poniedziałek, 14 września 2015

Mężczyźni są z Kwinty, kobiety z Ziemi

Fiasko było dla mnie ponownym spotkaniem ze Stanisławem Lemem po kilkuletniej przerwie i stwierdziłam, że Lemowy sztafaż przemawia do mnie dużo mniej, niż w latach licealnych czy wczesnostudenckich. Trochę mnie to przeraziło. Że jak, przez te parę lat przestałam być tą fantastyczną, „równą” dziewczyną? (tu pozdrowienia dla Krysi z niedawno czytanych Chłopców 3 Ćwieka – dziewczynki uznanej przez kolegę za inną od reszty dziewczyn, a zatem godną, by pożyczyć jej Wojnę światów Wellsa) Że co, że nie potrafię się już ekscytować opisami tych wszystkich hydroturbin, cylindrów i liczników Geigera?

Krótka introspekcja pozwoliła mi stwierdzić, że niestety tak. Chyba nie lubię już powieści o śrubkach i superskafandrach tylko dlatego, że są o śrubkach i superskafandrach. Nadal chętnie i regularnie czytam i nowe, i stare książki s-f, ale teraz ewidentnie szukam w nich innych rzeczy, niż atmosfery sklepu żelaznego, technicznych wywodów i mojej własnej satysfakcji, że cokolwiek z nich zrozumiałam.

A zatem – do reszty, stereotypowo zbabiałam, myślę sobie. Jak Zuzanna z Opowieści z Narnii, która straciła dostęp do krainy baśni, bo zaczęło pociągać ją światowe życie i dziewczyńskie błyskotki.

Już myślałam, że ten babski nastrój popsuje mi lekturę Fiaska. Ale nie popsuł, gdyż okazało się, że powieść ta, oprócz opisów śrubek, ma też stronę bardzo kobiecą. I to nie na poziomie błyskotek – tu jest psychologiczna głębia, obserwacje z życia wzięte i prawdziwe, rozbuchane emocje.

W skrócie o samej książce: Fiasko ma dziwną strukturę. Zaczyna się od długiego opowiadania o przybyciu młodego astronauty na Tytana (jeden z księżyców Saturna) i jego udziale w misji odnalezienia zaginionego pilota Pirxa. Mamy tu trochę technicznej gadaniny i spięć między członkami załogi bazy a później całkiem ładne opisy krajobrazu planety i dramatyzm poszukiwawczej wyprawy. Potem następuje zwrot akcji, którego nie będę spoilować, a który za pomocą dość luźnego powiązania prowadzi nas do drugiej – głównej – części powieści, gdzie z kolei grupa fachowców wyrusza statkiem Eurydyka na wyprawę, by nawiązać kontakt z mieszkańcami niejakiej planety Kwinta (zupełnie inne miejsce Kosmosu, niż w pierwszej wyprawie i z wyjątkiem wspomnianego motywu łączącego, zupełnie niepowiązany z nią cel). Uczestnicy wyprawy reprezentują różne dziedziny nauki i różne światopoglądy (jednym z załogantów jest np. katolicki ksiądz – ojciec Arago). Mają zatem różne opinie o tym, czy i jak warto nawiązać kontakt z Kwintanami, co zresztą okazuje się dość trudne. Zostaje podjęty szereg prób porozumienia się z mieszkańcami planety – przy okazji dowiadujemy się o jej intrygującej budowie i poznajemy kilka teorii naukowych, którymi uczestnicy próbują tłumaczyć napotykane tajemnice związane z kwintańską cywilizacją.

A teraz o wspomnianej kobiecej stronie tej historii. Drugiej części Fiaskatej o próbie skomunikowania się z Kwintanami – nie potrafię interpretować inaczej, niż jako przenośni wszelakich babskich mitów komunikacyjnych na temat facetów. Tych w stylu „dlaczego on nie oddzwonił”, „o czym tak myślisz, kotku?”, tego namawiania facetów na „poważne rozmowy” i werbalizowanie uczuć, tudzież wkręcania sobie niestworzonych historii na temat tego, co też on może myśleć, kiedy werbalizować nie ma ochoty. Krótko mówiąc – interakcja załogi Eurydyki i mieszkańców Kwinty to dla mnie bardzo zgrabna alegoria komunikacji między stereotypowo rozgadaną kobietą a milczącym i chyba niespecjalnie tą kobietą zainteresowanym, mężczyzną.

Popatrzmy na przykłady. Od początku widać, że Ziemianie są bardzo zaangażowani w pomysł nawiązania komunikacji z Kwintą. Pojawiają się sugestie, że wyprawa została podjęta pomimo tego, iż wiązała się z dużymi kosztami i może przynieść sporo szkód. Cóż, zakochanie i desperacka próba zwrócenia na siebie uwagi obiektu westchnień może przydarzyć się osobnikowi dowolnej płci. Podobnie jak interpretowanie zachowania ukochanego tak, by wyszło, że też jest nami zainteresowany. Oto jak „pewne” były sygnały z Kwinty, które zmobilizowały Ziemian do zorganizowania wyprawy: Ale coś tam jest, coś radiowego, podprogowego. Mamy na to dowody. – Poszlaki – skorygował go znów apostolski wysłannik.– Nawet mniej – jedną poszlakę.1 I to jest już całkiem stereotypowo „kobiece”: to płci pięknej przypisuje się zazwyczaj talent do budowania skomplikowanych narracji na podstawie tak małej ilości danych.

W takiej sytuacji chciałoby się bardziej zdecydowanych zapewnień, że ktoś, kto wpadł nam w oko, również się nami interesuje. Takie jednak nie następują: Kwinta nie wysyła na Ziemię żadnych konkretnych komunikatów, a Ziemianie zastanawiają się, dlaczego: „Dlaczego cywilizacja w takiej socjolizie nie śle we wszystkie strony niebios recept na własną doskonałość i wygodę? A po co miałaby to właściwie robić, skoro jej w ogóle już nie ma jako wspólnoty o nienasyconym głodzie żołądków i mózgów?.2 To również stereotypowo kobiece zachowanie – w stylu „Dlaczego on się nie odzywa?” Oczywiście, odpowiedź „Bo nie jest zainteresowany” nie wchodzi w grę, dlatego trzeba wytworzyć sobie bardziej subtelne wytłumaczenie, co też Ziemianie skwapliwie robią.

Po wymówce o „socjolizie” pojawia się odpowiednik kolejnego lubianego przez zakochane kobiety wytłumaczenia: on na pewno by się odezwał, ale jest taki nieśmiały/nieporadny/mało spostrzegawczy... Ekipa z Ziemi dochodzi do wniosku, że być może Kwintanie chcieliby nawiązać kontakt, ale nie wiedzą jak – a może nie rozumieją komunikatu? A skoro nie rozumieją, to może trzeba im go lepiej wytłumaczyć i nauczyć właściwych reakcji? Niestety, i ta technika podrywu kończy się fiaskiem: „>Ambasador< słał te listy jako laserowe sygnały zdolne przebić szumową otoczkę planety w postaci nadmiarowego kodu, udzielając w ten sposób odbiorcom lekcji, jak mogą nawiązać z nim łączność. Nadawał w kółko ów program kilkaset razy. Odpowiedzią było głuche milczenie.”3

Ziemianie zdają sobie w końcu sprawę, że Kwintanie nie wydają się być nimi szczególnie zainteresowani. W takich sytuacjach winnych najłatwiej poszukać na zewnątrz: na pewno ktoś mnie przed nim obgadał, a może ci jego koledzy mnie nie lubią i dlatego on się na mnie boczy? „Walczyli z przemożnym wrażeniem perfidii, zastawionej złośliwie na ekspedycję, jakby Komuś ale komu? – zależało na rzuceniu im wyzwania pełnego nadziei, która dopiero u samego kresu drogi, u celu, okaże swoją nieziszczalność. 4 Pojawiają się też jednak samooskarżenia w stylu „co ja zrobiłam źle?”: „– Tak, ale czy oni nie uznają właśnie tego, co zaszło, za walkę? Mogą. Pewno, że mogą!”5

Cóż, to co – według potocznej, babcino-podręcznikowej wiedzy o „właściwym” postępowaniu kobiet – Ziemianie na pewno robią źle, to kompletny brak tajemniczości. Już na początku znajomości powiedzieli o sobie wszystko, a później się dziwią, że w ich kontakcie z Kwintanami „[n]ie ma symetrii (…). Łącznie wysłaliśmy osiem milionów bitów informacji. Sygnalizowaliśmy z >Ambasadora< przez ponad siedemset godzin na okrągło we wszystkich pasmach. Laserowaliśmy. Przekazaliśmy kody i instrukcje deszyfrowania. Wysłaliśmy lądownik bez jednego grama wybuchowych materiałów. Co do przekazanych wiadomości – podaliśmy im lokalizację naszego Układu Słonecznego, obrazy Ziemi, zarys powstania naszej biosfery, dane o antropogenezie, po prostu encyklopedię. I stałe fizyczne, które są kosmicznymi powszechnikami, a które oni muszą doskonale znać.6 Czego Kwintanie mogliby być jeszcze ciekawi, skoro Ziemia powiedziała im już wszystko, co chcieliby (a może i nie chcieli) o niej wiedzieć?

Problemy z ziemsko-kwintańską komunikacją rodzą negatywne emocje. Oczywiście, po Kwincie – tak jak po stereotypowym facecie – nic nie widać. Z kolei Ziemianie zachowują się jak sztampowe, rozhisteryzowane baby: w tym bezpłodnym sporze (...) dają upust rozjątrzeniu narosłemu w ciągu bezskutecznie ponawianych prób porozumienia z Kwintą.7

Pod wpływem tych emocji pojawiają się coraz bardziej fantazyjne oskarżenia i posądzenia pod adresem milczącej, pasywnej Kwinty. Dochodzi do tego, że gdy kontakt w końcu się pojawia – pod wpływem całkiem bezinteresownego sygnału Ziemian, nie mającego nic wspólnego z wcześniejszymi „technikami podrywu” - Ziemianie uznają życzliwe zaproszenie wystosowane w rewanżu przez Kwintan za niechybny podstęp. To też stereotypowo kobiece: bardzo czegoś chcieć, próbować to wymusić na ukochanym siłą, a kiedy ten w końcu spełnia życzenie, strzelić focha i stwierdzić, że już za późno.

Tak więc Fiasko Lema to również, alegorycznie, historia miłosna. Na dodatek smutna. Tak czy inaczej, nawet z bardzo stereotypowo kobiecej perspektywy dobrze się to czyta – tak jak czyta się romans obyczajowy (nie wiem w takim razie, czemu mi się podobało, bo nie lubię) albo tak jak wysłuchuje się czyichś zwierzeń z życia wziętych (to już prędzej).

Tezę, że Fiasko to poniekąd literatura kobieca, w ironiczny potwierdzają jedyne (chyba) dwa fragmenty dotyczące kobiet, które pojawiają się w książce. Pierwszy - „Nawet kobiety nie potrafią przegadać komputerów”8 - podkreśla kobiece gadulstwo, o którym my tu cały czas. Drugi to wzmianka prasowa o tym, że kobiety chciałyby również podróżować w Kosmos. Czytający ją członek załogi wpada w furię. Nic dziwnego – przecież i on, i reszta jego załogi to najlepsze przykłady na to, jak koszmarną rzeczą są w Kosmosie zachowania typowo kobiece.

Marek Oramus przytoczył kiedyś (i wyśmiał) krytyczki feministyczne interpretujące podboje kosmiczne u Lema jako przejaw brutalnej, dyskryminującej, męskiej siły, zagrażającej „kobiecym” w swojej naturze planetom.9 Wygląda na to, że w Fiasku mamy sytuację odwrotną: tutaj „męska” planeta Kwinta – mało kontaktowa, ale sprawiająca wrażenie dobrodusznej i nie do końca wiedzącej, czego właściwie od niej chcą – jest podbijana przez statek kosmiczny pełen „kobiecych” - rozedrganych od emocji, nadinterpretujących fakty, spragnionych kontaktu i zainteresowania – Ziemian. To oni demonstrują tu – rozumianą na swój, „kobiecy” sposób – siłę.

I ta siła też jest zagrażająca. Końcowa sytuacja w książce – wymuszanie kontaktu przemocą – nie do końca mieści się już w stereotypie kobiecości. Nie kojarzę żadnego tropu kulturowego, gdzie zakochana niewiasta siłą przyniewalałaby ukochanego, by ten do niej zagadał.

Można to jedynie odnieść do ogólnych prawideł etycznych komunikacji (chodzi mi np. po głowie Miłość i odpowiedzialność Wojtyły, piąte przez dziesiąte z zasadami z językoznawstwa pragmatycznego): że komunikacja ma sens, kiedy jest bezinteresowna i służy przekazaniu informacji (czy wręcz – Dobrej Nowiny, jak to określał w Fiasku ojciec Arago) a nie wymuszeniu czegoś; a także, że kiedy nawiązanie kontaktu jest szkodliwe, lepiej z niego zrezygnować.

Można potraktować Fiasko jako nieco schizujące ostrzeżenie dla ekstrawertyków, żeby kontrolowali swoją siłę i uważali z introwertykami. Bo może być tak, że zwrócisz się do kogoś, żeby tylko pogadać, a skończysz na kawitowaniu jego księżyca, zdmuchiwaniu atmosfery z jego planety i wywoływaniu w jego małym świecie globalnego tsunami.

Ale życie jest z reguły prostsze. To tylko literatura taka straszna.

1 Lem, Stanisław. 2013 [1986]. Fiasko [e-book]. Kraków: Pro Auctore Wojciech Zemek, 290.
2 Tamże, s. 330.
3 Tamże, s. 450.
4 Tamże, s. 466-467.
5 Tamże, s. 481.
6 Tamże, s. 502.
7 Tamże, s. 508.
8 Tamże, s. 492.
9 Oramus, Marek. 2003. „Fallus nad Ewaną”. Nowa Fantastyka, nr 12.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz