Fitzgeraldami zainteresowałam się przez film O północy w Paryżu Woody'ego Allena. Konkretnie, urzekła mnie postać Zeldy (Alison Pill). Poszło mi chyba o to, że temperamentem konwersacyjnym i słomianym zapałem do różnych dziedzin sztuki trochę przypominała mi mnie samą, a przy tym jawiła mi się jako szalenie sympatyczna. (Rzecz nietypowa, bo często nie lubi się swoich sobowtórów – nawiasem mówiąc, ten właśnie temat, w wersji young adult, pojawia się we wspomnianych ostatnio książkach Kosika.). Kiedy Zelda pojawiła się w filmie, poczułam, jakby zapaliła mi się w głowie jakaś lampka i stwierdziłam, że mam ochotę pozgłębiać temat.
Tak
więc zaczęłam na temat Fitzgeraldów szperać. Historia jednak
mroczniejsza, niż to, co migawkowo pokazuje Allen – była to
rzeczywiście wielka miłość i barwne życie wśród ówczesnej
bohemy, ale było też wzajemne niszczenie się emocjonalne, bójki,
libacje, niewierności, choroba psychiczna Zeldy, a ostatecznie –
separacja i przedwczesna śmierć obojga. Źródła nie mogą się
zgodzić, czy to bardziej Zelda tłamsiła Scotta, nie pozwalając mu
pisać tyle, ile by chciał, czy też bardziej Scott Zeldę,
skupiając się na swojej karierze i ignorując jej rozliczne
zainteresowania.
Ale
na szczęście w ich wypadku czytelnik ma relacje z pierwszej ręki.
Jak wspomniałam poprzednio, oboje napisali powieści biograficzne o
swoim wspólnym życiu. O Czuła jest noc F.S.
Fitzgeralda będzie następnym razem – dziś biorę na tapet
Zatańcz ze mną ostatni walc Zeldy.
Akcja
Zatańcz ze mną ostatni walc obejmuje dzieciństwo
autorki/głównej bohaterki (w książce noszącej imię Alabama),
jej znajomość i małżeństwo z malarzem Davidem Knightem
(książkowy odpowiednik F.S. Fitzgeralda) oraz długotrwały pobyt
pary w Europie.
Tradycyjnie
uważa się (mówi o tym m.in. wstęp do książki autorstwa
Harry'ego T. Moore'a), że książka Zeldy to głównie ciekawostka,
dziełko opublikowane jako forma autoterapii i nie mogące się
równać z pisarskimi dokonaniami Francisa Scotta. Jeśli tak, to
w moim odczuciu niższość Zeldy widać przede wszystkim w tym, że
(1) nie jest tak dobrą plotkarką, jak jej mąż i (2) jej książka
nie robi czytelnikowi takiej krzywdy, jaką wyrządza Czuła
jest noc. Zatańcz ze mną ostatni walc to
powieść plotkarska, ale to plotki dość niewinne. Pomimo opisów
konfliktów, negatywnych emocji i małżeńskich transgresji, czyta
się ją jak nieco nużące zwierzenia znajomej o tym, jakie to życie
jest ciężkie a „on” – okropny; trochę to miejscami nudne i
niespecjalnie poruszające dla odbiorcy, ale słucha się dalej przez
sympatię i empatię.
Tym
razem okazałam się grzeczną i przewidywalną czytelniczką, bo
czytałam Zatańcz... tak, jak kazano we wstępie: bardziej
koncentrując się na historii autorki jako człowieka (czy też
konkretnie – jako kobiety), niż na kwestiach literackich. I dobrze
się w ten sposób czytało. Zatem parę obserwacji pod kątem
kobiecym i ogólnoludzkim: po pierwsze, zarówno sama autorka, jak i
jej porte-parole, Alabama, mają cudownie
kreatywne przemyślenia i sposób wypowiadania się, ale jest to taka
kreatywność, z którą nie bardzo jest co zrobić. Na przykład,
kiedy absztyfikant Alabamy przysyła jej rodzinie wiadro krabów na
kolację, Alabama, przyglądając się jednemu z nich, stwierdza:
„Myślę, że mogłabym takiego zrobić (…) gdybym miała
materiały.”1
Lubię ten typ abstrakcyjnego postrzegania rzeczywistości. Dziś
byłaby z niej świetna publicystka facebookowa, ale w tamtych
realiach osobliwe frazy i pomysły Alabamy/Zeldy ewidentnie się
marnują – częściowo przez inną, niż teraz, dynamikę
rozpowszechniania treści, częściowo przez ograniczenia stawiane
wtedy kobietom. I jak tak się to czyta, to trochę tej zagubionej
kreatywności dziewczyn z epoki analogu szkoda.
Czytelniczka,
której zachciałoby się podejść do Zatańcz... z
pozycji tradycyjnej moralności, zyska w Alabamie/Zeldzie
potwierdzenie tego, że majstrowanie przy koncepcji monogamicznego
małżeństwa to nic dobrego. Alabama ewidentnie stara się być
kobietą wyzwoloną, a jej związek z Davidem miejscami wygląda na
„otwarty”. I co? I widać, że Alabamę totalnie niszczy to
psychicznie, generalnie łzy, frustracja i urażona ambicja, podczas
gdy David wydaje się raczej emocjonalnie zdystansowany. Chociaż
inna sprawa, że Zatańcz... bardziej koncentruje się na jego
zewnętrznych reakcjach typu wybuchy gniewu, z pominięciem
wewnętrznych przeżyć.
Ważne
miejsce w książce zajmuje wątek pasji Alabamy do nauki tańca
baletowego. I to jest bardzo smutny wątek, bo przebija z niego takie
przeświadczenie, że kiedy kobieta oddaje się działalności
artystycznej, to fakt, może ją to ożywić, wypełnić jakąś
pustkę czy dostarczyć ekscytacji. Jednak te wszystkie dobre
rzeczy dzieją się kosztem życia rodzinnego, wbrew domownikom,
wręcz nawet powiązane są z jakąś wrogością wobec nich, i w
zasadzie ostatecznie albo trzeba wybrać – rodzina czy pasja –
albo wyboru dokona samo życie. (Tak mówi ta książka, nie ja.)
Zatańcz
ze mną ostatni walc bardzo
interesująco się kończy. Nie
mogę oczywiście powiedzieć, jak, ale to jest całkiem
niepowieściowe, to jest nieliniowe, to może wywołać bardzo fajne
czytelnicze wrażenia, warto dotrwać do końca, żeby się
dowiedzieć. Powiedziałabym, że chyba zagrał tu fakt, że powieść
jest biograficzna, bo człowiek by czegoś takiego sam nie wymyślił.
Chociaż z drugiej strony, kiedy pomyśleć o tym, jak się ta
historia rozegrała naprawdę, to też... Cóż, sami zobaczycie.
Nie
podejmę się oceny języka w tej powieści. Wspomniany
już niejaki Moore we wstępie gani Zeldę za relatywnie słaby
warsztat i językową manierę, chociaż dodaje, że gdzieś w jednej
trzeciej książki trochę się wyrabia. A mnie jest trudno
sformułować własną opinię, bo miałam dostęp jedynie do
polskiego tłumaczenia. Pewne rzeczy widać i tak – jak wspomniałam
wcześniej, spodobała mi się kreatywność w formułowaniu myśli i
osobliwe skojarzenia. Zdarzały się momenty stylistycznie
niezręczne, ale tutaj nie mogę mieć pewności, w którym miejscu
na linii autorka – redakcja – przekład zabrakło czegoś
istotnego. Prawdę mówiąc, nawet jeśli wyjściowy angielski był
bardzo zły, nie wiem, czy w jakimkolwiek przekładzie, który nie
byłby przekładem polemicznym, zostawiłabym świadomie takie zdania
jak „Wolne chwile Alabamy charakteryzowały się bólem mięśni i
najchętniej spędzała je w domu” (s. 194) czy „Pracowała w
szarym mroku studia i czuła się bardzo profesjonalnie w niewygodzie
nieogrzewanego miejsca” (s. 202).
A
tak całkiem na marginesie, urzekło mnie jeszcze to, że córka
państwa Knight miała nianię „posługującą się
staroangielskim” (też str. 202). Tu też nie wiem, czy to kwiatek
autorstwa samej Zeldy, czy wyszło gdzieś dalej w procesie
redakcyjnym, ale, afæstla,
gdyby dane mi było kiedyś zatrudniać nianię, przemożnie
ucieszyłabym się, gdyby okazała się native
speakerką odmiany
angielszczyzny używanej przed rokiem 1066. Chociaż fakt, że taka
niania byłaby bardziej przydatna mnie i naukom humanistycznym, niż
jakimkolwiek dzieciom.
Wyzłośliwiam
się, ale ogólnie rzecz biorąc, Zatańcz
ze mną ostatni walc to
książka, po którą zdecydowanie warto sięgnąć, jeśli lubi się
dwudziestolecie międzywojenne, jest się choć trochę
zainteresowanym historią pp. Fitzgeraldów, ewentualnie śledzi się
tzw. pisarstwo kobiece, obojętnie z której flanki.
Smutnawa,
ciepła, napisana osobliwym językiem, przy tym – pomimo dramatyzmu
wydarzeń – jednak w miarę spokojna i pozytywna. To jest zresztą
trochę podejrzane. Alabama/Zelda jest opisana jako w gruncie rzeczy
dość sympatyczna osoba, z którą, na to wygląda, wszystko jest z
grubsza w porządku, która stara się raczej postępować (według
swoich norm) etycznie i robić dobre wrażenie, a na wszelakie
problemy, które ją dotykają, zawsze znajduje się w końcu jakaś
rada. Ogólnie rzecz biorąc – ona sama jest fajna i ze
spotykającymi ją zdarzeniami też nie ma dramatu. Tylko że z
jakiegoś powodu ta wersja wydarzeń nie budzi zaufania. To
wrażenie pogłębia się – słusznie lub nie – po przeczytaniu
wersji wydarzeń autorstwa jej męża. Ale
o tym, jak się uda, napiszę za tydzień.
1
Fitzgerald, Zelda. 2014
[1932]. Zatańcz ze
mną ostatni walc [Save me the waltz]. Tłumaczenie:
Katarzyna Janusik. Bielsko-Biała: Pascal,
50.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz