Przypomnijmy: dwie różne książki o tym samym wspólnym losie, jedna napisana przez żonę, druga przez męża. O książce żony – Zatańcz ze mną ostatni walc Zeldy Fitzgerald – pisałam ostatnio, że jest mało plotkarska i nie robi czytelnikowi krzywdy. I jeszcze, że nie budzi zaufania.
Czuła
jest noc Francisa
Scotta Fitzgeralda
(czyli książka męża) budzi natomiast zaufanie wręcz bezbrzeżne.
Poziom wiary w to, że jest dokładnie tak, jak powiedział narrator
lub pomyślał główny bohater, to byłoby kolejne kryterium, w
świetle którego mogłabym od razu przyznać, że Scott to większy
geniusz, niż Zelda.
W
tej powieściowej mutacji losów Scotta i Zeldy
on (Dick Diver) jest niezwykle uzdolnionym psychiatrą, ona zaś
(Nicole Warren, później Diver) – schizofreniczką z bardzo
zamożnej rodziny, która
zakochuje się w swoim terapeucie. Poznajemy ich, gdy są już
małżeństwem, potem ma miejsce retrospekcja na czas, kiedy się
pierwszy raz spotkali, po czym znów spotykamy ich jako małżeństwo
i widzimy, jak sprawa rozwija się dalej.
Klimat
wokół pary protagonistów jest tu zgoła inny, niż w dość
beztroskim Zatańcz...
.
Ponieważ narrator budzi takie zaufanie, czytelnik całkowicie
poddaje się jego wizji, w świetle której Nicole to żałosna
wariatka – można z miejsca zapomnieć o refleksyjnej, twórczej
osóbce z Zatańcz...,
czy też o przynajmniej niejednoznacznym obrazie Zeldy, jaki wyłania
się z informacji biograficznych.
Główny
bohater męski – mąż Nicole, Dick – jest z kolei odmalowany
jako postać absolutnie czarująca.
Jest śliczny jak z obrazka, budzi sympatię otoczenia (w tym
uwielbienie kobiet), ma niesamowite zdolności społeczne, wspaniały
charakter, no i świetny z niego lekarz. W Zatańcz...
też
został w zasadzie opisany jako osobnik atrakcyjny i miły w
obejściu, ale, rany, nie aż tak.
Napisałam
wcześniej, że przewagę geniuszu pisarskiego zawartego w Czuła
jest noc
w kontraście do Zatańcz
ze mną ostatni walc upatruję
w tym, że Fitzgerald lepiej plotkuje i robi większą krzywdę
czytelnikowi. Tak, jeśli chodzi o plotki, to podczas gdy Zatańcz
ze mną ostatni walc
czyta się jak ciepłe, lajtowe, amatorskie wynurzenia przyjaciółki,
Czuła jest noc
przez
cały czas gra na najniższych instynktach czytelnika niczym
umiejętnie zredagowana rubryka z sensacjami w tabloidzie.
Na początku wchodzi pewna mroczna tajemnica, później – budzące
plotkarską ciekawość doniesienia ze szpitala psychiatrycznego, a w
tle przewijają się cały czas wątki romansowe. Przez te pikantne
kawałki książkę Francisa Scotta czyta się dużo bardziej
potoczyście, niż książkę Zeldy – innych powodów, niż
plotkarstwo, nie dostrzegłam, bo akcja nie pędzi na łeb, na szyję,
zabrakło mi też w tej książce motywów, które by mnie zadziwiły
czy zachwyciły i przez to pchały lekturę do przodu.
Co
do krzywdy doznanej przez czytelnika, to oczywiście, jest to kwestia
indywidualna. Nie
wiem, czy osoby, które np. identyfikowały się z bohaterem męskim
albo ogólnie są mniej imersyjne, też odbierają tę książkę
jako ciężką lekturę, budzącą „litość i trwogę”. U mnie –
tak jak ostatnio w wypadku Biesów Dostojewskiego
– znów rozbiło się o bohaterkę żeńską, i to – po raz drugi
– o bohaterkę szaloną. Czytając o chorobie Nicole, czułam
miejscami, jakbym sama miała zaraz dostać od tej lektury na głowę
– wrażenie tym silniejsze z uwagi na moją wcześniejszą sympatię
do rzeczywistej postaci Zeldy.
W
dodatku choroba nie była jedynym nieszczęściem tej bohaterki, bo w
różnych miejscach powieści była dodatkowo bohaterką lekceważoną
i pogardzaną (w konsekwencji choroby), wystawioną na małżeńską
nielojalność, przestawianą jak pionek przez bardziej
samosterownych bliskich, postrzeganą w niektórych momentach
wyłącznie przez pryzmat posiadanych pieniędzy; bohaterką,
której ukochana osoba jest w stanie po prostu nie przebaczyć
przewin i którą wydaje się ciągle ważyć na szali –
czy jeszcze się „nada”, czy też już można sobie odpuścić,
mieć w nosie to, że coś tam jej się przysięgało i udać się na
stały „leave of abstinence”?
Dość
okropny to obraz. A tymczasem oficjalna
interpretacja powieści Fitzgeralda stanowi, że miała ona być
obroną małżeństwa Scotta i Zeldy (mówią
o tym m.in. wstępy do obu książek w przytoczonych przeze mnie
wydaniach). Jakoś nie potrafię tego kupić, no chyba, że chodziło
o to, że autor chciał sam siebie nastraszyć i przez to negatywnie
zmotywować. Nie potrafię też znaleźć w sobie sympatii ani
zrozumienia wobec postaci Dicka. Ale to może być subiektywne.
Zresztą sprawdźcie sami. Może takie książki należy nie tylko
pisać, ale i interpretować z dwóch punktów widzenia.
Co
do postaci Nicole – bałam się i współczułam jej zarazem.
W przeciwieństwie do Marii Timofiejewny z Biesów,
nie przyszło mi już jednak do głowy, by starać się ją wybielać
i wmawiać sobie, że skoro jest taka fajna, to na pewno była
normalna, tylko ją obgadali. Skoro to, że u rzeczywistej Zeldy
zdiagnozowano schizofrenię, jest faktem biograficznym, to przecież
nie będę się kłócić. Zresztą nie miałam na to nawet ochoty.
A
tymczasem, proszę, zrobili to za mnie inni. Według niejakiej
Therese Anne Fowler, autorki książki Z:
A Novel of Zelda Fitzgerald,
Zelda prawdopodobnie została źle zdiagnozowana,
cierpiała nie na schizofrenię, a co najwyżej na depresję albo w
ogóle rozstrój psychiczny zawiniony przez swojego okropnego męża,
którego zresztą, według tej narracji, przewyższała talentem,
powodując tym jego zawiść.1
Jakoś wcale nie czuję ulgi na tę myśl. Może to trochę miło,
jeśli jednak nie była szalona. Ale rehabilitacja Zeldy kosztem, z
kolei, stłamszenia i umniejszenia Scotta? Nie, jakoś „nie
o to chodziło w ogóle,/ Nie, zupełnie o co innego”.
I
taki to chyba koniec mojej fascynacji Zeldą i Scottem. Trochę
smutno po tej podwójnej lekturze – bliższe zapoznanie się z
pierwowzorem uroczych postaci z filmu Allena okazało się prowadzić
do historii naznaczonej szaleństwem, autodestrukcją i wzajemnym
chłodem. Obejrzałam drugi raz O
północy w Paryżu i
nie potrafiłam się już nawet za bardzo cieszyć tym wątkiem. No
cóż, śpijcie słodko, Pani i Panie Fitzgerald. Jeszcze jeden
moment, kiedy tak bardzo cieszę się ze swojej przynależności
denominacyjnej – podobno (to wiedza potoczna zaczerpnięta od osoby z branży) za wszystkich ludzi, żywych i zmarłych,
ktoś tam z ekipy się modli. Zatem nie zostaną bez opieki, nawet
jeśli ja zapomnę o tej, przywiędłej po tych dwóch latach,
fascynacji. To dobrze, bo o fazach na fikcyjnych bohaterów można
sobie zapominać do woli, ale o prawdziwych ludziach jakoś tak
głupio. Ale może ja sama jednak też nie zapomnę.
Fitzgerald,
Francis Scott. 1994 [1934]. Tender
is the night. Hertfordshire:
Wordsworth Classics.
1„Zelda
Fitzgerald nie chorowała na schizofrenię?”. 2013. Booklips.
(http://booklips.pl/newsy/zelda-fitzgerald-nie-chorowala-na-schizofrenie/)
(data pobrania: 14 marca 2016)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz