Od
jakiegoś czasu, nie całkiem z własnej woli, słucham stacji z
przebojami retro o nazwie Radio Pogoda. Nadaje głównie utwory z lat od 40-tych do 60-tych.
Niektóre z tych
kawałków potrafią zadziwić w warstwie tekstowej. Ostatnio
urzekł mnie na przykład taki, emancypacyjny i podtrzymujący na
duchu tekst dla facetów promujący tańczenie twista:
„Do twista zbyteczne są
lakierki
Do twista nie musisz mieć partnerki
Ni Hani, ani Ani, ani Hani, ani mnie
Bo twista i solo tańczy się!”1
Do twista nie musisz mieć partnerki
Ni Hani, ani Ani, ani Hani, ani mnie
Bo twista i solo tańczy się!”1
Spróbowałam
sobie wyobrazić adresata lirycznego tego kawałka – kogoś, kto
usłyszałby to i stwierdził: „Kurde, no faktycznie! Skoro nie
trzeba do tego ani lakierków, ani baby, to ruszam w tan!” Całkiem sympatyczny obraz.
Trafiłam
też na taki fragmencik – nie mogę tego znaleźć nigdzie w necie
i boję się, czy się nie przesłyszałam: „Sam raz tracisz czas, dwa
razy we dwoje”. Jeśli to naprawdę tak leciało, to jestem pod
wrażeniem cudownej absurdalności tych słów. Na fasadzie USC w
pewnym uroczym polskim mieście widnieje napis „Sam żyjesz raz,
dwa razy we dwoje” (o tym, skąd ten cytat pochodzi, Internet
również milczy). Już to jest czarująco głupie (bo niby czemu dwa
razy? zbiorowa, małżenska schizofrenia?), a co dopiero wariant ze
zdublowanym traceniem czasu.
Albo
utwór „Release me” Engelberta Humperdincka, w którym koleś
prosi dziewczynę, by go od siebie uwolniła bo zakochał się w
innej i ciśnie jej, że jej usta są zimne a tamtej –
ciepłe, a poza tym to byłby grzech, gdyby zmarnował sobie życie
będąc z nią nadal. I znów – wyobraźcie sobie to jako scenkę
obyczajową, że gość mówi tak do kogoś naprawdę – toż to
spełniony sen Witkacego o teatrze absurdu. Podobno „Release me”
było hymnem przemian obyczajowych ok. roku 1968 w Stanach –
porzucana dziewczyna była alegorią starego porządku rzeczy.2
Jest to cudny argument dla tych, którzy chcieliby z kolei cisnąć
przemianom obyczajowym roku 1968. Jeśli ich sztandarowym utworem był
tak głupi, cyniczny kawałek, to coś przecież musiało być z nimi
nie tak.
Nie
angażując się tu w ciśnięcie rewolucji 1968r., powiem jednak, że
słuchając Radia Pogoda, namierzyłam przynajmniej jedną
rzecz, którą owa rewolucja zepsuła. Tym czymś są teksty
piosenek miłosnych.
To prawda, że te
wszystkie „o mnie się nie martw”, i „nie bądź taki szybki
Bill”, i „dla takich jak ty słoneczny bywa każdy szary dzień”,
i „prześliczna wiolonczelistka”, i „ta ostatnia niedziela”
potwornie się już zgrały, ale jakby tak sobie znowu każdą z tych
piosenek zwizualizować, to wychodzi z nich bardzo pełny, tchnący
realizmem obraz relacji międzyludzkich. Jest i ciepło, i odrobina
tkliwości, i zachwyt, i ironiczny dystans, i ulga z pozbycia się
natręta i desperacja, kiedy się coś ważnego straciło. Brakuje w
tej palecie skrajności – bezpośredniej zmysłowości z jednej i
cielęcego, bezkrytycznego uwielbienia z drugiej strony. Ale może
dzięki temu te teksty są takie wyważone i budzą zaufanie. Łatwiej
sobie wyobrazić, że ktoś rzeczywiście mógł się czuć w taki
sposób.
„Porewolucyjnym”
piosenkom o miłości natomiast często nie ufam. Dawniej
ludzi niby byli romantyczniejsi, a bycie ze sobą do końca życia –
bardziej propsowane. O miłości śpiewano jednak z reguły trzeźwo
i ironicznie. Dziś z kolei, kiedy niby tacy jesteśmy wyzwoleni i
pragmatyczni, i jak donosi „Halo ziemia”, nawet tęsknić już nie umiemy, musimy ciągle wysłuchiwać tekstów o tym, jak
bardzo Ona jest tą jedyną a jej miłość – sensem życia.
Generalnie w tym samym stopniu jest dla mnie niewiarygodny
tuż-porewolucyjny Mick Jagger wylewający rzewne łzy przy rozstaniu
z Angie, jak i zeszłosezonowy Omi, wychwalający idealne cechy
swojej cheerleaderki i niemogący się doczekać oświadczyn i pewnie
bycia z nią aż po grób. Tajasne. Bo nie czytamy wszyscy Pudelka i
nie wiemy, jak wyglądają relacje romantyczne w szołbiznesie.
Tak więc w kwestii
tekstów szlagiery retro wygrywają u mnie ze szlagierami nieretro.
Ale tylko w kwestii tekstów,
bo jeśli chodzi o muzykę, to odkryłam, słuchając Radia
Pogoda, pewien mroczny sekret.
Wszyscy wiedzą, że
mieliśmy szanse stać się drugą Irlandią. W dziedzinie muzyki
folk. Być może, gdyby historia potoczyła się inaczej, nasze
oberki byłyby równie znane i uwielbiane przez wielbicieli world
music, jak irlandzkie jigi i reele. Ale tak się nie stało, bo
przyszedł PRL, źli panowie i panie z miasta zaczęli jeździć na
wieś i uczyć wiejskich muzykantów, jak mają „właściwie”
grać własną muzykę, a powstała w wyniku tego zunifikowana,
ugrzeczniona papka zaczęła być do znudzenia grana w radio,
wzbudzając niechęć kilku pokoleń Polaków do wszystkiego, co
ludowe.
Jako entuzjastka
muzyki tradycyjnej czuję się przekonana tą narracją i jestem
zła na to, co się wtedy, w PRLu, stało. Przyzwyczaiłam się
jednak myśleć o tym w kategoriach opresyjności: ktoś przyjechał
z zewnątrz, coś nam odgórnie narzucił, coś nam, wbrew naszej
woli, zabrał.
Tymczasem gdy tak sobie
słuchałam szlagierów retro, coś zaczęło mi brzmieć znajomo. Ta
maniera w wokalu, ten zanoszący się sobą, figlarny klarnet, ta ściana skrzypiec, ta
harmoszka – przecież to te same rzeczy, które popsuły mi „moją”
muzykę tradycyjną, odebrały jej dzikość i emocje, sprawiły, że
– w PRLowskim wykonaniu – stała się obciachowa.
A zatem źli państwo
z miasta to tylko jedna strona tej historii. Drugą jest to, że
PRLowska wersja muzyki ludowej była inna od archaicznej dlatego, że
po prostu włączono do niej to, co się wtedy podobało, było
modne, przy czym się tańczyło na prywatkach i poznawało pierwsze
miłości; to, co przywoływało – jak głosi slogan Radia Pogoda –
najpiękniejsze wspomnienia. Te okropne mazurki z radia – to
przecież był neofolk tamtych lat. Kto wie, może za 50 lat ludzie
będą się krzywić z niesmakiem na Same Suki czy Kapelę Ze Wsi
Warszawa, że to takie, blee, knajacko hipsterskie i transowe.
Żadne to w sumie
odkrycie, ale nie patrzyłam tak na to dotąd.
Zresztą porównajcie
sami, czy taki przykładowy PRLowski ludowy kawałek „z radia” nie jest
rzeczywiście czymś w połowie drogi między szlagierem retro a
muzyką ludową w archaicznym stylu.
Przykładowy szlagier
retro: Stenia Kozłowska „Będę czekać”
Muzyka ludowa „z
radia”: Zespół Akordeonistów Tadeusza Wesołowskiego
A to muzyka ludowa grana
bardziej archaicznie: Józef Zaraś, archiwum „Muzyki Odnalezionej”
Podsumowując, ja vs
przeboje retro – 1:1. Plus za życiowe teksty o uczuciach,
minus za popsucie muzyki ludowej. Chyba, w ramach buntu, nie zmienię
zatem gustów muzycznych i nadal ograniczę się do słuchania
dawnych szlagierów tylko wtedy, gdy zmuszą mnie do tego przyczyny
zewnętrzne.
1„Wesoły
twist”, wyk. H. Majdaniec,
http://www.tekstowo.pl/piosenka,helena_majdaniec,wesoly_twist.html
2Niestety
Wiki: https://en.wikipedia.org/wiki/Release_Me_%281946_song%29
Agu, niesamowite, ostatnio też słucham tego radia, na zmianę z RMF Classic rzecz jasna.
OdpowiedzUsuńDoprowadziła mnie do łez ta piosenka:
https://www.youtube.com/watch?v=lZv17c1azm8
'Jak cię miły, zatrzymać'.
Płakałam konkretnie przy słowach 'gdyś w ramionach moich zimny jak w przerębli'. Tekst jest o pannie, co zrobi wszystko dla ukochanego, i niebo mu wyścieli gwiazdami, i da to, czego inne nie dały (hęę?). Natrząsaliśmy się niemiłosiernie z okropnej naiwności autorów.
I dopiero potem doczytałam, że cała piosenka miała być utworem kabaretowym.
Przerębel zacny, chociaż "żebyś tylko przyszedł - albo nie" też dobre :D No patrz, ale ja na przykład ten tekst odebrałam śmiertelnie poważnie i podmiotce lirycznej bardzo współczuję, chociaż widzę, że błądzi ^^
Usuń