Fiasko
było dla mnie ponownym
spotkaniem ze Stanisławem
Lemem po kilkuletniej
przerwie i stwierdziłam, że Lemowy sztafaż przemawia do mnie dużo
mniej, niż w latach licealnych czy wczesnostudenckich. Trochę mnie
to przeraziło. Że jak, przez te parę lat przestałam być tą
fantastyczną, „równą” dziewczyną? (tu pozdrowienia dla Krysi
z niedawno czytanych Chłopców
3 Ćwieka
– dziewczynki
uznanej przez kolegę za inną od reszty dziewczyn, a zatem godną,
by pożyczyć jej Wojnę
światów Wellsa)
Że co, że nie potrafię się już ekscytować opisami tych
wszystkich hydroturbin, cylindrów i liczników Geigera?
Krótka
introspekcja pozwoliła mi stwierdzić, że niestety tak. Chyba nie
lubię już powieści o śrubkach i superskafandrach tylko dlatego,
że są o śrubkach i superskafandrach. Nadal chętnie i regularnie
czytam i nowe, i stare książki s-f, ale teraz ewidentnie szukam w
nich innych rzeczy, niż atmosfery sklepu żelaznego, technicznych
wywodów i mojej własnej satysfakcji, że cokolwiek z nich
zrozumiałam.
A
zatem – do reszty, stereotypowo zbabiałam, myślę sobie. Jak
Zuzanna z Opowieści z Narnii,
która straciła dostęp do krainy baśni, bo zaczęło pociągać ją
światowe życie i dziewczyńskie błyskotki.
Już
myślałam, że ten babski nastrój popsuje mi lekturę Fiaska.
Ale nie popsuł, gdyż okazało
się, że powieść ta, oprócz opisów śrubek, ma też stronę
bardzo kobiecą. I to nie na poziomie błyskotek – tu jest
psychologiczna głębia, obserwacje z życia wzięte i prawdziwe,
rozbuchane emocje.
W
skrócie o samej książce: Fiasko ma
dziwną strukturę. Zaczyna się od długiego opowiadania o przybyciu
młodego astronauty na Tytana (jeden z księżyców Saturna) i jego
udziale w misji odnalezienia zaginionego pilota Pirxa. Mamy tu trochę
technicznej gadaniny i spięć między członkami załogi bazy a
później całkiem ładne opisy krajobrazu planety i dramatyzm
poszukiwawczej wyprawy. Potem następuje zwrot akcji, którego nie
będę spoilować, a który za pomocą dość luźnego powiązania
prowadzi nas do drugiej – głównej – części powieści, gdzie z
kolei grupa fachowców wyrusza statkiem Eurydyka na
wyprawę, by nawiązać kontakt z mieszkańcami niejakiej planety
Kwinta (zupełnie inne miejsce Kosmosu, niż w pierwszej wyprawie i z
wyjątkiem wspomnianego motywu łączącego, zupełnie niepowiązany
z nią cel). Uczestnicy wyprawy reprezentują różne dziedziny nauki
i różne światopoglądy (jednym z załogantów jest np. katolicki
ksiądz – ojciec Arago). Mają zatem różne opinie o tym, czy i
jak warto nawiązać kontakt z Kwintanami, co zresztą okazuje się
dość trudne. Zostaje podjęty szereg prób porozumienia się z
mieszkańcami planety – przy okazji dowiadujemy się o jej
intrygującej budowie i poznajemy kilka teorii naukowych, którymi
uczestnicy próbują tłumaczyć napotykane tajemnice związane z
kwintańską cywilizacją.
A
teraz o wspomnianej kobiecej stronie tej historii. Drugiej części
Fiaska – tej o
próbie skomunikowania się z Kwintanami – nie potrafię
interpretować inaczej, niż jako przenośni wszelakich babskich
mitów komunikacyjnych na temat facetów. Tych w stylu „dlaczego on
nie oddzwonił”, „o czym tak myślisz, kotku?”, tego namawiania
facetów na „poważne rozmowy” i werbalizowanie uczuć, tudzież
wkręcania sobie niestworzonych historii na temat tego, co też on
może myśleć, kiedy werbalizować nie ma ochoty. Krótko mówiąc –
interakcja załogi Eurydyki i
mieszkańców Kwinty to dla mnie bardzo zgrabna alegoria komunikacji
między stereotypowo rozgadaną kobietą a milczącym i chyba
niespecjalnie tą kobietą zainteresowanym, mężczyzną.
Popatrzmy
na przykłady. Od początku widać, że Ziemianie są bardzo
zaangażowani w pomysł nawiązania komunikacji z Kwintą. Pojawiają
się sugestie, że wyprawa została podjęta pomimo tego, iż wiązała
się z dużymi kosztami i może przynieść sporo szkód. Cóż,
zakochanie i desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi obiektu
westchnień może przydarzyć się osobnikowi dowolnej płci.
Podobnie jak interpretowanie zachowania ukochanego tak, by wyszło,
że też jest nami zainteresowany. Oto jak „pewne” były sygnały
z Kwinty, które zmobilizowały Ziemian do zorganizowania wyprawy:
„Ale
coś tam jest, coś radiowego, podprogowego.
Mamy na to dowody. – Poszlaki – skorygował go znów apostolski
wysłannik.– Nawet mniej – jedną poszlakę.”1
I
to jest już całkiem stereotypowo „kobiece”: to płci pięknej
przypisuje się zazwyczaj talent do budowania skomplikowanych
narracji na podstawie tak małej ilości danych.
W
takiej sytuacji chciałoby się bardziej zdecydowanych zapewnień, że
ktoś, kto wpadł nam w oko, również się nami interesuje. Takie
jednak nie następują: Kwinta nie wysyła na Ziemię żadnych
konkretnych komunikatów, a Ziemianie zastanawiają się, dlaczego:
„Dlaczego
cywilizacja w takiej socjolizie nie
śle we wszystkie strony niebios recept na własną doskonałość i
wygodę? A po co miałaby to właściwie robić, skoro jej w ogóle
już nie ma jako wspólnoty o nienasyconym głodzie żołądków i
mózgów?”.2
To również stereotypowo kobiece zachowanie – w stylu „Dlaczego
on się nie odzywa?” Oczywiście, odpowiedź „Bo nie jest
zainteresowany” nie wchodzi w grę, dlatego trzeba wytworzyć sobie
bardziej subtelne wytłumaczenie, co też Ziemianie skwapliwie robią.
Po
wymówce o „socjolizie” pojawia się odpowiednik kolejnego
lubianego przez zakochane kobiety wytłumaczenia: on na pewno by się
odezwał, ale jest taki nieśmiały/nieporadny/mało
spostrzegawczy... Ekipa z Ziemi dochodzi do wniosku, że być może
Kwintanie chcieliby nawiązać kontakt, ale nie wiedzą jak – a
może nie rozumieją komunikatu? A skoro nie rozumieją, to może
trzeba im go lepiej wytłumaczyć i nauczyć właściwych reakcji?
Niestety, i ta technika podrywu kończy się fiaskiem: „>Ambasador<
słał te listy jako laserowe sygnały zdolne przebić
szumową otoczkę planety w postaci nadmiarowego kodu, udzielając w
ten sposób odbiorcom lekcji, jak mogą nawiązać z nim łączność.
Nadawał w kółko ów program kilkaset razy. Odpowiedzią było
głuche milczenie.”3
Ziemianie
zdają sobie w końcu sprawę, że Kwintanie nie wydają się być
nimi szczególnie zainteresowani. W takich sytuacjach winnych
najłatwiej poszukać na zewnątrz: na pewno ktoś mnie przed nim
obgadał, a może ci jego koledzy mnie nie lubią i dlatego on się
na mnie boczy? „Walczyli
z przemożnym wrażeniem
perfidii, zastawionej złośliwie na ekspedycję, jakby Komuś –
ale komu? – zależało
na rzuceniu im wyzwania pełnego nadziei, która dopiero u samego
kresu drogi, u celu, okaże swoją
nieziszczalność. ”4
Pojawiają
się też jednak samooskarżenia w stylu „co ja zrobiłam źle?”:
„– Tak, ale czy oni nie uznają właśnie tego, co
zaszło, za walkę? Mogą.
Pewno, że mogą!”5
Cóż,
to co – według potocznej, babcino-podręcznikowej wiedzy o
„właściwym” postępowaniu kobiet – Ziemianie na pewno robią
źle, to kompletny brak tajemniczości. Już na początku znajomości
powiedzieli o sobie wszystko, a później się dziwią, że w ich
kontakcie z Kwintanami „[n]ie
ma symetrii (…). Łącznie
wysłaliśmy osiem milionów bitów informacji. Sygnalizowaliśmy z
>Ambasadora< przez ponad siedemset godzin na okrągło we
wszystkich pasmach. Laserowaliśmy. Przekazaliśmy kody i instrukcje
deszyfrowania. Wysłaliśmy lądownik bez jednego grama wybuchowych
materiałów. Co do przekazanych wiadomości – podaliśmy im
lokalizację naszego Układu Słonecznego, obrazy Ziemi, zarys
powstania naszej biosfery, dane o antropogenezie, po prostu
encyklopedię. I stałe fizyczne, które są kosmicznymi
powszechnikami, a które oni muszą doskonale
znać.”6
Czego Kwintanie mogliby być jeszcze
ciekawi, skoro Ziemia powiedziała im już wszystko, co chcieliby (a
może i nie chcieli) o niej wiedzieć?
Problemy
z ziemsko-kwintańską komunikacją rodzą negatywne emocje.
Oczywiście, po Kwincie – tak jak po stereotypowym facecie – nic
nie widać. Z kolei Ziemianie zachowują się jak sztampowe,
rozhisteryzowane baby: „w
tym bezpłodnym sporze
(...) dają
upust rozjątrzeniu narosłemu w ciągu bezskutecznie ponawianych
prób porozumienia z
Kwintą.”7
Pod wpływem tych emocji pojawiają
się coraz bardziej fantazyjne oskarżenia i posądzenia pod adresem
milczącej, pasywnej Kwinty. Dochodzi do tego, że gdy kontakt w
końcu się pojawia – pod wpływem całkiem bezinteresownego
sygnału Ziemian, nie mającego nic wspólnego z wcześniejszymi
„technikami podrywu” - Ziemianie uznają życzliwe zaproszenie
wystosowane w rewanżu przez Kwintan za niechybny podstęp. To też
stereotypowo kobiece: bardzo czegoś chcieć, próbować to wymusić
na ukochanym siłą, a kiedy ten w końcu spełnia życzenie,
strzelić focha i stwierdzić, że już za późno.
Tak więc Fiasko Lema to
również, alegorycznie, historia miłosna. Na dodatek smutna. Tak
czy inaczej, nawet z bardzo stereotypowo kobiecej perspektywy dobrze
się to czyta – tak jak czyta się romans obyczajowy (nie wiem w
takim razie, czemu mi się podobało, bo nie lubię) albo tak jak
wysłuchuje się czyichś zwierzeń z życia wziętych (to już
prędzej).
Tezę, że Fiasko to poniekąd
literatura kobieca, w ironiczny potwierdzają jedyne (chyba) dwa
fragmenty dotyczące kobiet, które pojawiają się w książce.
Pierwszy - „Nawet kobiety nie
potrafią przegadać komputerów”8
- podkreśla kobiece gadulstwo, o którym my tu cały czas. Drugi to
wzmianka prasowa o tym, że kobiety chciałyby również podróżować
w Kosmos. Czytający ją członek załogi wpada w furię. Nic
dziwnego – przecież i on, i reszta jego załogi to najlepsze
przykłady na to, jak koszmarną rzeczą są w Kosmosie zachowania
typowo kobiece.
Marek Oramus przytoczył kiedyś (i
wyśmiał) krytyczki feministyczne interpretujące podboje kosmiczne
u Lema jako przejaw brutalnej, dyskryminującej, męskiej siły,
zagrażającej „kobiecym” w swojej naturze planetom.9
Wygląda na to, że w Fiasku mamy sytuację odwrotną: tutaj
„męska” planeta Kwinta – mało kontaktowa, ale sprawiająca
wrażenie dobrodusznej i nie do końca wiedzącej, czego właściwie
od niej chcą – jest podbijana przez statek kosmiczny pełen
„kobiecych” - rozedrganych od emocji, nadinterpretujących fakty,
spragnionych kontaktu i zainteresowania – Ziemian. To oni
demonstrują tu – rozumianą na swój, „kobiecy” sposób –
siłę.
I ta siła też jest zagrażająca.
Końcowa sytuacja w książce – wymuszanie kontaktu przemocą –
nie do końca mieści się już w stereotypie kobiecości. Nie
kojarzę żadnego tropu kulturowego, gdzie zakochana niewiasta siłą
przyniewalałaby ukochanego, by ten do niej zagadał.
Można to jedynie odnieść do
ogólnych prawideł etycznych komunikacji (chodzi mi np. po głowie
Miłość i odpowiedzialność Wojtyły, piąte przez
dziesiąte z zasadami z językoznawstwa pragmatycznego): że
komunikacja ma sens, kiedy jest bezinteresowna i służy przekazaniu
informacji (czy wręcz – Dobrej Nowiny, jak to określał w Fiasku
ojciec Arago) a nie wymuszeniu czegoś; a także, że kiedy
nawiązanie kontaktu jest szkodliwe, lepiej z niego zrezygnować.
Można potraktować Fiasko jako
nieco schizujące ostrzeżenie dla ekstrawertyków, żeby
kontrolowali swoją siłę i uważali z introwertykami. Bo może być
tak, że zwrócisz się do kogoś, żeby tylko pogadać, a skończysz
na kawitowaniu jego księżyca, zdmuchiwaniu atmosfery z jego planety
i wywoływaniu w jego małym świecie globalnego tsunami.
Ale życie jest z reguły prostsze. To
tylko literatura taka straszna.
1 Lem, Stanisław.
2013 [1986]. Fiasko [e-book].
Kraków: Pro Auctore Wojciech Zemek, 290.
4 Tamże, s. 466-467.
5 Tamże, s. 481.
6 Tamże, s. 502.
7 Tamże, s. 508.
8 Tamże, s. 492.
9 Oramus, Marek. 2003.
„Fallus nad Ewaną”. Nowa Fantastyka,
nr 12.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz