niedziela, 14 lutego 2021

Odtrutka na rasizm (Flannery O'Connor, „Ocalisz życie, może swoje własne”)

O Flannery O'Connor (1925–1964), wybitnej amerykańskiej autorce opowiadań i powieści i zarazem głęboko wierzącej katoliczce, dowiedziałam się w latach późnolicealnych lub wczesnostudenckich z któregoś ówczesnego czasopisma hipster katolickiego, prawdopodobnie była to, wówczas znakomita, „Fronda”. Choć do niedawna nie miałam okazji, żeby przeczytać którekolwiek z jej dzieł, czytywałam w międzyczasie kolejne teksty o niej i zafascynowała mnie sama jej osoba.


Urzekł mnie rys abstrakcji w osobowości O'Connor – na przykład jej zachwyt nad ptakami, zwłaszcza pawiami.

Fascynowała – to mało, przyznam się, że stała się dla mnie trochę wzorem osobowym. Kochana przez czytelników i doceniana przez krytyków jako znakomita pisarka o iskrzącej inteligencji, niestroniąca od drastycznych i kontrowersyjnych tematów, bezlitosna w obnażaniu prawdy o ludziach – uwielbiam znajdować takie persony i dowiadywać się, że łączyli to z silną wiarą, i zawsze, a we wczesnej młodości szczególnie, trochę chciałam sama dążyć do stania się kimś takim.


DLACZEGO FLANNERY O'CONNOR JEST WSPANIAŁA

Dodatkowo urzekł mnie rys abstrakcji w osobowości O'Connor – na przykład jej zachwyt nad ptakami, zwłaszcza pawiami, czy też to, że w dzieciństwie została opisana w prasie lokalnej, bo udało jej się nauczyć swoją kurę chodzić do tyłu. I wreszcie to, że jej religijna żarliwość nie stała na przeszkodzie wolnemu stylowi bycia, w tym uczestnictwu w barowym życiu bohemy, dyskusjom na „krawędziowe” tematy i udzielaniu rozmówcom „krawędziowych” ripost – choćby słynny bon mot „Jeśli to tylko symbol, do diabła z tym” rzucone drżącym głosem w rozmowie z mniej wierzącą pisarką na temat Najświętszego Sakramentu. Do tego wszystkiego Flannery, moim zdaniem, bardzo ładnie wyglądała.


Te wszystkie cechy sprawiały, że w młodości nieraz marzyłam, by też stać się taką przenikliwą, uduchowioną intelektualistką, która przyjaźni się z wielkimi ludźmi epoki (znała się m. in. z Mertonem i Chestertonem) a podczas barowych dyskusji rzuca, w dobrej wierze i w dobrym celu, uwagami mocniejszymi, niż jej liberalni znajomi.


WRAŻENIA Z LEKTURY OPOWIADAŃ

Takoż i wzięłam się w końcu za czytanie jej prozy, a konkretnie za kompletny zbiór jej opowiadań wydany pod tytułem Ocalisz życie, może swoje własne. Są znakomite, ale z drugiej strony, żyjąc przez lata legendą autorki, teraz, po lekturze i odświeżonym researchu na jej temat, odczułam, jak to jest, gdy legenda zderza się z rzeczywistością.


WĄTKI RELIGIJNE – RADOŚĆ Z EGZOTYKI

W istocie, tematyki religijnej jest w tych opowiadaniach sporo, choć jest to zrobione w najuczciwszy z możliwych sposobów. Jestem pewna – i odzew czytelniczy to potwierdza – że te teksty z jednakowym zainteresowaniem przeczyta zarówno osoba religijna, jak i niewierząca. Wiara występuje tu po prostu jako jeden z tematów – nieraz bardzo ważny dla bohaterów i niekiedy pchająca ich do bardzo dramatycznych działań, jak w przypadku małego, wychowanego w ateizmie Bevela we wstrząsającym opowiadaniu Rzeka, czy tytułowego bohatera, entuzjasty tatuaży, w pełnych emocji Plecach Parkera.


Jest to jednak zrobione bez popadania w niszowość – osoba nieznająca teologicznych detali nie będzie miała wrażenia, że te teksty traktują o rzeczach dla niej nieinteresujących. Co więcej, uważam, że motywowane wiarą osobliwe decyzje czy przemyślenia bohaterów mogą, szczególnie właśnie dla odbiorców niewierzących, mieć posmak ciekawej egzotyki. Muszę przy tym przyznać, że we mnie, jako osobie wierzącej, te wątki religijne wprawdzie wzbudziły właśnie zaciekawienie i poruszenie, jednak nie było w tym zachwytu czy duchowej łączności z odczuciami bohaterów; nie znalazłam tam odbicia własnej wiary.


Może to kwestia różnicy epok i sytuacji – we współczesnej Polsce po Soborze mamy inny krajobraz duchowy, niż w protestanckich Stanach trzy czwarte wieku temu. Najsilniejszym przeżyciem religijnym odnośnie do Flannery O'Connor i jej twórczości pozostaje więc dla mnie fakt, że pośród „naszych” mamy tak wybitną pisarkę, która potrafi w tak ciekawy sposób opowiedzieć o swoim doświadczeniu religijnym w prozie.


ŚMIERĆ I DRGAWKI PRZEZ SZOK KULTUROWY

Osobliwe decyzje, czyny, myśli i reakcje postaci z opowiadań Flannery O’Connor to kolejna sprawa, która mnie urzekła. Autorka reprezentuje literacki nurt amerykańskiego południowego gotyku, którego flagowymi cechami są właśnie osobliwość, groteska, niestronienie od okrucieństwa, pokazywanie zewnętrznych lub wewnętrznych ułomności bohaterów oraz ich przerysowanych emocji. Nie miałam wcześniej świadomie do czynienia z tym nurtem (gdy czytałam Faulknera, nie wiedziałam, że on też w nim pisze, zresztą czytany przeze mnie Intruz jest chyba mało gotycki) i muszę przyznać, że poczułam się w tym emocjonalnym klimacie jak ryba w wodzie.


Takie przesadne (z punktu widzenia normalsa) reakcje emocjonalne i cielesne na sprawy, które dla człowieka nieceniącego spraw ducha wydają się błahe a dla osoby mocno duchowej – wprost przeciwnie, to coś, o czym zawsze chciałam czytać i co chętnie włączam we własne próby fabularne, jeśli już się zdarzają. U Flannery O'Connor takie skrajne emocje wywołują niekiedy wspomniane już przeżycia religijne (jak w wypadku nawrócenia Ashbury’ego w opowiadaniu Dreszcz), ale najczęściej – szok kulturowy związany z kwestiami bliskimi amerykańskiemu Południu z połowy XX wieku, czyli tarciami między białymi a czarnymi, klasą posiadającą a tzw. „białą hołotą”, czy też miejscowymi a imigrantami.


W opowiadaniach dzieją się zatem dantejskie sceny. Staruszkowie i gospodynie w średnim wieku dostają ataków lub umierają na miejscu, bo ktoś, kogo uważali za gorszego od siebie – osoba o innym kolorze skóry lub imigrant – dostał równe im prawa lub zachował się niezgodnie z ich oczekiwaniami. Krzepki dziadek dokonuje morderstwa na krewnym, który ośmielił się identyfikować z drugą, mezaliansową stroną rodziny. Liberalna nastolatka wpada w histerię połączoną z atakiem epilepsji, bo nie spodobało jej się to, co powiedziała kobieta czekająca z nią w kolejce do lekarza.


BOHATEROWIE FLANNERY I RASA

Przeniesienie przez Flannery O'Connor na zewnątrz tego, co zazwyczaj dzieje się w psychice człowieka, pozwala dokładniej przyjrzeć się pewnym mechanizmom – szczególnie mocno akcentowanym przez autorkę kwestiom związanym z dyskryminacją – co może mieć korzystny skutek etyczny dla czytającego i, szczególnie w naszych napiętych czasach, działać pojednawczo.


Osoba, która rzeczywiście zwykła traktować innych jako gorszych, w opowiadaniach O'Connor zobaczy swoje emocje na tacy, poddane wiwisekcji eksponującej – co tu dużo mówić – ich brzydotę. Niektórych mogą również przekonać (w moim przypadku było to przyjemne w odbiorze przekonywanie przekonanej) morały O'Connor na temat równości biednych i bogatych czy czarnych i białych w dostępowaniu zbawienia, z pierwszeństwem dla tych mniej uprzywilejowanych. Taki morał najdobitniej przedstawiony został w często cytowanej wizji pani Turpin w opowiadaniu Objawienie.


Korzyść moralną i zachętę do budowania pokoju mogą tu znaleźć jednak również ci, którzy z dyskryminacją walczą. Flannery O'Connor w swoich wiwisekcjach uczuć rasistów czy klasistów jest bowiem bardzo empatyczna i pokazuje, że to wszystko nie jest takie proste. Zwolennicy szerzenia równości i sprawiedliwości za pomocą ognia, siarki, cancelu i calloutu mogą zadumać się np. nad tym, że niektóre podziały siedzą w ludziach i wspólnotach ludzkich tak głęboko, że trudno je wyrwać drastycznymi metodami bez zrobienia komuś krzywdy (przykładem otwierające zbiór opowiadanie Pelargonia). O ile to ich jeszcze obchodzi. Bardzo poruszające i wyraźnie pokazujące tę drugą stronę medalu są również te opowiadania, w których przywiązanie do dyskryminacyjnej wizji świata wykazują osoby, które są dla innych bohaterów bardzo drogie – np. czyjaś ukochana żona (opowiadanie Uchodźca, nawiasem mówiąc zawierające bardzo w tym temacie interesujący wątek polski) czy mama (słynne, również z powodu odniesień do filozofii Teilharda de Chardin, opowiadanie Spotkanie).


FLANNERY I RASA

Na koniec powiem, że przy okazji wspomnianego odświeżonego researchu o Flannery O'Connor zimnym prysznicem okazało się dla mnie odkrycie, że, szczególnie we wcześniejszym okresie życia, ona sama również miała tzw. problemy z rasizmem. Oczywiście nie sprzyjała jakiemukolwiek uciskowi, przemocy czy nierówności wobec czarnoskórych, jednak emocjonalnie czuła się ponoć nieswojo w związku ze zniesieniem segregacji, za młodu niechętnie siadała w komunikacji miejskiej obok osób czarnoskórych a i później, już jako pisarka, miewała okazjonalne opory przed interakcją towarzyską z nimi (tu można przeczytać bardzo wielostronny artykuł na ten temat w New Yorkerze, a tu – mądry tekst autorstwa siostry ze zgromadzenia paulistek).


Cóż, może jest to morał dla katolików, że nigdy nie można odpuszczać – nawet jeśli jakaś nasza słabość wydaje nam się taka głęboko zakorzeniona, i taka swojska i nasza, i wszyscy naokoło to rozumieją, i w ogóle nie chcemy być tacy świętoszkowaci w każdej dziedzinie, więc sobie pozwalamy kogoś mniej kochać czy w czymś tam sobie folgować. Bo może np. później zostaniemy kimś sławnym i jakaś mała Shee, czy inna siostra Helena, odczują przez nas czasowe zgorszenie.


Ale ogólnie rzecz biorąc, mam szczerą nadzieję, że Flannery O'Connor jest w niebie (wraz ze zwizualizowanymi przez siebie w Objawieniu ludźmi różnych stanów i ras) a czytać ją – zarówno ze względu na doskonałość literacką, jak i na wspomniane sprawy moralne – bardzo warto.


Flannery O'Connor, Ocalisz życie, może swoje własne. Opowiadania zebrane [The Complete Stories], przeł. M. Skibniewska i M. Kłobukowski, Warszawa MMXIX: Wydawnictwo W.A.B.

Ilustracja: OpenClipart-Vectors z Pixabay

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawy post. Przeczytałem kilka artykułów. Są głębokie i z sensem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że spodobało Ci się u mnie. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń