środa, 30 marca 2016

Napiszmy oboje o tym samym #3 (F.S. Fitzgerald, „Czuła jest noc”)


Przypomnijmy: dwie różne książki o tym samym wspólnym losie, jedna napisana przez żonę, druga przez męża. O książce żony – Zatańcz ze mną ostatni walc Zeldy Fitzgerald – pisałam ostatnio, że jest mało plotkarska i nie robi czytelnikowi krzywdy. I jeszcze, że nie budzi zaufania.


Czuła jest noc Francisa Scotta Fitzgeralda (czyli książka męża) budzi natomiast zaufanie wręcz bezbrzeżne. Poziom wiary w to, że jest dokładnie tak, jak powiedział narrator lub pomyślał główny bohater, to byłoby kolejne kryterium, w świetle którego mogłabym od razu przyznać, że Scott to większy geniusz, niż Zelda.


W tej powieściowej mutacji losów Scotta i Zeldy on (Dick Diver) jest niezwykle uzdolnionym psychiatrą, ona zaś (Nicole Warren, później Diver) – schizofreniczką z bardzo zamożnej rodziny, która zakochuje się w swoim terapeucie. Poznajemy ich, gdy są już małżeństwem, potem ma miejsce retrospekcja na czas, kiedy się pierwszy raz spotkali, po czym znów spotykamy ich jako małżeństwo i widzimy, jak sprawa rozwija się dalej.


Klimat wokół pary protagonistów jest tu zgoła inny, niż w dość beztroskim Zatańcz... . Ponieważ narrator budzi takie zaufanie, czytelnik całkowicie poddaje się jego wizji, w świetle której Nicole to żałosna wariatka – można z miejsca zapomnieć o refleksyjnej, twórczej osóbce z Zatańcz..., czy też o przynajmniej niejednoznacznym obrazie Zeldy, jaki wyłania się z informacji biograficznych.


Główny bohater męski – mąż Nicole, Dick – jest z kolei odmalowany jako postać absolutnie czarująca. Jest śliczny jak z obrazka, budzi sympatię otoczenia (w tym uwielbienie kobiet), ma niesamowite zdolności społeczne, wspaniały charakter, no i świetny z niego lekarz. W Zatańcz... też został w zasadzie opisany jako osobnik atrakcyjny i miły w obejściu, ale, rany, nie aż tak.


Napisałam wcześniej, że przewagę geniuszu pisarskiego zawartego w Czuła jest noc w kontraście do Zatańcz ze mną ostatni walc upatruję w tym, że Fitzgerald lepiej plotkuje i robi większą krzywdę czytelnikowi. Tak, jeśli chodzi o plotki, to podczas gdy Zatańcz ze mną ostatni walc czyta się jak ciepłe, lajtowe, amatorskie wynurzenia przyjaciółki, Czuła jest noc przez cały czas gra na najniższych instynktach czytelnika niczym umiejętnie zredagowana rubryka z sensacjami w tabloidzie. Na początku wchodzi pewna mroczna tajemnica, później – budzące plotkarską ciekawość doniesienia ze szpitala psychiatrycznego, a w tle przewijają się cały czas wątki romansowe. Przez te pikantne kawałki książkę Francisa Scotta czyta się dużo bardziej potoczyście, niż książkę Zeldy – innych powodów, niż plotkarstwo, nie dostrzegłam, bo akcja nie pędzi na łeb, na szyję, zabrakło mi też w tej książce motywów, które by mnie zadziwiły czy zachwyciły i przez to pchały lekturę do przodu.


Co do krzywdy doznanej przez czytelnika, to oczywiście, jest to kwestia indywidualna. Nie wiem, czy osoby, które np. identyfikowały się z bohaterem męskim albo ogólnie są mniej imersyjne, też odbierają tę książkę jako ciężką lekturę, budzącą „litość i trwogę”. U mnie – tak jak ostatnio w wypadku Biesów Dostojewskiego – znów rozbiło się o bohaterkę żeńską, i to – po raz drugi – o bohaterkę szaloną. Czytając o chorobie Nicole, czułam miejscami, jakbym sama miała zaraz dostać od tej lektury na głowę – wrażenie tym silniejsze z uwagi na moją wcześniejszą sympatię do rzeczywistej postaci Zeldy.


W dodatku choroba nie była jedynym nieszczęściem tej bohaterki, bo w różnych miejscach powieści była dodatkowo bohaterką lekceważoną i pogardzaną (w konsekwencji choroby), wystawioną na małżeńską nielojalność, przestawianą jak pionek przez bardziej samosterownych bliskich, postrzeganą w niektórych momentach wyłącznie przez pryzmat posiadanych pieniędzy; bohaterką, której ukochana osoba jest w stanie po prostu nie przebaczyć przewin i którą wydaje się ciągle ważyć na szali – czy jeszcze się „nada”, czy też już można sobie odpuścić, mieć w nosie to, że coś tam jej się przysięgało i udać się na stały „leave of abstinence”?


Dość okropny to obraz. A tymczasem oficjalna interpretacja powieści Fitzgeralda stanowi, że miała ona być obroną małżeństwa Scotta i Zeldy (mówią o tym m.in. wstępy do obu książek w przytoczonych przeze mnie wydaniach). Jakoś nie potrafię tego kupić, no chyba, że chodziło o to, że autor chciał sam siebie nastraszyć i przez to negatywnie zmotywować. Nie potrafię też znaleźć w sobie sympatii ani zrozumienia wobec postaci Dicka. Ale to może być subiektywne. Zresztą sprawdźcie sami. Może takie książki należy nie tylko pisać, ale i interpretować z dwóch punktów widzenia.


Co do postaci Nicole – bałam się i współczułam jej zarazem. W przeciwieństwie do Marii Timofiejewny z Biesów, nie przyszło mi już jednak do głowy, by starać się ją wybielać i wmawiać sobie, że skoro jest taka fajna, to na pewno była normalna, tylko ją obgadali. Skoro to, że u rzeczywistej Zeldy zdiagnozowano schizofrenię, jest faktem biograficznym, to przecież nie będę się kłócić. Zresztą nie miałam na to nawet ochoty.


A tymczasem, proszę, zrobili to za mnie inni. Według niejakiej Therese Anne Fowler, autorki książki Z: A Novel of Zelda Fitzgerald, Zelda prawdopodobnie została źle zdiagnozowana, cierpiała nie na schizofrenię, a co najwyżej na depresję albo w ogóle rozstrój psychiczny zawiniony przez swojego okropnego męża, którego zresztą, według tej narracji, przewyższała talentem, powodując tym jego zawiść.1 Jakoś wcale nie czuję ulgi na tę myśl. Może to trochę miło, jeśli jednak nie była szalona. Ale rehabilitacja Zeldy kosztem, z kolei, stłamszenia i umniejszenia Scotta? Nie, jakoś „nie o to chodziło w ogóle,/ Nie, zupełnie o co innego”.


I taki to chyba koniec mojej fascynacji Zeldą i Scottem. Trochę smutno po tej podwójnej lekturze – bliższe zapoznanie się z pierwowzorem uroczych postaci z filmu Allena okazało się prowadzić do historii naznaczonej szaleństwem, autodestrukcją i wzajemnym chłodem. Obejrzałam drugi raz O północy w Paryżu i nie potrafiłam się już nawet za bardzo cieszyć tym wątkiem. No cóż, śpijcie słodko, Pani i Panie Fitzgerald. Jeszcze jeden moment, kiedy tak bardzo cieszę się ze swojej przynależności denominacyjnej – podobno (to wiedza potoczna zaczerpnięta od osoby z branży) za wszystkich ludzi, żywych i zmarłych, ktoś tam z ekipy się modli. Zatem nie zostaną bez opieki, nawet jeśli ja zapomnę o tej, przywiędłej po tych dwóch latach, fascynacji. To dobrze, bo o fazach na fikcyjnych bohaterów można sobie zapominać do woli, ale o prawdziwych ludziach jakoś tak głupio. Ale może ja sama jednak też nie zapomnę.


Fitzgerald, Francis Scott. 1994 [1934]. Tender is the night. Hertfordshire: Wordsworth Classics.


1Zelda Fitzgerald nie chorowała na schizofrenię?”. 2013. Booklips. (http://booklips.pl/newsy/zelda-fitzgerald-nie-chorowala-na-schizofrenie/) (data pobrania: 14 marca 2016)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz