wtorek, 5 kwietnia 2016

Hagiograficzna podróż dwudziesta pierwsza (L. Frassati, „Pier Giorgio Frassati”)


Opinie na temat Pier Giorgia Frassatiego (1901-1925), które docierały do mnie przed przeczytaniem tej książki, kazały mi wierzyć, że to niechybny überhipster wśród osób wyniesionych na ołtarze.


Przynajmniej na ich grzeczną, ponadczasowo tradycjonalistyczną miarę. „Tak, ten i tamta to rzeczywiście tacy trochę świętoszkowaci i niedzisiejsi, ale przecież jest jeszcze Frassati, on był taaaki inny...” „codziennie uczestniczył we mszy świętej, no ALE lubił też pohulać przy WINIE (!) z przyjaciółmi...”. (W sumie – kto wie, może i hulali przy hipsterskim prosecco – robią je w okolicach Wenecji, a Frassati pochodzili z Turynu, to i to północ Włoch, więc wszystko być może.)


Przeczytałam jego biografię i stwierdzam stanowczo, że nie, nie był żadnym hipsterem. Choćby dlatego, że nie było w nim ani odrobiny ironii, był wcieloną bezpośredniością. Współczesne subkultury muszą jeszcze, widać, poczekać na swoich świętych reprezentantów. Ale Pier Giorgio Frassati był nieodparcie atrakcyjny na kilka innych sposobów.


Pierwsza z rzeczy, które mnie wzruszyły, to to, jak funkcjonował w swojej rodzinie. Był synem Alfreda Frassatiego – senatora, dyplomaty i założyciela tygodnika La Stampa. Rodzina bogata, poważana, przy tym niespecjalnie religijna i mocno skonflikowana. Autorka książki – siostra Pier Giorgia, Luciana – wiele miejsca poświęca tym wewnątrzrodzinnym iskrzeniom (nie będąc zresztą przy tym specjalnie obiektywną – wyraźnie trzyma stronę brata).


Mamy zatem w tym żywocie cały kalejdoskop rodzinnych neurotyzmów i codziennych zmartwień. Wspólne posiłki z atmosferą tak gęstą, że każdy chciał jak najszybciej wstać od stołu a Pier Giorgio starał się za wszelką cenę być wesoły, nie z rzeczywistej radości, ale z chęci, by choć trochę ulżyć bliskim. Jego życie w ciągłym strachu, że rodzina się rozleci i podejmowanie – nie wiem, czy nie trochę młodzieńczo naiwnych – działań, żeby tak się nie stało. Żale i wyrzuty ze strony rodziców, że przyszły błogosławiony jest zbyt religijny, niepraktyczny, nie robi kariery, a także – że dokonał politycznej wolty i pomimo bycia synem znanego działacza skrzydła liberalnego, przeszedł w pewnym momencie na inną stronę politycznej barykady (polecam sprawdzić, na jaką – to całkiem skomplikowane).


Obserwowanie, jak Pier Giorgio radzi sobie z tym, by pozostać kochającym, pełnym zaangażowania domownikiem, a jednocześnie nie dać sobie narzucić żadnej morfy, to, mam wrażenie, całkiem pouczająca lekcja, a przy tym coś troszkę odświeżającego w czasach kultu asertywności.


Wątek miłosny, który przydarzył się głównemu bohaterowi, też jest dobrą historią. Nawet bardzo dobrą. Czytając, nie od razu zrozumiałam, o co z tą Laurą Hidalgo chodzi. Myślałam, że to, co się zadziało, zadziało się przez jakąś świętoszkowatość Pier Giorgia. Ale nie, powody były dużo bardziej subtelne. Ostatecznie wyszło to wszystko jednocześnie heroicznie i trochę groteskowo, odrobinę niepotrzebnie i zarazem szlachetnie. No i nie sposób czytać o tym bez emocji. Zapoznajcie się koniecznie. A najlepiej – niech ktoś z was napisze o tym coś fabularnego, bo ta historia na to zasługuje. Kolejny wątek biograficzny z cyklu „tak dobre, że człowiek by tego nie wymyślił”.


Na większości medalików ze swoją podobizną Pier Giorgio Frassati jest przedstawiany z fajką. Niby niedrogi chwyt, ale totalnie mnie to rozczula. W książce jest też mowa o tym, że lubił palić toskańskie cygara, bo takie też popalała jego matka, z czego Pier Giorgio był z jakiegoś powodu strasznie dumny i lubił się tym chwalić w towarzystwie. Te jego charakterystyczności – właśnie zamiłowanie do tytoniu, wzmianki o wspomnianych już wcześniej wieczorach przy winie ze znajomymi, czy też o tym, że lubił głośno śpiewać, choć nie umiał, albo że zarywał noce nad czytaniem poezji, sprawiły, że na wzór tej obiegowej wkręty niektórych zakochanych, którzy, gdy związek zaczyna iść w poważniejszym kierunku, zaczynają mieszać w wyobraźni cechy swoje i ukochanej osoby i roić sobie, jak będą wyglądać ich przyszłe dzieci, zaczęłam się zastanawiać, jak wyglądałyby np. moje charakterologiczne dziwności, gdyby, jak u Pier Giorgia, zostały kiedyś zmieszane ze świętością. Przecież każdy ma na to szansę, prawda? W sumie polecam ten eksperyment. Z czym osobliwym wygrawerowaliby was na medaliku? Która z rzeczy, które obecnie uważacie u siebie za trochę głupawe, mogłaby w przyszłości, odpowiednio duchowo podrasowana, okazać się wzorem cnót?


W książce jest sporo zachwytów, jaki to Pier Giorgio był męski. Że nosił ludziom jakieś ciężkie pakunki, miał sporo stanowczości, a jak ktoś go w miarę słusznie zdenerwował, potrafił i dać wpiernicz. Trochę to jest po staroświecku opisane, ale brzmi całkiem autentycznie. No i do tego ta rozbudowana wrażliwość religijna i rodzinna i te urocze cechy typu wspomniane zamiłowanie do śpiewu pomimo braku talentu. Poza tym w książce są jego zdjęcia, na których co prawda wychodził różnie (był jednym z tych ludzi, którzy mają tendencję do wyglądania na każdym zdjęciu jak inna osoba), ale widać, że ewidentnie nie straszył. Ogólnie rysuje się z tego wszystkiego obraz takiego typowego – stock character niemalże – chłopaka do zakochania. Co w wypadku błogosławionego jest tym bardziej urocze.


A zakończenie tej historii pokazuje, że nasze czyny, również te dobre, mają swoje konsekwencje, i że to wszystko to nie jest zabawa. I jeszcze, żebyśmy śpieszyli się kochać tych wszystkich zabawnych facecików i fertyczne laski, którzy angażują się w te różne akcje dobroczynne i inne ekstremalności. Jak widać, różnie to, wiecie, bywa.


Jeśli się komuś nie spodobała moja narracja, to gorąco polecam zajrzeć do książki Szymona Hołowni Święci codziennego użytku, gdzie w rozdziale o brazylijskim surferze jest ciśnięte żeńskiemu fandomowi Frassatiego. Będziecie mieć szansę, żeby trochę odreagować.



Frassati, Luciana. 1979. Pier Giorgio Frassati. Człowiek ośmiu błogosławieństw. Przełożyli Barbara Sieroszewska, Stanisław Waldemar Gaudyn. Warszawa: Instytut Wydawniczy PAX.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz