Jestem
dość ciekawym przypadkiem odbiorcy wiedźmińskiej sagi: pomimo sporej ekspozycji
na fantastykę jako taką, powieść Krew elfów Andrzeja Sapkowskiego przeczytałam dopiero teraz, równolegle oglądając
jej serialowy odpowiednik, czyli drugi sezon Wiedźmina Netflixa. Dlaczego tak się stało i jakie są moje wrażenia
– opowiadam w niniejszej notce.
 |
Krew
elfów Sapkowskiego i 2. sezon netflixowskiego Wiedźmina były dla mnie porównywalnie satysfakcjonujące. |
Tekst zawiera spoilery.
Oglądanie
netflixowskiego Wiedźmina od początku wiązało się dla mnie z radością,
że nagle znów wszyscy gadamy o tym samym dziele kultury i tworzy się ta
niesamowita wspólnota, podobna do tej, którą pamiętam z czasów ważnych fantastycznych
premier książkowych z początku obecnego tysiąclecia. W przypadku drugiego
sezonu Wiedźmina radość była mniej pełna, bo okazał się on
kontrowersyjny artystycznie. Zamiast wspólnoty zajawki i lokalnej dumy
znanej z dyskusji o sezonie 1. więcej było zatem dzielenia się rozczarowaniem
bądź spierania o to, jak powinno się kręcić adaptacje. Jednak radość z gadania
o tym samym tekście kultury z coraz większą grupą ludzi (sporą zasługę w mojej
bańce miał w tej kwestii spot
z Dawidem Podsiadło) pozostała.
JAK
CZYTAŁAM SAPKOWSKIEGO
Nie
brałam udziału w sporach o drugi sezon „Wiedźmina” z powodu mojej specyficznej
relacji z książkami Sapkowskiego. Wtedy gdy czytała je z wypiekami większość
twardej fanbazy, czyli w nastoletniości, ja, ówcześnie idealistyczna
tolkienistka, byłam do nich uprzedzona. Nie widziałam powodu, by tracić
czas na jakieś mroczno-rubaszne historyjki pełne gagów o chędożeniu. Później, w
czasach poststudenckich, zachęcona przez bliskich, sięgnęłam po oba tomy
opowiadań Sapkowskiego: Ostatnie życzenie i Miecz przeznaczenia.
Zareklamowano mi je tym, że Sapkowski fajnie opisuje emocje. Fakt, spodobał mi
się opis opiekuńczej więzi Geralta i Ciri, sercowych rozterek Essi Daven czy
poczciwości potwora o imieniu Dudu ukrytej pod pozorem grozy. Doceniłam też
literacką jakość tych tekstów, choć rzuciły mi się w oczy cechy, które nie
przetrwały próby czasu, takie jak „rewolucyjny” postmodernizm czy
pastiszowa ironia względem konwencji gatunkowych, które, znalazłszy zbyt wielu
naśladowców, obecnie bardziej nudzą niż dziwią.
Miłe,
koniec końców, wrażenia z lektury Ostatniego życzenie i Miecza
przeznaczenia Sapkowskiego przełożyły się na moje pozytywne wrażenia z
pierwszego sezonu Wiedźmina Netflixa (napisałam wówczas pochlebny
tekst o piosenkach z serialu). Mając swoje słabsze momenty, sezon
ów mimo wszystko nieźle oddawał ducha opowiadań Sapkowskiego, a samo obcowanie z
lubianymi bohaterami w oprawie miłej dla oka filmowej estetyki fantasy było
przyjemnym przeżyciem. No i ta wspomniana wcześniej wspólnota odbiorcza.
Drugi
sezon „Wiedźmina” oglądałam, jak wspomniałam, czytając jednocześnie po raz
pierwszy Krew elfów –
pierwszy tom sagi Sapkowskiego, na którym to tomie ten sezon się opiera. Czytałam
go zatem, jak również wspomniałam, w dużo późniejszym wieku, niż większość
znanej mi fanbazy (bo nie jako nastolatka), bardzo długi czas po premierze
książki (która ukazała się w 1994 roku), a także bez tego ładunku
emocjonalnego, który sprawił, że wielu fanów książki nie zostawia suchej nitki
na serialu, mając duży żal o niewierność oryginałowi czy nieoddanie
sprawiedliwości wątkom, które fanowska społeczność uznaje za ważne. Jak mi się
zatem czytało i oglądało?
KREW
ELFÓW I 2. SEZON WIEDŹMINA – RÓŻNICE W STRUKTURZE
 |
Wśród fabularnych „nowości”
wprowadzonych przez serial nie brak
niestety żenujących ozdobników. |
Muszę
przyznać, że czytanie książki równolegle z oglądaniem serialu, z racji
faktycznie sporej niewierności tego drugiego względem tej pierwszej, wywołało u
mnie pewien mętlik w głowie. Zaczęło mi się mylić, co było w powieści a co na
ekranie, i musiałam się ratować notatkami, pisząc na własny użytek równoległe
plany wydarzeń dla obu wersji historii. Kiedy porównałam oba plany,
zdziwiła mnie rozbieżność nie tyle w tym, co się działo (ostatecznie nie była
aż tak wielka), co w sposobie prowadzenia fabuły.
Streszczenie
Krwi elfów Sapkowskiego to historia bardzo liniowa,
możliwa do opowiedzenia za pomocą zwięzłych, logicznie po sobie następujących
punktów. Minimalistyczne jest też podejście autora do wprowadzania postaci:
chociaż w trakcie akcji stopniowo łączą się losy kilku bohaterów, których znamy
już z opowiadań, Sapkowski rzadko rozbija akcję na wątki równoległe (wyjątek
czyni dla Jaskra), a o losach bohaterów, którzy mają dopiero dołączyć do głównego
wątku (np. Yennefer), dowodujemy się za pośrednictwem listów otrzymywanych
przez innych bohaterów czy krążących pogłosek. W poszczególnych scenach czy
przygodach, jak w klasycznych dramatach czy dziewiętnastowiecznych nowelach,
mamy zazwyczaj niewiele postaci i ogólnie cała historia jest dość kameralna:
Sapkowski koncentruje się na losach Geralta, Ciri i Yennefer, dalej mamy szereg
bohaterów drugoplanowych (Triss, wiedźmini, Nenneke itp.), a na najdalszym
planie rysuje się wielka polityka czarodziejów, elfickiej partyzantki i
poszczególnych królestw.
Plan
wydarzeń drugiego sezonu netflixowskiego serialowego Wiedźmina jest dużo
mniej liniowy. Po pierwsze, mamy równoległe, osobne wątki Geralta i Ciri, Yennefer,
Jaskra oraz Fringilli i nilfgaardzkiego dworu. Po drugie, próba streszczenia fabuły
serialu w punktach daje całkiem inny efekt końcowy, niż streszczenie książki. W
wypadku serialu niektóre punkty planu są równie ascetyczne, jak w książce. Inne
natomiast obrastają w wątki poboczne, w dygresje, w prorocze czy senne
widzenia, w akademickie dociekania na temat monolitów czy powstawania
wiedźminów, czy też w walki z potworami służące ewidentnie jedynie ożywieniu
akcji. W ósmym odcinku wszystko to się w zasadzie splata, dość pośpiesznie
jest też wprowadzone to, czego czytelnikowi książek mogło brakować w odcinkach
wcześniejszych (narada królów, nawiązanie relacji między Yennefer i Ciri). Miłośnik
logiki, domykania wątków i klasycznego zacięcia w tekstach kultury, taki jak
ja, może się zatem czuć od biedy usatysfakcjonowany, tym bardziej, że prostota,
łopatologia i brak zawiłości to przecież niekoniecznie znaki jakości tak w
literaturze, jak i w filmie. Niemniej jednak, po dokonaniu takiej wstecznej
inżynierii, bardziej elegancki, harmonijny i „wyrozumowany” od serialowego wydaje
mi się plan wydarzeń w książce, i z tego powodu to jej fabułę, w kwestii
struktury, oceniam jako milszą memu sercu od tej serialowej.
Równoległe
poznawanie książki i serialu i związana z tym konieczność skupienia uwagi
sprawiły, że mniej koncentrowałam się na fabularnych „nowościach”
wprowadzonych przez serial i ich jakości. Faktem jest jednak, że mimo tego
rozproszenia dostrzegłam, niestety, siermiężność części z nich. Nie brak tu
niestety żenujących ozdobników: pulpowo ukazanych potworów, bohaterów
wyskakujących na zasadzie deus ex machina itp. Fabuła wersji książkowej
w tej kwestii poprowadzona jest jednak tak, że trudno się o cokolwiek
przyczepić. Pewne rzeczy mogą się estetycznie podobać lub nie, być bardziej lub
mniej literacko wysmakowane, jednak nie wywołują raczej uczucia żenady. Lepsze
w porównaniu z serialowymi są również książkowe dialogi: u Sapkowskiego
jest w nich kunszt, sens i humor, w serialu często sprowadzają się niestety do
komunałów lub wręcz, jakże wymownych, spojrzeń i chrząknięć.
SAPKOWSKI
– MISTRZ CZY NIEKONIECZNIE?
Nie
znaczy to jednak, że Krew elfów uważam za jakieś całkowite literackie
arcydzieło. Ostatnimi czasy, również z kręgów akademickich, docierały do
mojej bańki wzmianki o śmiertelnie poważnym traktowaniu wiedźmińskiej sagi
Sapkowskiego. Bardzo zdziwił mnie np. artykuł Krzysztofa Uniłowskiego, który,
prócz bardzo dla mnie intuicyjnych rozpoznań co do nawiązań metatekstualnych w
opowieściach o wiedźminie czy co do postmodernizmu, sugeruje, że autor
wewnętrzny Sagi to poważny moralista, wykorzystujący swoje fabuły do uprawiania
pedagogiki społecznej.
Oczywiście dostrzegłam w Krwi elfów pewne przemyślenia na temat wojny
czy poszanowania inności, jednak nie wydały mi się one donioślejsze niż
analogiczne motywy napotykane w innych znanych mi niezłych książkach
fantastycznych. To akademickie zainteresowanie i uznanie wobec sagi o
wiedźminie Sapkowskiego sprawiło natomiast, że do Krwi elfów podeszłam z
wysokimi oczekiwaniami, szykowałam się niemal na dzieło genialne, tak w sensie
głębi, jak i formy literackiej.
I
co do formy, jak napisałam wyżej, jest to książka mająca swoje atuty, choć
dopatrzyłam się i słabości. Zdziwiła mnie na przykład ekspozycja części wątków:
Sapkowski ucieka się nieraz do tzw. infodumpów, przekazując czytelnikowi
wiedzę o bohaterach czy elementach świata za pomocą dużych porcji informacji
podanych w łopatologiczny sposób. Przykładowo, jest w stanie zarysować cały
wątek nie korzystając z narzędzi fabularnych, ale opisując go, jak krowie na
rowie, w pieśni barda i pogwarce wioskowych plotkarzy (tak zaczyna się powieść).
Albo każe dwójce bohaterów rozmawiać ze sobą o tym, jak się poznali i kim
właściwie są, jakby nie było to dla nich oczywiste (rozmowa Geralta i szypra).
Niezgrabny
bywał też dla mnie np. sposób budowania postaci Geralta,
z ciągłym powtarzaniem przez innych bohaterów, że jest on nieczułą maszyną do
zabijania, i jednocześnie ciągłymi dostrzegalnymi w fabule dowodami, że to
nieprawda. Takiego chwytu można by oczywiście użyć w sposób literacko
kunsztowny, jako narzędzia do wprowadzenia ironii czy do wykazania
niewiarygodności narratora, jednak w sposobie przedstawienia Geralta w Krwi
elfów nie dostrzegłam niczego takiego i jawi mi się to po prostu jako
uciążliwa niekonsekwencja. Innym nieznacznym minusem książki jest rozmyte,
bałaganiarsko urwane zakończenie. Oczywiście, tomy serii można kończyć w ten
sposób, ale jest on jednak mało szczęściodajny.
Z
racji specyfiki języka filmu, żadne z tych uchybień nie zostało bezpośrednio
przeniesione do serialu, ale pojawiają się inne. Ślady
infodumpów widać tam w innych miejscach, np. w finalnym monologu Rience’a w
ósmym odcinku. Jeśli chodzi o niedostatki w przedstawieniu protagonisty,
serialowy Geralt, rycerz bez skazy, któremu niemal zawsze się wszystko udaje,
ma cechy typowego Gary’ego Stu. Zakończenie sezonu jest bardziej domknięte i spektakularne
niż zakończenie tomu, jednak akurat finalny odcinek ma tyle minusów, że ten
ewentualny atut ginie w gąszczu wad.
Jeśli
chodzi o kwestię wspomnianej ewentualnej ideowej głębi pierwszej części
wiedźmińskiej sagi, kilka subiektywnych uwag zawarłam w poniższej sekcji.
GERALT
SYMETRYSTA W KSIĄŻCE I SERIALU
 |
Ojcowskie uczucia Geralta do podopiecznej, miejscami niemal metafizyczne, to motyw robiący osobliwie świeże wrażenie. W serialu jest on
jeszcze bardziej zaakcentowany, niż w powieści. |
W
Krwi elfów Sapkowskiego, tak jak i w przypadku wiedźmińskich opowiadań z
Ostatniego życzenia i Miecza
przeznaczenia, doceniłam sugestywność w przedstawieniu emocji. Szczególnie,
znów, przemówił do mnie wzruszający motyw przybranego rodzicielstwa, tym razem
zarówno ze strony Geralta, jak i Yennefer.
Co
do warstwy ideowej, podobały mi się rozważania na temat neutralności i
brania bądź niebrania udziału w konfliktach, w których żadna ze stron nam
nie odpowiada. W dobie popularności rozkmin o symetryzmie ten wątek ma dziś
może jeszcze większą moc niż w czasie ukazania się książki. W serialu Netflixa ten
motyw ginie, a przynajmniej traci wyrazistość, za sprawą całkiem innego
poprowadzenia wątku elfickiej partyzantki.
Jednak
odbiorca spragniony wzorców moralnych niemieszczących się w spolaryzowanych kliszach
może i w netflixowskiej wersji historii znaleźć coś dla siebie. Ciekawe jest m.
in. napięcie między poglądami serialowych Geralta i Ciri na kwestię Vereeny i
jej „inności”. Także ojcowskie uczucia Geralta do podopiecznej, miejscami
wydające się niemal metafizyczne, niecofające się przed ofiarą z życia, to fajny
i robiący na mnie osobliwie świeże wrażenie motyw. W serialu jest on chyba
jeszcze bardziej zaakcentowany i wyidealizowany niż w powieści, w której Geralt
popełnia, wytknięte przez Triss, błędy wychowawcze a jego relacja z podopieczną
wydaje się bardziej oparta na posłuszeństwie wobec przeznaczenia i buncie wobec
reszty świata niż na takiej wszechogarniającej, całkowicie bezinteresownej
opiekuńczej miłości.
WIEDŹMIŃSKIE
OBYCZAJE, CZYLI ZA CO DOCENIAM SERIAL
Jeszcze
jedna sprawa w temacie idei: warstwa obyczajowa. Stwierdzam, że zostało
ze mnie sporo z tego człowieka, który w nastoletniości wzbraniał się przed
domniemaną zbereźnością sagi o wiedźminie. W tym kontekście zmiany, które w
źródłowym dziele wprowadzili twórcy drugiego sezonu netflixowskiego serialu Wiedźmin
– spowodowane zapewne takimi czy innymi kryteriami oglądalnościowymi – doceniłam
na plus.
Przykładowo,
pozytywniej odbieram postać serialowego Geralta – idealisty chorego z
miłości do ukochanej kobiety i z troski o przybraną córkę, który dzielnie opiera
się pokusie romansu z jedną z drugoplanowych postaci – niż Geralta książkowego,
który ów romans jak najbardziej odbył, pozostała mu z niego miła relacja just
friends, a i kolejną przelotną relacją erotyczną nie pogardza, natomiast
więź z miłością swojego życia odnawia tylko ze względu na dobro Ciri.
Także
postać Triss obyczajowo bardziej trafiła w moje gusta w wersji serialowej niż
książkowej. Serial, w myśl minimalizmu języka filmu, oszczędza nam
kwiecistych opisów jej erotycznej przeszłości, czy też wzdychania do faceta,
który jest emocjonalnie „nie do wzięcia”. Serialowa Triss jest zatem w większym
stopniu dobrą ciotką i ekspertką, niż erotyczną heroiną o podzielnej uwadze, co
subiektywnie mi się podoba.
KSIĄŻKA
SAPKOWSKIEGO VS SERIAL NETFLIXA: MÓJ WERDYKT
Dla
wielu zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale zarówno powieść Sapkowskiego Krew
elfów, jak i drugi sezon netflixowskiego serialu Wiedźmin, oceniam
w odbiorze jako porównywalnie satysfakcjonujące. Serial, jak to współczesne
dzieło filmowe, ma swoje uroki wizualne – miło było popatrzeć na te
majestatyczne góry, szarobure ujęcia z drona i efekty specjalne. Bardziej podobała
mi się też obyczajowość niektórych bohaterów. Do atutów książki
zaliczam z kolei lepszą jakość struktury, fabuły i dialogów. Poziom ogólnej
radochy odbiorczej miałam zbliżony. W wypadku serialu tylko częściowo był
on zepsuty wykonawczymi niedoróbkami a w wypadku książki – rozbieżnościami między
mindsetem moim a autora wewnętrznego, w tym elementami, które nieefektownie się
zestarzały od czasu lat 90-tych.
Podsumowałabym
to tak, że emocjonalnie bliżej mi do drugiego sezonu Wiedźmina Netflixa,
zaś intelektualnie wyżej cenię Krew elfów Sapkowskiego. I pomimo
bardzo rozbieżnej oceny tych dzieł ze strony środowiska fanowskiego (saga – mistrzostwo,
serial – chłam dla mas) dalsze ciągi obu z nich będę śledzić z porównywalną,
całkiem znaczną, ochotą.
A.
Sapkowski, Krew elfów, Warszawa 2001: supernowa.
Wiedźmin
[The Witcher], Sezon 2, Netflix 2021.
Ilustracje:
Wilk
- Image by OpenClipart-Vectors from Pixabay
Chatka – Image by ElisaRiva from Pixabay
Ojciec i córka – Image by Please
Don't sell My Artwork AS IS
from Pixabay