sobota, 29 sierpnia 2015

Skromna propozycja co do problemów z Zajdlami

Po przyznaniu w zeszłą sobotę Nagród Fandomu Polskiego imienia Janusza A. Zajdla, jak co roku wróciły dyskusje o związanych z nią problemach. Najważniejszy jest chyba zarzut (o którym napisała na swoim blogu m.in. laureatka Ania Kańtoch), że głosujący są nieobiektywni – albo nie czytają książki i polegają na modzie lub znanym nazwisku, albo dają się zbałamucić lobby fanów danego pisarza, albo kierują się osobistą sympatią do któregoś z nominowanych i głosują na niego, bo chcą być mili (co zresztą Ania rewelacyjnie krytykuje).

Co do nieczytania, to może trochę pomogłoby zaznaczenie, żeby głosować tylko na utwory, które się przeczytało, a resztę miejsc zostawić puste? To wcale nie jest takie oczywiste. Co do nieobiektywności, to jest to chyba nie tyle błąd w organizacji głosowania, co problem ogólnoetyczny – Matka Teresa czy Sokrates pewnie potrafiliby kompletnie nie mieć „względu na osoby” i wybraliby tego Zajdla idealnie, ale myśmy niedoskonali ludzie są... Można temu może zaradzić indywidualnie, pracując na sobą czy coś, ale nie systemowo. 

Chociaż...

Jak fajnie mają anonimowi recenzenci w czasopismach naukowych! Dostają do oceny artykuły z pięknie wyblankowanymi danymi autora, na manuskrypcie jest może tylko jakiś zgrabny kod identyfikacyjny, nic więcej. Mogą się do woli nurzać w merytorycznych wartościach tekstu i nie bać, że wewnętrzny chochlik każe im zagłosować „na nazwisko”.

To może też tak zróbmy? Wszystkie premiery fantastyczne każdego roku mogłyby ukazywać się bez nazwisk autorów. Po wybraniu nominacji do Zajdla ogłaszano by dopiero, kto napisał książki, które nie zostały nominowane (na stronach tytułowych byłyby wolne miejsca jak na szkolnych zeszytach, żeby wpisać sobie nazwiska). Autorzy powieści-nominantek pozostaliby natomiast nieznani aż do Gali Zajdlowskiej. Żeby dodatkowo skomplikować przedwczesną identyfikację, można by pomyśleć o ujednoliceniu szaty graficznej wszystkich książek, pozamienianiu nazw wydawnictw i wprowadzeniu małych zmył co do tego, która powieść jest kontynuacją którego cyklu.

Przy książkach papierowych byłaby to jeszcze pewna fatyga (może przydałaby się jakaś nowoczesna wersja atramentu sympatycznego?), ale w wypadku e-booków dałoby się pewnie taki kamuflaż wprowadzić za pomocą jakiejś zmyślnej apki, która dopiero w polconową sobotę wyświetliłaby czwórkę tytułową i pozmieniała wszystko jak trzeba.

I to by dopiero była książka 2.0...

P.S. Tytuł notki pożyczyłam z satyry Jonathana Swifta – jego Skromna propozycja była rzekomym projektem zaradzenia głodowi w XVIII-wiecznej Irlandii i krótko mówiąc, cechowała ją równie nieziemska przydatność, jak moją propozycję odnośnie do Zajdli (była tylko bardziej makabryczna – nie polecam, ale osoby o mocnych nerwach mogą ją odszukać w Internetach). Oprócz warstwy satyryczno-makabrycznej, miała też jednak mocną wymowę społeczną – mobilizowała Anglików do pomocy Irlandczykom. Ja wielkich ambicji naprawczych nie miałam, ale kto wie – może powyższy obrazek, tak jak bazgroły Jacksona Pollocka, które podobno chętnie wieszają sobie dla inspiracji reklamiarze w agencjach, podrzuci komuś jakąś praktyczniejszą myśl na temat problemu, na który co roku narzeka fandom?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz