Przez
dekadę, która upłynęła od premiery Slumdoga. Milionera z
ulicy do mojego
obejrzenia tego filmu, wyrobiłam sobie spaczone mniemanie, o
czym to w ogóle jest i ze zdziwieniem odkryłam, że o Indiach i o
teleturnieju Milionerzy. Moje
spaczone mniemanie uwzględniało setting amerykański i mafijne
porachunki (jakkolwiek w sumie tych trochę się w filmie pojawia),
więc zaskoczenie było miłe.
Główny
bohater Slumdoga,
Jamal – chłopak
występujący we wspomnianym teleturnieju, a przy okazji (między
innymi) kolejnych pytań przypominający sobie sytuacje z
dotychczasowego życia: dzieciństwo w slumsach Bombaju, śmierć
matki, walkę o przetrwanie wraz z bratem i przyjaciółką Latiką –
jest przeuroczym protagonistą.
Jako mały dzieciak z najwcześniejszych retrospekcji jest zwyczajnie
słodki – kojarzy mi się z Toto, głównym bohaterem Cinema
Paradiso – a w miarę, jak
dorasta i ma coraz to nowe pomysły na życie, budzi rosnącą
sympatię swoją inteligencją i działającą nie tylko na innych
bohaterów, ale i na widza, charyzmą (która zresztą ujawnia się
już w scenach z dzieciństwa – scena z kupą i autografem pięknie
zapowiada późniejszą przebojowość bohatera). Ogólnie rzecz
biorąc, chcecie
krzepiącej historii o kimś, komu czasem coś wychodzi –
obejrzyjcie Slumdoga.
Akcja
filmu jest epopeiczno-romansowa. Epopeiczna,
bo kolejne retrospekcje z życia Jamala to jednocześnie obrazki z
życia społeczności Indii – życie rodzinne w biednej dzielnicy,
brutalne porachunki na tle religijnym, los sierot, piękne zabytki i
ruch turystyczny, przestępczość, codzienność pracy w korporacji
– mamy tu, wręcz podręcznikowo, losy jednostki na tle całego
narodu.
Romansowa,
bo dzieje bohaterów popychane są przez serię niesamowitych zbiegów
okoliczności,
przypadkowych spotkań i niewiarygodnych fartów lub niefartów.
Mogłoby to denerwować, ale się broni, bo po pierwsze, wychodzi z
tego przyjemna w odbiorze rozrywkowa historia, po drugie, część z
tych zbiegów okoliczności i fartów można zracjonalizować
olśniewającą inteligencją głównego bohatera, a po trzecie,
można zgadywać, że ta romansowość
to konwencja, która coś ważnego nam mówi. Albo
o kulturze, w której
jest zanurzony film1
(tu brakuje mi wiedzy – pojawia się skojarzenie z Bollywood, ale w
obejrzanych filmach z tego gatunku nie pamiętam szczególnie
drastycznych przypadków typu „zabili go a on uciekł”), albo o
jakimś – celowo umieszczonym lub mimowolnym – „drugim dnie”.
Pewnym
tropem może być motyw przeznaczenia. Przeznaczenie, jako ważna
siła kierująca życiem, zostaje kilkakrotnie wspomniane przez
Jamala, wiara w nie jest też widoczna w jego działaniach, zwłaszcza
w kulminacyjnych momentach filmu. Jak wspomniałam, nie wiem, jaką
rolę odgrywa ono w kulturze Indii, większa wiedza o niej, znów,
umożliwiłaby pewnie lepsze odczytanie tego drugiego dna, które –
być może – umieścili w filmie twórcy.
Jednak
te sceny ze Slumdoga, gdzie
ludzka logika i działanie ustępują pewnemu tajemniczemu Czemuś,
mogą dać wiele radości również osobie lubiącej „drugie
dna” chrześcijańskie. Ładnie
widać w nich bowiem, że możemy sobie być wściekle inteligentni,
przebojowi, charyzmatyczni, osiągać sukcesy, mieć w oku ten błysk,
i to wszystko jest OK, ale zawsze może być tak, że tego
najbardziej decydującego odcinka drogi wcale nie pokonamy
na własnych skrzydłach, to nie my zaniesiemy pierścień na
górę (nomen omen) Amon Amarth. I że zapewne ta wiedza i ten
mechanizm może pomóc w tym, by z tą całą przebojowością i
błyskiem w oku nie zmienić się w samoubóstwiającego siebie
potwora.
To,
co Slumdog wydaje się przy
okazji pokazywać, to to, że teleturniej tak samo, a może lepiej,
bo bardziej świeżo, niż oklepane od stuleci teatr czy szachy –
może
być niezłą metaforą
ludzkiego życia. I to
nie tylko w sposób kontestacyjny, wskazujący na miałkość i
zakłamanie przemysłu rozrywki – jak w opowiadaniu Doroty
Dziedzic-Chojnackiej zatytułowanym właśnie Teleturniej, czy w pewnym, jakże egzystencjalnym, tekście rapowym – ale całkiem szczerze i pozytywnie, ze wszystkimi naszymi
dążeniami, pamięcią o
przeszłości, tożsamością, miłością i Tym Czymś Najbardziej
Tajemniczym.
A
jeszcze tak na koniec – podobał mi się główny wątek
miłosny. Jeśli chodzi o
konstrukcję, jest równie romansowy, jak cała reszta, co w sumie
robi robotę, natomiast dodatkowo urzekł mnie delikatnością
i idealizmem. Scena z blizną to bijący w oczy przykład miłosnego
personalizmu z samego
centrum mojej strefy komfortu. Więcej takich romansów poproszę.
Przy okazji premiery Valeriana doszły
do mnie słuchy, że niektóre filmy zachodnie „ugrzecznia się”
obyczajowo, by odpowiadały również publiczności dalekowschodniej.
Byłbyż to również przypadek Slumdoga?
Jeśli tak, solidaryzuję się z publicznością dalekowschodnią,
ewentualnie czekam na moment, gdy producentom zaświta myśl, że
również i na ich podwórku nie wszyscy mają taki rodzaj
wrażliwości, jaki oni myślą, że mają.
Slumdog.
Milioner z ulicy [Slumdog millionaire]. 2008.
Reż. Danny Boyle. Prod. Wielka Brytania.
1 Wiem,
że to produkcja jest brytyjska, ale zrealizowana na podstawie
powieści Hindusa Vikasa Svarupa, więc obstawiam, że zrobiona jest
z pojęciem co do kwestii kulturowych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz