poniedziałek, 19 lutego 2018

Życie to teleturniej





Przez dekadę, która upłynęła od premiery Slumdoga. Milionera z ulicy do mojego obejrzenia tego filmu, wyrobiłam sobie spaczone mniemanie, o czym to w ogóle jest i ze zdziwieniem odkryłam, że o Indiach i o teleturnieju Milionerzy. Moje spaczone mniemanie uwzględniało setting amerykański i mafijne porachunki (jakkolwiek w sumie tych trochę się w filmie pojawia), więc zaskoczenie było miłe.


Główny bohater Slumdoga, Jamal – chłopak występujący we wspomnianym teleturnieju, a przy okazji (między innymi) kolejnych pytań przypominający sobie sytuacje z dotychczasowego życia: dzieciństwo w slumsach Bombaju, śmierć matki, walkę o przetrwanie wraz z bratem i przyjaciółką Latiką – jest przeuroczym protagonistą. Jako mały dzieciak z najwcześniejszych retrospekcji jest zwyczajnie słodki – kojarzy mi się z Toto, głównym bohaterem Cinema Paradiso – a w miarę, jak dorasta i ma coraz to nowe pomysły na życie, budzi rosnącą sympatię swoją inteligencją i działającą nie tylko na innych bohaterów, ale i na widza, charyzmą (która zresztą ujawnia się już w scenach z dzieciństwa – scena z kupą i autografem pięknie zapowiada późniejszą przebojowość bohatera). Ogólnie rzecz biorąc, chcecie krzepiącej historii o kimś, komu czasem coś wychodzi – obejrzyjcie Slumdoga.


Akcja filmu jest epopeiczno-romansowa. Epopeiczna, bo kolejne retrospekcje z życia Jamala to jednocześnie obrazki z życia społeczności Indii – życie rodzinne w biednej dzielnicy, brutalne porachunki na tle religijnym, los sierot, piękne zabytki i ruch turystyczny, przestępczość, codzienność pracy w korporacji – mamy tu, wręcz podręcznikowo, losy jednostki na tle całego narodu.


Romansowa, bo dzieje bohaterów popychane są przez serię niesamowitych zbiegów okoliczności, przypadkowych spotkań i niewiarygodnych fartów lub niefartów. Mogłoby to denerwować, ale się broni, bo po pierwsze, wychodzi z tego przyjemna w odbiorze rozrywkowa historia, po drugie, część z tych zbiegów okoliczności i fartów można zracjonalizować olśniewającą inteligencją głównego bohatera, a po trzecie, można zgadywać, że ta romansowość to konwencja, która coś ważnego nam mówi. Albo o kulturze, w której jest zanurzony film1 (tu brakuje mi wiedzy – pojawia się skojarzenie z Bollywood, ale w obejrzanych filmach z tego gatunku nie pamiętam szczególnie drastycznych przypadków typu „zabili go a on uciekł”), albo o jakimś – celowo umieszczonym lub mimowolnym – „drugim dnie”.


Pewnym tropem może być motyw przeznaczenia. Przeznaczenie, jako ważna siła kierująca życiem, zostaje kilkakrotnie wspomniane przez Jamala, wiara w nie jest też widoczna w jego działaniach, zwłaszcza w kulminacyjnych momentach filmu. Jak wspomniałam, nie wiem, jaką rolę odgrywa ono w kulturze Indii, większa wiedza o niej, znów, umożliwiłaby pewnie lepsze odczytanie tego drugiego dna, które – być może – umieścili w filmie twórcy.


Jednak te sceny ze Slumdoga, gdzie ludzka logika i działanie ustępują pewnemu tajemniczemu Czemuś, mogą dać wiele radości również osobie lubiącej „drugie dna” chrześcijańskie. Ładnie widać w nich bowiem, że możemy sobie być wściekle inteligentni, przebojowi, charyzmatyczni, osiągać sukcesy, mieć w oku ten błysk, i to wszystko jest OK, ale zawsze może być tak, że tego najbardziej decydującego odcinka drogi wcale nie pokonamy na własnych skrzydłach, to nie my zaniesiemy pierścień na górę (nomen omen) Amon Amarth. I że zapewne ta wiedza i ten mechanizm może pomóc w tym, by z tą całą przebojowością i błyskiem w oku nie zmienić się w samoubóstwiającego siebie potwora.


To, co Slumdog wydaje się przy okazji pokazywać, to to, że teleturniej tak samo, a może lepiej, bo bardziej świeżo, niż oklepane od stuleci teatr czy szachy może być niezłą metaforą ludzkiego życia. I to nie tylko w sposób kontestacyjny, wskazujący na miałkość i zakłamanie przemysłu rozrywki – jak w opowiadaniu Doroty Dziedzic-Chojnackiej zatytułowanym właśnie Teleturniej, czy w pewnym, jakże egzystencjalnym, tekście rapowym – ale całkiem szczerze i pozytywnie, ze wszystkimi naszymi dążeniami, pamięcią o przeszłości, tożsamością, miłością i Tym Czymś Najbardziej Tajemniczym.


A jeszcze tak na koniec – podobał mi się główny wątek miłosny. Jeśli chodzi o konstrukcję, jest równie romansowy, jak cała reszta, co w sumie robi robotę, natomiast dodatkowo urzekł mnie delikatnością i idealizmem. Scena z blizną to bijący w oczy przykład miłosnego personalizmu z samego centrum mojej strefy komfortu. Więcej takich romansów poproszę. Przy okazji premiery Valeriana doszły do mnie słuchy, że niektóre filmy zachodnie „ugrzecznia się” obyczajowo, by odpowiadały również publiczności dalekowschodniej. Byłbyż to również przypadek Slumdoga? Jeśli tak, solidaryzuję się z publicznością dalekowschodnią, ewentualnie czekam na moment, gdy producentom zaświta myśl, że również i na ich podwórku nie wszyscy mają taki rodzaj wrażliwości, jaki oni myślą, że mają.


Slumdog. Milioner z ulicy [Slumdog millionaire]. 2008. Reż. Danny Boyle. Prod. Wielka Brytania.




1  Wiem, że to produkcja jest brytyjska, ale zrealizowana na podstawie powieści Hindusa Vikasa Svarupa, więc obstawiam, że zrobiona jest z pojęciem co do kwestii kulturowych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz