poniedziałek, 13 marca 2017

Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie


Powiecie, że jestem sentymentalna, ale mam słabość do fabuł, w których dobro wyskakuje w miejscu, w którym odbiorca absolutnie się go nie spodziewa.


To tytuł filmu. Włoskiego. W reżyserii Paolo Genovese. Grają teraz w kinach.


Ja w ogóle lubię takie słodko-gorzkie kino europejskie z ładnymi zdjęciami, no i poza tym to przecież Włochy, i jeszcze skoro Włochy, to może będzie tak cudownie, jak w filmach Sorrentino. Tak więc poszłam na podstawie pierwszego wrażenia ze zdjęć i opisu. I nie zawiodłam się, przynajmniej po części.


Jako przykład szczęściodajnego kina europejskiego film wypada całkiem, całkiem. Jeśli ktoś chce popatrzeć na ładnych i ładnie ubranych ludzi (zdobycie takiej sukienki, jaką miała na sobie Anna Foglietta, stało się właśnie jednym z moich pomniejszych celów życiowych) i pozazdrościć im konsumpcji apetycznie wyglądającego jedzenia, to dostanie na seansie to, czego chciał.


Ujęć jedzenia jest sporo, bo prawie cała akcja toczy się przy stole – „Perfetti sconosciuti”, podobnie jak „Rzeź” Polańskiego, należy do kategorii zwanej przeze mnie „filmami o humpfie”, czyli produkcji, w których to bohaterowie siedzą cały czas w jednym pomieszczeniu i się kłócą, ale ta kłótnia budzi tyle plotkarskiego zaciekawienia, że widz w ogóle nie czuje się znudzony. W „Rzezi” był to konflikt pomiędzy rodzicami dwóch chłopców – sprawców bójki, w „Perfetti sconosciuti” mamy natomiast grupkę przyjaciół, którzy podczas spotkania przy kolacji wpadają na pomysł, by udowodnić sobie wzajemną szczerość przez grę w upublicznienie zawartości telefonów.


Uczestnicy mają odczytywać na głos wszystkie otrzymywane podczas spotkania wiadomości i włączać w trybie głośnomówiącym przychodzące rozmowy. Oczywiście, wychodzą przy tym przeróżne qui pro quo, stanowiące element komiczny, a z drugiej strony, z racji, że w ekipie znajdują się trzy pary małżeńskie, od razu pojawia się napięcie, czy któryś z telefonów nie ujawni niewierności. Ta właśnie mieszanka – ładnej oprawy wizualnej, humoru i plotkarskiego napięcia – sprawiła, że nie nudziłam się podczas seansu ani chwili, co jest mocną rekomendacją, bo mam skłonność do kinematograficznej acedii i znudzić mnie szalenie łatwo.


Co do intuicyjnej nadziei na podobieństwo do filmów Sorrentino, to trochę się przeliczyłam, ale tylko trochę. W filmie Genovese nie ma może tego Zaświatu wychylającego się co chwila spod ładnych, niby to płytkich i hedonistycznych dekoracji, jak to się lubi dziać u twórcy „Wielkiego piękna”, ale z całą pewnością zza dekoracji wychyla się tu przynajmniej Dobro.


A wygląda to tak: ponieważ, jak wspomniałam, „Perfetti sconosciuti” to film o kłótni, w sferze międzyludzkiej generalnie nie cały czas jest tam słodko. Ponadto, jako że jest tam mowa o upublicznianiu sekretów, można się spodziewać pewnych niemiłych obserwacji na temat ludzkiej natury i jej zakłamania. No i przy tych wszystkich oczekiwaniach – w pewnym momencie filmu pojawia się pewien bardzo jasny akcent, taki okruch międzyludzkiego dobra i szczerości, który po prostu bije w oczy, a przy tym nie wydaje się w żaden sposób kiczowaty czy sztucznie wyidealizowany, choć nie występuje pod płaszczykiem dystansu czy ironii, nie jest podkolorowany żadnym odcieniem szarości (Nawet więcej – scena jest zbudowana w taki sposób, że najpierw pada jedno zdanie, które właśnie tę atmosferę dobra wprowadza, a później następują dwa czy trzy kolejne zdania, w których to eskaluje, tak jakby ktoś raz odbił pieczęć na papierze, później stwierdził, że za słabo wyszło, i przybił jeszcze kilka razy, za każdym razem mocniej.).


Podczas oglądania nie zwróciłam szczególnej uwagi na wątek, który doprowadził do tej cudownej sceny, i teraz w sumie mam ochotę zobaczyć ten film jeszcze raz, żeby sprawdzić dokładniej, jak się on rozwijał. (Muszę przyznać, że to, co z niego pamiętam, nie było jednak do końca wyidealizowane i czarno-białe – pojawia się tam np. pewna scena o mocnym nacechowaniu światopoglądowym, która, choć też ładna emocjonalnie, nie każdemu może się etycznie spodobać. Ale może i nawet lepiej, że czymś tę moralną idealność przełamali...)


Jeszcze na odcinku znajdowania starych kategorii w nowych filmach – w „Perfetti sconosciuti” bardzo ładnie zapracowało działanie piękna przyrody na człowieka; tu w roli głównej zaćmienie Księżyca, które bohaterowie oglądają w pewnym momencie z tarasu. Niby wiemy, jak to działa od czasu sceny z Samem Gamgee i gwiazdą w „Powrocie króla”, ale w sumie nigdy dość przypominania. Chociaż graficznie to zaćmienie, trzeba przyznać, odrobione paskudnie.


Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie [Perfetti sconosciuti]. 2017. Reż. Paolo Genovese. Prod. Włochy.

4 komentarze:

  1. Recenzja podoba mi się i myśle, że skłoni mnie do obejrzenia. Jednak nadal nie wiem czy w sumie na plus wszystko bardziej, czy raczej na minus.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! No to pewnie sama zobaczysz - ja ze swojej strony mogę powiedzieć, że film był całkiem miły do oglądania, niezależnie od ostatecznej oceny jakości :)

      Usuń
  2. Shee: czasami coś takiego odbiera człowiekowi całą ochotę na pisanie czegokolwiek gdziekolwiek. Moja córka nie miała jezcze 6 lat kiedy przestała pytać w kinie: "A ten bohater to dobry czy zły?". Nie wiedziałem, że mam genialne dziecko :-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jednak uważam, że etyka to ważny temat w odbiorze sztuki.

      Usuń