środa, 26 stycznia 2022

W Parmie było gorzej (Stendhal, „Pustelnia parmeńska”)

 Sięgnęłam po Pustelnię parmeńską Stendhala w celach edukacyjnych. Jeśli samemu chce się pisać lepiej, podobno należy czytać dobre, stare książki. Całe szczęście, lektura nie okazała się samokształceniowym mozołem, czytało się lekko i przyjemnie. Nasycone zostały, w większym lub mniejszym stopniu, wszystkie trzy z moich motywacji czytelniczych: potrzeba wzniosłości i moralnego zbudowania, zamiłowanie do plotkarstwa i rozrywki oraz miłość do tego, co dziwne. A po lekturze doceniłam naszą rzeczywistość, znośniejszą od stendhalowskiej Parmy.

 

 

Przyjemna jest nieprzewidywalność bohaterów Stendhala. Nie ma
żadnych zasad, więc czytelnik nigdy nie wie, co się za chwilę zdarzy.


Mała uwaga metodologiczna: Pustelnia parmeńska to dzieło klasyczne i pisząc na jego temat, trzymam się moich prywatnych zasad blogowania o klasyce, które wyłuszczyłam niegdyś w notce o fanpejdżu Recenzje z Lubimy Czytać. Osoby zainteresowane szczegółami tła historycznego książki, jej dokładnymi powiązaniami z biografią autora czy doniosłością dla dziejów literatury zapraszam do zapoznania się ze zwałami opracowań edukacyjnych, jakie zapewne powstały na temat Pustelni parmeńskiej. Mnie, choć zajrzałam tu i ówdzie, by zachować faktograficzną przyzwoitość, interesuje tylko własny subiektywny odbiór w dniu dzisiejszym i ogólnie me, myself and I.

 

Pustelnia parmeńska jest historią życia Fabrycego del Dongo, syna mediolańskiego margrabiego. Akcja przypada na pierwszą połowę XIX wieku. Żyjący w dusznym, arystokratycznym otoczeniu, Fabrycy najpierw, jako młodzieniec, ucieka z ojczyzny, by przyłączyć się do wojsk uwielbianego przez siebie Napoleona. Po niepowodzeniu przedsięwzięcia udaje się do Księstwa Parmy, gdzie w zdobyciu wykształcenia i pozycji społecznej pomaga mu można ciotka, księżna Sanseverina. Fabrycy wikła się w liczne afery miłosne i dworskie. Jednocześnie, jakkolwiek sprzeczne z powyższym zdaniem by to nie było, podejmuje kroki, by zostać duchownym.

 

OD LAURKI DLA NAPOLEONA DO PLOTKARSTWA

Książka Stendhala zaabsorbowała mnie od pierwszych stron, choć w trakcie czytania powód mojego zaangażowania się zmieniał. Początek, opisujący młodość Fabrycego, zirytował mnie, jak mi się wydawało, jednostronnością. Opis życia w zachowawczym, dewocyjnie pobożnym środowisku mediolańskim wydawał mi się łopatologiczny w swoim krytycyzmie, pozbawiony światłocienia. Podobnie łopatologiczny był dla mnie bezkrytyczny zachwyt narratora nad przybyciem w te okolice wojsk napoleońskich, które zostało opisane jako wydarzenie nieskończenie radosne, metafizycznie wręcz wyzwalające. Trudno mi było uwierzyć, że w dawnym życiu bohaterów nie było absolutnie nic dobrego a z kolei wojenny, było nie było, najazd może kojarzyć się wyłącznie z radosnymi potańcówkami z udziałem świetnie tańczących, dobrodusznych i radosnych wojaków, których kocha cała lokalna ludność. Faktem jest, że zjeżyłam się na takie przedstawienie sprawy, bo poczułam się dotknięta ad personam, jako osoba częściowo konserwatywna irytująca się na prosty podział na złych dewotów i dobrych „postępowców”. Jednak każdy czytelnik może się przekonać sam – czy te fragmenty powieści Stendhala nie tchną propagandą?

 

Dość szybko jednak moje zaangażowanie w lekturę przeszło od irytacji do plotkarskiego zaciekawienia. Gdy Fabrycy wyrusza, by dołączyć do wojsk napoleońskich, szybko okazuje się bowiem, że Stendhal krytykuje nie tylko jedną opcję polityczną. Żołnierze Napoleona, po bliższym poznaniu, okazują się równie głupi, zabawni i podporządkowani najniższym instynktom, jak bogobojni mediolańczycy. Sam Fabrycy również zaczyna wykazywać z czasem wszystkie te przymioty. Ten klimat równego braku sympatii czy aprobaty ze strony autora wewnętrznego dla niemal wszystkich bohaterów utrzymuje się w powieści przez większość jej akcji. Zarówno wojenne przygody Fabrycego, jak i jego późniejsze dworskie dzieje w Parmie (która, podobnie jak rodzinne strony Fabrycego, okazuje się siedliskiem wstecznictwa, moralnego rozkładu, intryg i nieokiełznanych namiętności) pełne są dziwacznych, przerysowanych postaci oraz ich nieprzewidywalnych, szalonych postępków. Trup ściele się wcale gęsto, romanse nie znają takich granic, jak więzy rodzinne, przysięgi małżeńskie czy stan konsekrowany, a dane komuś słowo, przyzwoitość czy logika nie znaczą nic.

 

To wszystko pozytywnie przekłada się na satysfakcję z lektury. Fakt, że wszyscy bohaterowie są groteskowi i antypatyczni, powoduje u czytelnika coś, co nazwałabym, w analogii do terminu Coleridge’a, chwilowym zawieszeniem empatii. W którymś momencie niepowodzenia sercowe Fabrycego czy emocjonalne cierpienia nadwrażliwej Sanseveriny przestają martwić a zaczynają złośliwie bawić, natomiast padające trupy zazdrosnych kochanków czy uczestników dworskich potyczek nie kojarzą się z tragediami, bardziej ze zbitymi pionkami w jakiejś grze. Stan jakże różny od tego, czego wymaga od nas moralność w realnym życiu – i może dlatego bardziej odprężający czytelniczo niż śledzenie nowoczesnych popkulturowych fabuł, często stawiających na identyfikację i empatyzowanie z bohaterem.

 

NIEPRZEWIDYWALNOŚĆ AKCJI

Przyjemna dla czytelnika jest również wspomniana nieprzewidywalność postępowania bohaterów Stendhala. Ponieważ nie ma tu żadnych zasad, czytelnik nigdy nie wie, co za chwilę się zdarzy. Podjęcie decyzji o małżeństwie nie wyklucza tu natychmiastowego odnowienia więzi z kochankiem. Zwycięska intryga dworska mająca chronić życie któregoś z bohaterów nie gwarantuje tego, że kilka stron dalej życie owego bohatera stanie się dużo bardziej zagrożone. Brawurowa ucieczka z niebezpiecznego miejsca może zakończyć się tym, że bohater, wiedziony niezrozumiałym porywem serca, z własnej woli piechotą wróci do matni. Pobożny ksiądz może ekspresowo wplątać się w romans a wierny swoim zasadom jakobin – zostać złodziejem, o ile tylko zysk będzie sobie wyliczał według demokratycznych zasad. Ta kompletna dowolność w przechodzeniu fabuły od punktu A do punktu B generuje mnóstwo zwrotów akcji, które wielu czytelników tak lubi, a przy tym daje poczucie dziwności i abstrakcyjności, które, jak już wspomniałam, osobliwie lubię ja.

 

WZNIOSŁOŚĆ I MORALNE ZBUDOWANIE, CZYLI OKRUCHY

Te cechy przemykają się w Pustelni parmeńskiej trochę opłotkami. Jednak, pomimo wielu niegodziwości przedziwnego świata tej powieści, można w nim znaleźć okruchy autentycznego dobra.

 

Podobała mi się scena na dworze w Parmie, gdy księżna Sanseverina, chcąc zdenerwować parmeńskiego księcia, bezczelnie zwraca mu uwagę, by zamiast prawić komplementy jej, poświęcił uwagę swej wzgardzonej żonie. Książę wpada we wściekłość, jednak stosuje się do rady. Skutkuje to jedną z niewielu sytuacji w tej powieści, gdzie jakaś relacja damsko-męska choć przez dwadzieścia minut przebiega, jak na współczesne standardy, normalnie.

 

Poza tym, wśród mnogości postaci negatywnych w Pustelni parmeńskiej, pomimo (zazwyczaj uzasadnionego) antyklerykalizmu autora wewnętrznego, pojawiają się dwie postaci wyglądające na zdecydowanie pozytywne i akurat są to postaci duchownych: od któregoś momentu przedstawiany jako nienaturalnie wręcz nieskazitelny don Cesare z parmeńskiej cytadeli, po którego spotkaniu z Sanseveriną narrator zauważa: „jego nieskazitelna cnota ujęła księżnę, nie przywykłą do takiego widoku. Spodobał jej się jako nowość”[1], oraz, wprawdzie dość ograniczony intelektualnie i omamiony astrologią, ale serdeczny, dobroduszny i uczciwy wychowawca Fabrycego z czasów dzieciństwa, ksiądz Blanès.

 

Także niektóre porywy nieokiełznanych bohaterów Stendhala – tylko niektóre, bo większość z nich pełna jest komizmu, nielogiczności lub po prostu brzydoty – robią nieco milsze i wznioślejsze wrażenie od innych. Pozytywne akcenty – pewien spokój, szacunek, wierność – pojawiają się m.in. w relacji hrabiego Mosca i Sanseveriny, która ostatecznie znajduje budujący finał. Także Fabrycy, choć robi często rzeczy głupie a niekiedy – straszne, miewa takie przemyślenia i chęci, które wydają się słuszne, a przynajmniej urocze. Między innymi jego relacja z Klelią, a także uczucia ich obojga, mają w sobie na pewnym etapie coś ładnego. Czytelnik może się zastanawiać: kto wie, może gdyby jedna więcej dotrzymana obietnica, jedna więcej odparta pokusa, nieco inaczej podjęte decyzje co do jakichś pustelni czy klasztorów – i byłoby możliwe ładniejsze, bardziej wyzwalające a mniej „parmeńskie” rozwinięcie niektórych wątków w tej powieści? Był taki moment, że spodziewałam się, że Pustelnia parmeńska wyjdzie jednak z, koniec końców, przewidywalnych ram powieści romantycznej i skończy się jak jakiś współczesny moralitet, jak bez mała Sztukmistrz z Lublina Singera, Emancypantki Prusa czy prawdziwa biografia Piotra Mamonowa.

 

MY MAMY LEPIEJ

Pomimo tych nielicznych, wyżej opisanych wątków Pustelni parmeńskiej, które wzbudziły we mnie przyjemniejsze wrażenie, głównym moim wrażeniem duchowym z tej książki jest jednak dystopijność jej świata i wdzięczność, że sama nie muszę w takim żyć. Współczesne, realne dramaty, skandale czy światopoglądowe rozchwianie bywa trudne, ale jednak najczęściej ostatecznie jest się na czym moralnie oprzeć. Nie tak jak w stendhalowskim Księstwie Parmy, gdzie nawet codzienne uczestnictwo we mszy świętej czy radykalne przyrzeczenie nie daje bohaterowi widoków na żadne duchowe wyzwolenie (w naszym świecie takie praktyki są jednak często oznaką pewnej przemiany i lubią wiązać się ze zmianą postępowania) a każda piękna miłość sama w sobie jest zwiastunem tego, że jej finał będzie niepiękny.

 

 

Stendhal, Pustelnia parmeńska, Warszawa 1988: Książka i Wiedza.

Ilustracja: Clker-Free-Vector-Images z Pixabay



[1] Stendhal, Pustelnia parmeńska, Warszawa 1988: Książka i Wiedza, s. 382.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz