie ideowe. Anna Borkowska to świeckie miano s. Małgorzaty Borkowskiej OSB – mniszki benedyktyńskiej, historyczki, znawczyni życia zakonnego i autorki książek naukowych o tematyce chrześcijańskiej. Już ta informacja może potencjalnie zniechęcić część czytelników – tych, którzy są z jakiegoś powodu uprzedzeni wobec katolickich osób konsekrowanych (choć oczywiście dla innych – wcale niekoniecznie wierzących – wiadomość ta może być intrygująca i stanowić niesamowitą zachętę).


Zakładając jednak nawet, że potencjalny czytelnik Gar'Ingawi nie jest uprzedzony, to jeśli oczekuje on powieści fantasy i tego, co zazwyczaj w takich powieściach dostaje, może on mieć całkiem pozbawione wrogości obawy, że w wypadku Gar'Ingawi, z powodu przynależności wyznaniowej i instytucjonalnej Autorki, nie dostanie tego, czego chce.


Bo czy, na przykład – może myśleć czytelnik – jest możliwe, że mniszka katolicka napisała powieść z barwnymi, modnie sceptycznymi opisami fikcyjnych lub bazujących na pogańskich wierzeń religijnych? Czy jej powieść nie będzie nadmiernie ocenzurowana z przemocy i erotyki? Czy można mieć nadzieję na rubaszny humor? Na cynizm i pragmatyzm? Czy nie będzie tam moralizowania – a zatem, czy można liczyć np. na szemranych bohaterów albo nieprzewidywalną akcję, gdzie niekoniecznie dobro wygra ze złem? Czy osoba żyjąca w klauzurze może napisać dzieło z wszechstronnym realizmem psychologicznym i znajomością świata „na zewnątrz”? Czy możemy liczyć na stworzenie, jakże popularnego w fantasy, świata opartego na realnie działającym przeznaczeniu, czy też czeka nas uniwersum nieodpowiadające naszym przyzwyczajeniom, gdzie wszystkim kieruje np. Boża Opatrzność? I pytanie w imieniu fanów sprawiedliwości społecznej: czy można liczyć na jakiś wątek dowartościowujący ich strefę komfortu?


Krótko mówiąc – choć nie pochwalam tego, co wydawca Gar'Ingawi A.D. 2017 zrobił w notce okładkowej, to rozumiem, dlaczego mógł uważać, że ta książka jest problematyczna i nie każdy poleci po nią do księgarni bez dodatkowej zachęty.


W kolejnych wpisach podzielę się tym, co myślę odnośnie do dwóch wspomnianych problemów – umocowania powieści Anny Borkowskiej w fantasy oraz warstwy duchowej tej książki. W międzyczasie zachęcam, żeby sobie Gar'Ingawi załatwić i przeczytać – nie będzie wtedy ryzyka spoilerów, a poza tym to jest przecudowna rzecz.


Borkowska, Anna. 2017 [1988]. Gar'Ingawi, Wyspa Szczęśliwa. Tom I: Oczekiwanie, Tom II: Dzieje Nulani, Tom III: Dzieje Taguna. Warszawa: Wydawnictwo Zona Zero.