niedziela, 5 marca 2017

(Nie) każdy święty chodzi ogarnięty


Już dwa razy napomykałam na tych łamach o „Świętych codziennego użytku” Szymona Hołowni, ale że właśnie skończyłam czytać, dorzucę parę bardziej całościowych myśli. Dziś - o nawiązaniach fantastycznych, wzruszeniach i zamiłowaniu świętych do porządku (lub nie).

Znajdź jednego świętego w tłumie normalsów.


Trzymając się tematyki bloga – Hołownia, opisując sylwetki świętych, często żyjących wiele wieków temu, mocno zderza je naszym współczesnym życiem i popkulturą – w tym, niekiedy, z estetyką fantastyki. Jest tu np. mangowa św. Paraskiewa, steampunkowy Edmund Bojanowski (o tym autor akurat nie wspomina, ale jego kojarząca się z tą odmianą gatunkową dziewiętnastowieczna „fajność” aż bije w oczy) i św. Charbel, który, gdy Szymon pierwszy raz wypatrzył go na pobożnych podobiznach w Meksyku, „wyglądał jak Merlin albo członek rady pedagogicznej z Hogwartu” (s. 120-121).


Trzymając się tematyki bloga od innej strony – mnie wiele z tych historii nieźle wzruszyło i ciekawa jestem bardzo, na ile to wzruszenie siedzi w tym tekście obiektywnie i czy „Święci codziennego użytku” zadziałaliby tak również na Was, czy też to tylko ja tak reaguję, bo taki mam rodzaj wyobraźni, taką przynależność religijną itp. Jakby ktoś z Was miał okazję książkę obadać, może dać znać w komentarzach, jakie były jego wrażenia. (Innymi słowy, kochani, testujemy, czy Szymonowi udało się zawrzeć w „Świętych...” eliotowski obiektywny korelat.)


Czytając „Świętych codziennego użytku”, zaczęłam się w pewnym momencie skupiać na tematyce porządku i bałaganiarstwa. Czy święci byli raczej poukładanymi ludźmi i swoich gości, uczniów i penitentów witali w cieszących oko porządkiem i czystością mieszkaniach, celach lub pustelniach? Czy też w dążeniu do spraw wyższych przymykali oko na przyziemne sprawy takie jak niezamieciona podłoga albo kolekcja kubków po kawie na biurku?


Dorastając w czasoprzestrzeni, w której wrażliwość religijna lubiła się niekiedy mieszać z estetyką punk rocka, miałam zawsze wrażenie, że prawdziwsza jest opcja numer dwa. Jeśli jesteś dobrym człowiekiem – a co dopiero świętym! – to nie ma aż takiego znaczenia, czy ślicznie wykrochmalisz firanki a na stole postawisz doniczkę z prymulką.


Z tym przekonaniem o nikłej wartości moralnej porządku w chacie zderzyły mi się trochę późniejsze inspiracje i lektury. Nie pamiętam już, co takiego wyczytałam np. w Promieniowaniach Jüngera – raczej nie było to nic dokładnie na temat porządków, raczej coś ogólnego na temat moralnej ważności drobnych gestów i wysiłków – ale kojarzę dokładnie, że ogólne wrażenia z lektury zmotywowały mnie do jakiejś większej akcji porządkowej w mieszkaniu i robiąc ją czułam się jak św. Joanna d'Arc, która właśnie wygrała bitwę na wojnie Dobra ze Złem.


Bezlitośnie motywujący pod względem tematyki sprzątalniczej bywa też Łukasz Orbitowski. Jego Inna dusza, która przy okropności zewnętrznej tematyki jest jednocześnie słonecznym hymnem na cześć bardzo wielu dobrych rzeczy, to m.in. piękna pochwała sprzątania. Kiedy w domu rodziny Hoppe dzieje się źle, odkurzanie książek na półkach, trzepanie dywanów i usuwanie zacieków to drobne gesty, które w rzeczywistość biedy i nałogu są w stanie wpuścić trochę Światła. A czytelnikowi, zwłaszcza wygodniej żyjącemu i deklarującemu mniejszy nihilizm, niż książkowy Krzysiek, może zrobić się głupio: to on, w takich trudnych warunkach, martwi się, że nie ma czasu, żeby zrobić coś z tymi dwiema trwałymi plamkami na wannie, a ja bywam na takie rzeczy obojętna/y?


Ale to, jak wspomniałam, słoneczna motywacja do porządków. W „Czasie cezarów” Orbitowskiego mamy coś więcej – motywację pogardliwą. Wśród kochanek ojca głównego bohatera jest niejaka „ciocia” Zosia, wyróżniająca się spośród pozostałych pań faktem mieszkania w zagraconej garsonierze z paskudnie zapuszczonym zlewem. Poza tym nie ma mowy o żadnych jej innych szczególnych cechach, a już zupełnie nie wydaje się bardziej rozwiązła, niż inne. Jednak w momencie, gdy ojciec protagonisty potrzebuje do swoich czarnoksięskich rytuałów krwi ladacznicy, udaje się właśnie do cioci Zosi, a jego syn stwierdza, że tatuś nigdy nie miał o tej cioci dobrego mniemania. Dodam, że „Czas cezarów” to opowiadanie o wielokrotnych zdradach, rzucaniu na siebie nawzajem klątw i generalnie o życzeniu sobie źle. Jedyną osobą, która zasłużyła w nim jednak na pogardę jest biedna „ciocia”, która nie potrafi utrzymać porządku w domu.

Tyle mój dotychczasowy subiektywny przegląd literatury sprzątaniowej – a jak wygląda kwestia porządnictwa i bałaganiarstwa u świętych opisywanych przez Szymona Hołownię? Ano różnie wygląda.


Z jednej strony mamy św. Rafała Kalinowskiego – Hołownia powiada, że był z niego „patentowany bałaganiarz, posiadacz dwóch lewych rąk do spraw bytowo-domowych” (s. 36). O prowadzenie schludnych domostw trudno też podejrzewać prawosławnych jurodiwych – takich jak św. Prokop – którzy upokarzali się przed innymi ludźmi przez niechlujny wygląd i łamanie zasad pożycia społecznego, by samemu zyskać zbawienną pokorę a innych wytrącić z ich zastanego toku myślenia. (Wielu mądrzejszych wpadło już przede mną na to, że jurodiwi byli w tym właśnie bardzo punkowi.)


Z drugiej jednak strony, wiele żywotów, o których pisze nam Szymon, pokazuje osoby, które dążenie do bliskości Boga i zbawienia łączyli z troską o dom i urodę codzienności. Św. Teresa z Ávila, mistyczka i pisarka, widać nie uważała, że skrzętne zajmowanie się domem to strata czasu, który można by poświęcić na modlitwę i twórczość, skoro podczas religijnych ekstaz potrafiła nie przerywać smażenia ryby na patelni a robótki ręczne odkładał tylko wówczas, gdy szła na spotkanie z biskupem. Z kolei historia małżeństwa Marii i Luigiego Beltrame Quattrocchich to wręcz żywe potwierdzenie tego, że duchową doskonałość można osiągnąć nie tylko pomimo tych drobnych, codziennych zadań, z jakich składa się prowadzenie domu, ale właśnie dzięki nim i miłości, jaką się w nie wkłada. Nie mówiąc już o dramatycznym przykładzie dwudziestu jeden męczenników z Libii, którzy, ginąc za szczerość w wyznawaniu wiary, pozostawili w połowie drogi właśnie takie drobne, dobre zadania – troskę o dom i rodzinę czy zbieranie pieniędzy, by tę rodzinę założyć.


Podsumowując – nie znalazłam w „Świętych codziennego użytku” jasnej odpowiedzi na to, czy świętemu – i kandydatowi nań – bardziej przystoi życie w mieszkaniu przypominającym pudełeczko, czy też może spokojnie egzystować w artystycznym nieładzie. Intuicyjnie wydaje mi się, że ci święci, o których nie było wyraźnie napisane, że mieli syf na chacie, raczej tego syfu nie mieli i że porządek jest pewną - choć pewnie opcjonalną - tendencją rozwojową w życiu duchowym. Z drugiej strony, przytoczeni święci „nieogarnięci” i bałaganiarze to wyraźna sugestia, że nieogarnięcie, nawet jeśli w naszym nieciekawym, gloryfikującym pozory świecie zamyka pewne drzwi (przykładem niejaki eksperyment Rosenhana pokazujący paskudną prawdę o tym, jak pozory potrafią rządzić psychiatrią), na pewno nie jest, w ostatecznym rozrachunku, przeszkodą w drodze do dobrego życia i do nieba.


To powiedziawszy, życzę Wam miłych i obfitujących w intelektualne przemyślenia wiosennych porządków. A „Świętych codziennego użytku” bardzo polecam.



Hołownia, Szymon. 2015. Święci codziennego użytku.. Kraków: Wydawnictwo Znak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz