Po przyznaniu w zeszłą
sobotę Nagród Fandomu Polskiego imienia Janusza A. Zajdla,
jak co roku wróciły dyskusje o związanych z nią problemach.
Najważniejszy jest chyba zarzut (o którym napisała na swoim blogu
m.in. laureatka Ania Kańtoch),
że głosujący są nieobiektywni – albo nie czytają
książki i polegają na modzie lub znanym nazwisku, albo dają się
zbałamucić lobby fanów danego pisarza, albo kierują się osobistą
sympatią do któregoś z nominowanych i głosują na niego, bo chcą
być mili (co zresztą Ania rewelacyjnie krytykuje).
Co do nieczytania, to
może trochę pomogłoby zaznaczenie, żeby głosować tylko na
utwory, które się przeczytało, a resztę miejsc zostawić puste?
To wcale nie jest takie oczywiste. Co do nieobiektywności, to jest
to chyba nie tyle błąd w organizacji głosowania, co problem
ogólnoetyczny – Matka Teresa czy Sokrates pewnie potrafiliby
kompletnie nie mieć „względu na osoby” i wybraliby tego Zajdla
idealnie, ale myśmy niedoskonali ludzie są... Można temu może
zaradzić indywidualnie, pracując na sobą czy coś, ale nie
systemowo.
Chociaż...
Jak fajnie mają
anonimowi recenzenci w czasopismach naukowych! Dostają do oceny
artykuły z pięknie wyblankowanymi danymi autora, na manuskrypcie
jest może tylko jakiś zgrabny kod identyfikacyjny, nic więcej.
Mogą się do woli nurzać w merytorycznych wartościach tekstu i nie
bać, że wewnętrzny chochlik każe im zagłosować „na nazwisko”.
To może też tak zróbmy?
Wszystkie premiery fantastyczne każdego roku mogłyby ukazywać się
bez nazwisk autorów. Po wybraniu nominacji do Zajdla ogłaszano by
dopiero, kto napisał książki, które nie zostały nominowane (na
stronach tytułowych byłyby wolne miejsca jak na szkolnych
zeszytach, żeby wpisać sobie nazwiska). Autorzy powieści-nominantek
pozostaliby natomiast nieznani aż do Gali Zajdlowskiej. Żeby
dodatkowo skomplikować przedwczesną identyfikację, można by
pomyśleć o ujednoliceniu szaty graficznej wszystkich książek,
pozamienianiu nazw wydawnictw i wprowadzeniu małych zmył co do
tego, która powieść jest kontynuacją którego cyklu.
Przy książkach
papierowych byłaby to jeszcze pewna fatyga (może przydałaby się
jakaś nowoczesna wersja atramentu sympatycznego?), ale w wypadku
e-booków dałoby się pewnie taki kamuflaż wprowadzić za pomocą
jakiejś zmyślnej apki, która dopiero w polconową sobotę
wyświetliłaby czwórkę tytułową i pozmieniała wszystko jak
trzeba.
I to by dopiero była
książka 2.0...
P.S. Tytuł notki
pożyczyłam z satyry Jonathana
Swifta – jego Skromna
propozycja
była rzekomym projektem zaradzenia głodowi w XVIII-wiecznej
Irlandii i krótko mówiąc, cechowała ją równie nieziemska
przydatność, jak moją propozycję odnośnie do Zajdli (była tylko
bardziej makabryczna – nie polecam, ale osoby o mocnych nerwach
mogą ją odszukać w Internetach). Oprócz warstwy
satyryczno-makabrycznej, miała też jednak mocną wymowę społeczną
– mobilizowała Anglików do pomocy Irlandczykom. Ja wielkich
ambicji naprawczych nie miałam, ale kto wie – może powyższy
obrazek, tak jak bazgroły Jacksona Pollocka, które podobno chętnie
wieszają sobie dla inspiracji reklamiarze w agencjach, podrzuci
komuś jakąś praktyczniejszą myśl na temat problemu, na który co
roku narzeka fandom?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz